[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Publiczność nie obraziła się.Na scenę wskoczył mistrz ceremonii i poprosił zebranych o brawa.Rozległy się letnie oklaski.Ettrich wiedział, że gdyby zdążył dokończyć występ, dostałby owację na stojąco.Zgodnie z logiką snu, facet, który zjawił się po nim na scenie, nazywał się Richard Kroslak i był największym wrogiem Ettricha w piątej klasie.Choć wydoroślał, zaczął opowiadać te same stare dowcipy o pierdzeniu i seksie, którymi już wtedy wszystkich zanudzał.Ale ta publika je uwielbiała.Ludzie wyli i gwizdali z zachwytu.Sądząc po salwach ich śmiechu, Ettrich musiał z bólem serca uznać, że występ Kroslaka spodobał się znacznie bardziej niż jego.– Czy wiesz, co się z tobą stało, Vincencie?Nawet siedząc przy stoliku Tillmana, Ettrich mimowolnie słuchał wciąż i patrzył na tego bałwana Kroslaka.– Vincencie?Zamrugał i skierował zarówno swoją głowę, jak i uwagę na przyjaciela.– Tak, Till?– Pamiętasz, co się z tobą stało?– Chodzi ci o wypadek?Na twarzy Reevesa odmalowała się ulga.– Tak.Pamiętasz go?Ettrich zamyślił się na moment, po czym oznajmił:– Jechałem przez skrzyżowanie i oślepił mnie jadący z naprzeciwka samochód.– Świetnie! A więc pamiętasz.– Jak mógłbym zapomnieć? Przecież chcieli mnie zabić.Tillman pokręcił głową.– Nie.Chcieli, aby stało się dokładnie to, co się stało.Żebyś został ciężko ranny albo zapadł w śpiączkę.Ettrich nie okazał emocji.Splótł palce na kolanie.– Mam gdzieś, co się stało.Nie mogę narzekać.– Kiedy Ettrich żył, często słyszał, że gdy ludzie oglądają po śmierci swoje życie, pojmują, jakie było ono puste i miałkie.I po co ja się tak namordowałem? Teraz wiedział, że to prawda – życie jest głupawą błahostką.Do ich stolika podeszła śliczna kelnerka i nie proszona podała im na tacy ich ulubione drinki.Wzięli szklanki, spełnili toast i wypili pierwszy, cudowny łyk.Tillman postawił swoją szklankę na stole.– Śpiączka to miły stan.Dobrze w niego zapaść, kiedy nie można się zdecydować: żyć czy umierać.Ettrich nie oderwał szklanki od ust.– Czy ludzie pogrążeni w śpiączce zawsze trafiają do nocnego klubu? – zapytał.– Nie.Wybierają swoje wymarzone miejsce: Malediwy albo hamak w ogrodzie, z którego gapią się wieczorem na świetliki.Miejsce, gdzie odnajdą spokój ducha i jasność myśli.Stojący na scenie komik musiał powiedzieć jakiś świetny dowcip, gdyż sala zatrzęsła się od śmiechu.Ettrich rozejrzał się wokół siebie.– Więc po cholerę wybrałem nocny klub, w którym Richard Kroslak trzyma publikę za gardło?– Nie wiem, Vincencie.Sam sobie odpowiedz na to pytanie.Czy postanowiłeś już, co zrobisz?– Teraz?– Tak.Czy umrzesz powtórnie? – Tillman obracał szklankę na stole w swoich długich palcach.– Nie zastanawiałem się nad tym.– Ettrich uzmysłowił sobie coś i spojrzał na Tilla.– Znowu jestem w szpitalu, tak? Dlatego spotkałem tutaj ciebie.Ostatnio mówiłeś, że nie chcą cię wypuścić.Czyli że znowu wylądowałem w szpitalu, hę?– Kiedy ludzie zapadają w śpiączkę, umieszcza się ich zwykle w szpitalach, Vincencie – wyjaśniła Coco.Podeszła do ich stolika i usiadła.Miała na sobie obcisłą sukienkę ze srebrzystego jedwabiu, która nadawała jej wygląd seksownego nożyka do listów.– Hej! Coco, wyglądasz obłędnie!Rozpromieniła się i cmoknęła go w policzek.– Dziękuję.Widzimy się po raz ostatni, Vincencie.Pomyślałam, że wciągnę dla ciebie jakiś elegancki ciuszek.Zerwała się burza gromkich braw.Kroslak zbiegł ze sceny niby – truchcikiem, machając rękami do swoich urzeczonych wielbicieli.Zapłonęły światła i zrobiło się gwarno.– Jesteś jak kot, Coco: żyjesz dziewięć razy.Myślałem, że po raz ostatni widzieliśmy się wtedy w zoo, kiedy cię zabili.– Owszem, w tamtym wymiarze.Teraz jesteśmy w innym i spotykamy się na pewno ostatni raz.– Pochyliła się, ujęła obie jego dłonie, uścisnęła je i wypuściła.Wówczas oboje, Coco i Tillman, wpatrzyli się czujnie w Ettricha, jak gdyby spodziewali się, że oznajmi im coś istotnego albo decydującego.On jednak nie miał nic do powiedzenia.Dobrze mu było w tym śnie i nie miał ochoty go opuszczać.Lubił swoje sceniczne występy i był przekonany, że jeśli tylko będzie wystarczająco dużo ćwiczył, zostanie wielkim komikiem.W zakamarkach jego umysłu snuły się wprawdzie wspomnienia o Isabelle i Anjo, lecz były one mgliste jak obce miasta, które zwiedził niegdyś z przyjemnością, ale z którymi nie czuł teraz żadnego związku.Coco, sfrustrowana przedłużającą się ciszą i nieodgadnionym wyrazem jego twarzy, zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę.– A co z „moim liifem”, Vincencie? Czyżbyś zapomniał?Jego ciało zdrętwiało, a oczy błysnęły wściekłością.Podniósł się.– Niech cię szlag, Coco.Nie miałaś prawa mi tego robić.– Ku zdziwieniu Reevesa, Ettrich oddalił się od ich stolika, nie obejrzawszy się za siebie.Coco pacnęła się ręką w czoło.– Cholera!Tillman Reeves milczał.Mimo to Coco była tak zdeprymowana, że omijała go wzrokiem.– Palnęłam straszną gafę, Till.Straszną, koszmarną gafę.– Co rzekłszy, podniosła się i wyszła za Ettrichem z klubowej sali.Nie patrząc na nią, Reeves uniósł szklankę do ust, jakby chciał pociągnąć z niej łyka, po czym nagle zatrzymał się i odstawił ją delikatnie na stół.Coco znała reguły gry, toteż wiedziała, iż złamała właśnie jedną z fundamentalnych zasad.Ludzkie decyzje muszą zapadać samorzutnie.Przymus i podstęp są wykluczone.W przeciwnym razie bieg wypadków ulega zakłóceniu, co prowadzi do opłakanych skutków.Zniecierpliwiona Coco, chcąc wyrwać Vincenta z jego głupiego snu i przywrócić go życiu, w którym był potrzebny od zaraz, przekroczyła dopuszczalne granice.O „moim liifie” wiedzieli jedynie Vincent i Isabelle.Był to ich pilnie strzeżony skarb i tajemnica.Żadne nikomu jej nie zdradziło.Gdy Coco się zorientowała, że Vincentowi nie zależy na powrocie do życia, zanurzyła się w jego umyśle.Bez wahania zapuściła się na poszukiwanie klejnotu, którym mogłaby podyndać mu przed nosem i powiedzieć: spójrz, oto dlaczego musisz wrócić.To przecież wystarczający powód.Na początku ich związku, kiedy oboje wiedzieli już, że są dla siebie stworzeni, pewnej nocy Ettrich i Isabelle kochali się.Nagle Isabelle zaczęła płakać.Najpierw przyczyną jej łez była obawa przed siłą uczuć, jakie wzbudzał w niej ten nowy mężczyzna.Potem jednak płacz przeszedł w coś większego.Ettrich nie wiedział, co ma robić.Isabelle płakała i jednocześnie nie chciała go wypuścić z objęć, przestać się z nim kochać.Poruszała się i dotykała go, a łzy skapywały z jej policzków na jego nagą skórę.Szloch nasilał się, jej ciało podrygiwało coraz szybciej i gwałtowniej.Ettrich czuł, że nie są to łzy szczęścia, ale nie wiedział, co oznaczają.Czy była smutna? Radosna? W miarę jak płacz wzbierał, jej miłość stawała się coraz bardziej namiętna, aż w końcu przerodziła się w rodzaj wspaniałego ataku, z którym Ettrich ledwie zdołał sobie poradzić.Po chwili wir tej namiętności wessał go i Ettrich wyłączył myśli.Odtąd jego ciało reagowało spontanicznie.Stracił nad sobą kontrolę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL