[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziękuję, ma’am.Nic nie powiem, szeryfie.Sara poszła do lasu i nie wyszła z niego.Jest tam i teraz i sądzę, że zginęła.To wszystko.- Dobrze, że przynajmniej potwierdzacie oficjalną wersję.Już mi lżej na duszy.A sprecyzować?- Tylko jeśli przepytamy bliskiego krewnego dziewczynki.Najlepiej matkę.Ale to przecież najczystszej wody sadyzm, żeby cię pogięło!- Jak wykazuje doświadczenie, rodzice są gotowi na wszystko, byle wiedzieć, co się stało dziecku.Sayerowie są przekonani, że dziewczynka żyje.To jedyni ludzie w mieście, którzy milczenie bransolety interpretują dokładnie odwrotnie.- Ciekawe - mówię.- No to dlaczego do tej pory jeszcze ich tu nie ma?- Ojciec Sary jest dość znanym uczonym.Fizykiem.Słysząc o Wszystkowidzącym Kamieniu, tylko zaklął.No, można go zrozumieć.Tydzień łaził po lesie, latał nad bagnem, utopił tam maszynę, ledwo ją wyciągnęliśmy.Jest wykończony.Teraz pojechał po jakiś superdetektor, który jest czulszy od naszych skanerów.Sądzi, że Sara leży gdzieś w lesie na poły żywa, ze złamaną nogą.- I złamaną bransoletką?- Tak właśnie powiedział: wszystko się kiedyś psuje.- A ja mam gdzieś! - agresywnie rzuca Billy.- O czym pan mówi?- Mam gdzieś, że on nie wierzy w kamień, że nie wierzy we mnie.Dziewczynka poszła na północ i zaginęła.Nie widzę jej i nie słyszę, ani żywej, ani martwej.Tak nie powinno być.Mnie się to nie podoba, żeby cię pogięło.Dawaj mapę w większej skali, szeryfie.I opowiadaj o bagnie.Glina posłusznie zoomuje obraz.- Miejscowi już zapomnieli - tłumaczy - a jeszcze pół wieku temu w tej strefie był wydobywany torf.Dlatego topiel nie jest jednorodna.Jest tam kupa zabagnionych dziur różnej głębokości i stosunkowo suche placki między nimi.Widzicie to? Cała wyspa! Na niej są ruiny, to był obóz kopaczy torfu.Nic szczególnego, kupa zgniłych bali.- Penetrowaliście?- Ratownicy sprawdzili ruiny bardzo starannie - uchylił się od odpowiedzi policjant.- Pytam, czy ktoś tam był osobiście?- Zjechał jeden ratownik, obejrzał bale, nic nie znalazł.W sumie z tak szczegółową mapą, jaką otrzymaliśmy w wyniku poszukiwań, to ja bym nawet zaryzykował przejście przez bagno piechotą na drugą stronę.Tylko nie ma to żadnego sensu, skorośmy nie znaleźli dziewczynki z powietrza.Pchnąć wam mapę?- Dawaj, przyda się.- Billy przysuwa swój com, ja też.- Od razu ostrzegam, że brałem ze sobą na poszukiwania dziecięcą bransoletkę - ciągnie szeryf.- Działała bez zakłóceń.Co do pola elektromagnetycznego, to bagno jest martwe.Nie odnotowaliśmy też zwierząt większych od szczura wodnego.- Ale i tak jakieś gówno tam siedzi - mówi mój partner.- Dobra, poznasz nas z mamą Sary?- A co mi innego zostało? - wzdycha glina.- Będę musiał.To na mnie wisi dziecko zaginione bez wieści.Słowo honoru, już lepszy byłby trup!Dom Sayerów stoi na uboczu.To długi przysadzisty budynek, połowa dachu jest gęsto porośnięta antenami, drugą połowę zajmuje parking z bojkami nocnego cumowania.Aktualnie pusty.Dokoła bujnie kwitną różne duperele, posadzone na pierwszy rzut oka w chaotycznym bezładzie.- Poczekajcie na razie w wozie - mówi szeryf i ginie w zaroślach.Billy nieruchomo patrzy na północ: półtorej mili otwartej przestrzeni, a dalej ten osławiony las.- Coś cię gniecie? - pytam.- Mnie jakby coś swędziało.- Tam to jest - cedzi mój partner przez zęby.- Pewnie kąsać będzie! - rzucam chwacko.- Potrzebujemy luf - Billy na to.- Zastrzelę to gówno, żeby je pogięło.- Dobry pomysł.Wytrząśniemy z szeryfa?- A co on nam da? Parę gładkolufówek? Swoje weźmiemy.- Zgłupiałeś? Ależ my.Ależ on.A żeby cię! - na chwilę tracę dar mowy.- Ze śrutówką w bagno nie polezę - mówi mój kumpel.Jak już Billy odmawia, to odmawia, że proszę siadać.Śmiało można iść poszukać sobie diesla.Niemal jestem pewien, że przodkiem mojego kumpla był afrykański monarcha.Zwyczajni ludzie nie potrafią tak twardo stawiać na swoim.Kiedy Billy latał jako mój „prawy taboret”, tylko subordynacja nas ratowała.Teraz też jestem formalnie jego dowódcą, ale to raczej oznacza, że właśnie na moją głowę spadają największe i najtwardsze szyszki.Na szczęście, znalazłszy się w ślepej uliczce, wyzwalam w sobie dziesięć razy więcej sprytu, niż go posiadam w normalnych warunkach.Tak samo i teraz błyskawicznie znajduję rozwiązanie problemu:- Tak czy siak musimy iść do lasu pieszo i bez eskorty.Szeryfa poślemy na posterunek, niech tam siedzi i czeka na wezwanie, żeby w razie potrzeby walił do nas z ludźmi.Do asekuracji ściągniemy tu moją „teczkę”.I spokojniutko weźmiemy sobie z bagażnika lufy.- No i widzisz - uśmiecha się Billy.- Po coś się denerwował, żeby cię pogięło?- Jakoś mi głupio - odpowiadam - łazić po spokojnym amerykańskim zadupiu z armatą nieistniejącą w przyrodzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL