[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdziwi³a siê, ¿e po prostu nie pos³a³ poni¹ przed œmierci¹.Móg³by j¹ wzi¹æ na litoœæ i zapewniaj¹c, ¿e ju¿ nied³ugoumrze, mêczy³by j¹ tak d³ugo, a¿ wreszcie zgodzi³aby siê zrobiæ to, o co j¹prosi³, lecz to nie w jego stylu.Oszukiwa³ ludzi, ale w rym przypadku to niewchodzi³o w grê.Nie chcia³ b³agaæ ani prosiæ.Zrobi³ to, co zawsze robi³ przezca³e swoje ¿ycie.P³aci³ i wymaga³.Pragn¹³ na tyle j¹ zainteresowaæ, abywykona³a jego polecenie.Zap³ata mia³a j¹ zaintrygowaæ, a nie skusiæ.Suma by³adu¿a, ale ona nie potrzebowa³a pieniêdzy.Ukochany, oddany kuzyn da³by jejka¿d¹ sumê, gdyby tylko poprosi³a.Pan Rafiel zaofiarowa³ pieni¹dze, aby j¹zaintrygowaæ.W ten sam sposób jak intryguj¹ce jest otrzymanie biletu na „IrishSweep”.PokaŸna kwota, któr¹ mo¿na zdobyæ, maj¹c du¿o szczêœcia.„Oprócz szczêœcia jednak — pomyœla³a Marple — potrzeba bêdzie du¿ego wysi³ku,intensywnego myœlenia i rozwagi”.Poci¹ga to tak¿e za sob¹ pewn¹ dozêniebezpieczeñstwa.Pan Rafiel nie wyjaœni³ niczego, zdaj¹c sobie sprawê, ¿egdyby przedstawi³ swój punkt widzenia, niechc¹cy móg³by zasugerowaæ coœ iwp³yn¹æ negatywnie na sposób jej rozumowania.Tak wiêc, Marple sama musia³a dowszystkiego dojœæ — fakt po fakcie.Wyjecha³a z St.Mary Mead, a wiêc stamt¹d nie móg³ nadejœæ atak.To nie by³problem drobnos¹siedzki, z którym mo¿na sobie poradziæ, czytaj¹c gazetê.Dwalisty, zaproszenie na wycieczkê, wizyta w „Starym Dworze” w Jacelyne St.Mary,gdzie mieszka³y Clotilde i Anthea Bradbury–Scott oraz Lavinia Glynne.Ca³a sprawa mia³a jakiœ zwi¹zek z siostrami.Czasu mia³a niewiele.To jedynyk³opot.Nigdy nie w¹tpi³a w swoje zdolnoœci w zdobywaniu informacji.Jakwszystkie starsze panie, mówi¹c o wszystkim i o niczym, powodowa³a, ¿e osobyprzebywaj¹ce w jej towarzystwie równie¿ zaczynaj¹ mówiæ, nieœwiadomiezdradzaj¹c ró¿ne tajemnice.Bêdzie rozprawia³a o swoim dzieciñstwie, jedzeniu,s³u¿¹cych, siostrach, podró¿ach, œlubach i… zgonach.Nie mo¿e okazaæszczególnego zainteresowania tym tematem.Powinna reagowaæ jak wszystkiestarsze panie: „O mój Bo¿e! To takie przykre! Musi przeœledziæ zwi¹zki,historie rodzinne, wa¿ne zdarzenia, niekoniecznie dotycz¹ce tych trzech osób.Coœ, o czym wiedz¹ i zaczn¹ mówiæ.Musi znaleŸæ jak¹œ wskazówkê.Jeœli nie —drugiego dnia do³¹czy do wycieczki.Mo¿e to, czego szuka, znajduje siê tam.Zmarszczy³a brwi, staraj¹c siê coœ sobie przypomnieæ.Przemknê³o jej przezmyœl: Jestem pewna… ale czego jestem pewna?”Wróci³a myœlami do trzech sióstr.Nie powinna zbyt d³ugo tu goœciæ.Rozpakujetylko rzeczy do spania, przybory toaletowe, pi¿amê i zejdzie do salonu naprzyjemn¹ pogawêdkê.Najpierw musi ustaliæ, czy trzy siostry ma traktowaæ jakwrogów czy jak sprzymierzeñców.Us³ysza³a pukanie do drzwi.Otworzy³y siê i wesz³a Glynne.— Mam nadziejê, ¿e bêdzie tu pani wygodnie? Czy mogê pomóc w rozpakowywaniu?Mamy bardzo mi³¹ pani¹ do pomocy, ale przychodzi tylko rano.— Och nie, dziêkujê.Wziê³am ze sob¹ jedynie kilka drobiazgów — odpar³aMarple.— Pomyœla³am, ¿e wska¿ê pani drogê na dó³.To niezbyt funkcjonalny dom.S¹ dwazejœcia i to trochê utrudnia ¿ycie.Czasem mo¿na siê zgubiæ.— To bardzo mi³o z pani strony — rzek³a Marple.— Mo¿e zesz³aby pani na szklaneczkê cherry przed lunchem?Marple podziêkowa³a i pod¹¿y³a za pani¹ Glynne.Wygl¹da³a na du¿o m³odsz¹ ni¿by³a, gdzieœ oko³o piêædziesi¹tki lub niewiele wiêcej.Marple schodzi³a powoli,jak zawsze niepewna swojej lewej nogi, chocia¿ z jednej strony schodówznajdowa³a siê porêcz.„Piêkne schody” — pomyœla³a i powiedzia³a:— To naprawdê piêkny dom.Zbudowany chyba w osiemnastym wieku.Czy mam racjê?— W 1780 — odpar³a Glynne.By³a wyraŸnie zadowolona z pochwa³y Marple.Zaprowadzi³a j¹ do salonu.Du¿y,pe³en wdziêku pokój z kilkoma piêknymi meblami: biurko królowej Anny isekretarzyk Williamsa i Marii.Znajdowa³y siê tam te¿ niewygodne kanapy igablotki, perkalowe zas³ony wyblak³e i podniszczone, dywan chyba irlandzki,niezgrabna welwetowa sofa.Pozosta³e dwie siostry ju¿ siedzia³y.Powita³y j¹szklaneczk¹ cherry i wskaza³y krzes³o,— Pani lubi chyba wysokie oparcie?— O, tak — odpar³a Marple.— To dobre na krêgos³up.Wygl¹da³o na to, ¿e siostrydu¿o wiedzia³y ojej k³opotachz krêgos³upem.Najstarsza by³a wysok¹, piêkn¹ kobiet¹ z ciemnymi w³osamizwiniêtymi w wêze³.Druga, du¿o m³odsza, szczup³a z siwymi w³osami, niegdyœjasnymi, luŸno rozrzuconymi w nie³adzie na ramionach, sprawia³a wra¿enie widmalub ducha.„Mog³aby graæ rolê dojrza³ej Ofelii” — pomyœla³a Marple.Clotilde œwietnie nadawa³aby siê do roli Klitajmestry.Spokojnie mog³abyzadŸgaæ no¿em swego mê¿a w wannie w triumfalnym uniesieniu.Skoro jednak nigdynie mia³a mê¿a, nie wchodzi³o to w rachubê.Marple nie wyobra¿a³a sobie, kogoinnego Clotilde mog³aby zamordowaæ — Agamemnona nie by³o w tym domu.ClotildeBradbury–Scott, Anthea Bradbury–Scott i Lavinia Glynne.Clotilda przystojna,Lavinia prosta, ale przyjemna, Anthea z tikiem nerwowym w jednym oku.Oczydu¿e, szare.Mia³a dziwny zwyczaj patrzenia na prawo, potem na lewo i naglegdzieœ poza plecy rozmówczyni.Jakby czu³a, ¿e ktoœ ci¹gle j¹ œledzi.„Dziwna”— pomyœla³a Marple.Rozpoczê³y rozmowê.Glynne wysz³a prawdopodobnie do kuchni, wygl¹da³o na to, ¿eto ona jest gospodyni¹.Rozmowa przyjê³a zwyk³y bieg.Clotilde zaczê³aopowiadaæ historiê domu.— Nasz wuj mia³ tylko jednego syna, który zosta³ zabity na wojnie.Jesteœmyostatnie z rodziny, poza bardzo dalekimi krewnymi.— Piêkny dom — zauwa¿y³a ponownie Marple.— Pani siostra mówi³a, ¿e zosta³zbudowany w 1780 roku.— Tak.Wola³ybyœmy jednak, ¿eby nie by³ taki du¿y.— Remonty s¹ bardzo kosztowne — wtr¹ci³a Marple.— O, tak — westchnê³a Clotilde.— Przez to bardzo zaniedba³yœmy dom.Musia³yœmypozbyæ siê wielu rzeczy.Smutne, ale konieczne.Szczególnie wielu zabudowañ nazewn¹trz, na przyk³ad cieplarni, a by³a bardzo piêkna.— Wspania³e winoroœl¹ muszkatelu — wtr¹ci³a Anthea — i he³iotrop liliowyporasta³y wszystkie œciany dooko³a.Bardzo tego ¿a³ujê.Oczywiœcie, podczaswojny nie mo¿na by³o znaleŸæ ¿adnego ogrodnika.Mia³yœmy m³odego, ale powo³aligo do wojska.Nie mo¿na mieæ o to pretensji, nie by³yœmy w stanie utrzymaæcieplarni, no i zniszczy³a siê.— Tak samo jak szklarnia obok dom u.Obie siostry westchnê³y, tak jak wzdycha siê, gdy zauwa¿a przemijaj¹cy czas,który zmienia wszystko na gorsze.„W tym domu wyczuwa siê melancholiê — pomyœla³a Marple.— I jeszcze smutek,wbudowany tak g³êboko, ¿e nie mo¿na go oderwaæ.Wtopi³ siê”.Marple naglewzdrygnê³a siê.9.POLYGONUM BALDSCHUANICUMObiad by³ tradycyjny: kawa³ek baraniny, pieczone ziemniaki, tarta z wiœniami,miseczka kremu oraz ciasteczka bez smaku.W pokoju, w którym jad³y, wisia³y naœcianach obrazy rodzinne bez szczególnej wartoœci, sta³ ciê¿ki i du¿y kredens,piêkny mebel w kolorze wiœniowego mahoniu oraz du¿y, równie¿ mahoniowy stó³.Mog³o przy nim wygodnie zasi¹œæ przynajmniej dziesiêæ osób.Marple rozpoczê³a rozmowê od opowiadania o wycieczce.Ale, jako ¿e minê³ydopiero trzy dni, niewiele mia³a do powiedzenia.— Pan Rafiel by³ pani starym znajomym? — zapyta³a najstarsza z sióstr.— Niezupe³nie — odpar³a Marple.— Po raz pierwszy spotka³am go na wycieczce wIndiach Zachodnich.Wyjecha³ tam chyba ze wzglêdów zdrowotnych.— Rzeczywiœcie bardzo niedomaga³ ostatnimi laty — zgodzi³a siê Anthea.— To bardzo smutne — kontynuowa³a Marple.— Podziwiam jego wytrwa³oœæ.Pracowa³tak ciê¿ko.Dzieñ w dzieñ dyktowa³ sekretarce i wysy³a³ ró¿ne polecenia.Niezmniejsza³ tempa ¿ycia mimo choroby.— To prawda — powiedzia³a Anthea
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL