[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.AniD¿yngisa, ani Johna Wayne'a, ani jaj, ani grandezzy, ani niczego.Niczegodobrego.Z³ego zreszt¹ te¿ nie - sama bezbarwnoœæ i bezu¿ytecznoœæ.Mo¿na tokupowaæ na tony i nawoziæ tym pole.Siedz¹c obok mê¿czyzny, który ukrad³ mu¿onê, by³ tylko sob¹, potrafi¹cym jedynie wstrzymywaæ oddech i zzaczerwienionymi policzkami zaciskaæ piêœci.Nawet gdyby wyszed³ od razu i tak przebywa³by tam za d³ugo.Ca³y alkohol, którywla³ w siebie tej nocy, gdzieœ wyparowa³ i jego b³ogos³awione efekty zniknê³y,zanim jeszcze wyszed³ z budynku.Wsi¹dzie do samochodu i pojedzie.To w³aœniezamierza³ zrobiæ.Jechaæ przed siebie, by zabiæ ból i upokorzenie, mijaj¹cdrogowskazy i stacje benzynowe, jad¹c donik¹d.Tego w³aœnie potrzebowa³ w tak¹noc.Mia³ swoj¹ wielk¹ szansê, ale jedyne, co potrafi³, to zaperzyæ siê.Wiêc terazpojedzie.A jeœli bêdzie chcia³ jechaæ przez ca³¹ noc, sam w samochodzie, którynie chce zapaliæ i przypomina mu o ¿onie, niech tam.Bêdzie jecha³ ca³¹ noc izobaczy przez szybê samochodu, jak wstaje œwit.A nowy dzieñ zawsze przynosinow¹ nadziejê.Chocia¿ zrobi³o siê ju¿ wpó³ do drugiej, parking przed barem by³ pe³en.Zazdroœci³ tym wszystkim szczêœliwym pijakom siedz¹cym jeszcze w œrodku.Zgorycz¹ stwierdzi³, ¿e zazdroœci w³aœciwie ka¿demu, kto nie jest nim.Zanim zd¹¿y³ zanurzyæ siê w pe³niê smutku wywo³anego t¹ myœl¹, us³ysza³, jak zty³u ktoœ do niego podchodzi.Zacz¹³ siê odwracaæ i wtedy poczu³ uderzenie wty³ g³owy.Upad³.Nie mia³ ¿adnych snów.Przeszed³ prosto od rejestracji ostrego bólu do pe³nejœwiadomoœci."Gdzie u diab³a jestem?" Ale nie móg³ wymówiæ tych s³Ã³w, bo ustamia³ zakneblowane, a rêce zwi¹zane na plecach.Panowa³a kompletna ciemnoœæ, ale wiedzia³, ¿e jest w czymœ, co siê porusza.Toby³ ha³as, jaki robi samochód.By³ w samochodzie.Po kilku sekundach uœwiadomi³sobie, ¿e le¿y w baga¿niku.Po tym, jak ktoœ go uderzy³, zosta³ zwi¹zany iwpakowany do baga¿nika!Ogarnê³a go panika.Zacz¹³ siê szarpaæ i usi³owa³ krzyczeæ, mimo ¿e taœmazakleja³a mu usta.Nigdy w ca³ym swoim ¿yciu nie czu³ siê równie ¿ywy.Nic nieliczy³o siê nigdy tak bardzo jak to, by siê teraz uwolniæ od taœmy, wiêzów ibaga¿nika.Jeœli nie wydostanie siê w tej chwili, oszaleje.I wreszcie coœrobi³, nie le¿a³ jak owca wieziona na rzeŸ.Kopa³ i krzycza³, ile si³.Nic siê nie sta³o.Rzuca³ siê, a samochód jecha³ dalej i choæby nie wiem czegopróbowa³, nic nie mog³o tego zmieniæ.Szczêœliwie pierwsza fala panikiprzesz³a, przynajmniej na jakiœ czas.Zastanawia³ siê, kto u licha chcia³by go porywaæ.Nie mia³ niczego, nic niewiedzia³, nie dysponowa³ ¿adn¹ w³adz¹.Jakie¿ Czerwone Brygady, BractwoAriañskie, Œwietlisty Szlak i wszyscy mordercy wiedzieli, ¿e w ogóle istnieje?Czy powinno mu to pochlebiaæ?Mo¿e to jacyœ rozwœcieczeni Arabowie, którym wystarczy³by jakikolwiekAmerykanin.Albo sadyœci.Zabior¹ go do lasu wraz z walizk¹ pe³n¹.no,rzeczy, a kiedy jego cia³o zostanie odnalezione, nawet ci, którzy na niegotrafi¹, odwróc¹ siê chorzy z obrzydzenia.Znowu zacz¹³ siê szarpaæ.Na dobre lub z³e, w chwilê po tym, jak dopad³a go druga fala strachu, samochódgwa³townie siê zatrzyma³.Trzasnê³o dwoje drzwi.Nikt siê nie odezwa³, za tous³ysza³ kroki.Gdzieœ bardzo blisko w zamku obróci³ siê kluczyk i klapa nadnim skoczy³a w górê.Oœlepi³o go œwiat³o.- Wysiadaj!- Nie mo¿e, jest zwi¹zany.- No taaa.Oba g³osy nale¿a³y do Amerykanów.I by³y znajome.Po chwili ktoœ go przekrêci³na kolana, a potem, z³apawszy go pod ramiona, wyci¹gn¹³ z samochodu.Poniewa¿œwiecili mu ca³y czas prosto w twarz, nie móg³ zobaczyæ, kto to.Po³o¿yli go na ziemi.Czu³ siê jak sparali¿owany oczekiwaniem na to, co zaraznast¹pi.Ktoœ kopn¹³ go w bok.Mocne kopniêcie, ale nie mordercze.- Przestañ.- Dlaczego? Widzia³eœ, jak on uderzy³?Znowu te znajome g³osy.Bardziej ni¿ bólem i strachem jego umys³ zajêty by³szukaniem odpowiedzi na pytanie, sk¹d zna te g³osy.Œwiat³o zgas³o.Zamruga³, staraj¹c siê odzyskaæ zdolnoœæ widzenia.Najpierwzobaczy³ dwie, potem trzy pary nóg.Jedne by³y w trampkach.Takich samych, jakte, które nosi³ jako nastolatek, wysokich, w czamo-bia³e paski.- Zdejmij taœmê.Pozwól mu mówiæ.Teraz ju¿ nie ma znaczenia, czy go us³ysz¹.Ktoœ zaœmia³ siê z³oœliwie.Trampki zbli¿y³y siê i czyjaœ d³oñ jednym brutalnym poci¹gniêciem zerwa³a taœmêz jego ust.Mê¿czyzna krzykn¹³, ale nie z bólu, tylko dlatego, ¿e tym, który mu zerwa³taœmê, by³ on sam.W wieku lat siedemnastu.On jako siedemnastolatek, w trampkach, w wymêczonychd¿insach, na których matka naszy³a mnóstwo ³at, i w krzykliwej koszulce polo,któr¹ dosta³ na ostatnie urodziny od swojej dziewczyny.- Niespodzianka, dupku.Witaj w domu.Siedemnastolatek podniós³ siê i opar³ d³onie na w¹skich biodrach.Od tamtego czasu nabra³ sporo wagi.Pamiêta³, jak kiedyœ kupowa³ spodnierozmiar 32 zarówno w pasie, jak i d³ugoœci.To by³y czasy.- Spójrz na mnie - odezwa³ siê g³êbszy g³os i nagle zrozumia³, ¿e i ten nale¿ydo niego.Zawsze jesteœmy zdziwieni, s³ysz¹c samych siebie z taœmymagnetofonowej.W ci¹gu trzydziestu sekund us³ysza³ siebie dwa razy - zprzesz³oœci i teraŸniejszoœci.Przestraszony podniós³ wzrok i zobaczy³ siebie wgapionego w siebie.To ja,zrozumia³ natychmiast.I ten szkaradny czerwony sweter.Jego ¿ona upiera³a siê,¿e œwietnie w nim wygl¹da.- Czy wiesz, kim jesteœmy?Mimo ¿e by³ oszo³omiony, pytanie wyda³o mu siê bezdennie g³upie.Ale nie chcia³siê nara¿aæ, wiêc tylko skin¹³ g³ow¹.Ten drugi odpowiedzia³ mu podobnymskinieniem.- To dobrze, poniewa¿ ja nie wiedzia³em.Zabra³o mi sporo czasu, zanim tozrozumia³em.- Ja skuma³em od razu - oznajmi³ z dum¹ siedemnastolatek.- Zamknij siê, dobra? Jeœli jesteœ taki sprytny, to jak tutaj trafi³eœ?Podniós³ wzrok na swoje dwie wczeœniejsze wersje spogl¹daj¹ce na siebie zwœciek³oœci¹.Ich wzajemna nienawiœæ by³a oczywista.- A ty, kurwa, na co tak siê gapisz? - warkn¹³ siedemnastolatek.Ale le¿¹cy na ziemi mê¿czyzna wiedzia³, ¿e to blef.Pamiêta³, jak maj¹csiedemnaœcie lat, bardzo stara³ siê udawaæ twardziela.Trzyma³ z grup¹³obuziaków naje¿onych niczym kaktusy i niebezpiecznych jak rêczne granaty.Wcale nie odznacza³ siê odwag¹, ale by³ sprytny i potrafi³ oszukaæ innych, byuwierzyli, ¿e jest jednym z nich, a to wystarczy³o.Zawsze by³ sprytny, ale teraz, siedz¹c na ziemi, w tej niewyobra¿alnejsytuacji, uœwiadomi³ sobie coœ po raz pierwszy - jesteœ sprytny i wydaje cisiê, ¿e to wystarczy, ale tak nie jest.Do czego doprowadzi³y go wszystkie teœwietne plany, k³amstwa i udawania, poœród których ¿y³ przez lata? Opuœci³a go¿ona, praca, któr¹ wykonywa³, okaza³a siê znacznie mniej interesuj¹ca, ni¿ siêzapowiada³a, mieszka³ wci¹¿ na walizkach.Pewna kobieta, z któr¹ kiedyœpracowa³, powiedzia³a: "Spieprzy³am ¿ycie do poziomu absolutnej œredniej".Kiedy pierwszy raz to us³ysza³, uzna³ powiedzenie za zabawne.Teraz zrozumia³,¿e by³o te¿ prawdziwe.U¿y³ ca³ego swego sprytu, by jego ¿ycie równie¿ sta³osiê œrednie, i takie ju¿ mia³o pozostaæ.Na zawsze.- Alleluja! Nasz ch³opczyk ujrza³ œwiat³o! - wykrzykn¹³ siedemnastolatek.Starszy mê¿czyzna pochyli³ siê, by pomóc mu stan¹æ na nogi.G³oœno zaskrzypia³ystawy w kolanach.- Witaj w klubie.Teraz ju¿ widzia³ normalnie, a to, co zobaczy³ wokó³ siebie, przejê³o godreszczem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL