[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy mo¿e mi pan pomóc?M³ody portier odwróci³ g³owê.- Tak?Zatrzasn¹³em w pokoju klucz.Móg³by mnie pan wpuœciæ? – Wcisn¹³ mu do rêkipiêædziesi¹t szylingów i wstydliwie doda³: - To ju¿ drugi raz, dlatego nie chcêschodziæ do recepcji.Mieszkam piêtro wy¿ej, w czterysta szesnaœcie.Oczywiœcie, jedn¹ chwileczkê.- Przerzuci³ kilka kluczy na kó³ku u pasa.-Tak, mam.Proszê.Wjechali wind¹ na trzecie piêtro.Portier otworzy³ drzwi.Czuj¹c siê trochêg³upio, Ben stan¹³ z boku, tak ¿e móg³ zajrzeæ do pokoju, nie bêd¹c przy tymwidzianym.I zobaczy³ ciemny kszta³t, sylwetkê przykucniêtego mê¿czyzny na tlepodœwietlonych drzwi do ³azienki! Mê¿czyzna mierzy³ do nich z pistoletu od³ugiej lufie!Lekko odwróci³ g³owê i wtedy Ben ujrza³ jego twarz.By³ to ten sam cz³owiek,który przed kilkoma godzinami próbowa³ go zabiæ przed will¹ Lenza! Morderca zeszwajcarskiej gospody!Zabójca jego brata.- Nie! - wrzasn¹³ portier i rzuci³ siê do ucieczki.Morderca drgn¹³: oczekiwa³ Bena, a nie umundurowanego pracownika hotelu.Zawaha³ siê tylko na u³amek sekundy, lecz to wystarczy³o, ¿eby Ben wzi¹³ nogiza pas.Dobieg³o go przyt³umione puf-puf-puf!, a potem g³oœny trzaskwbijaj¹cych siê w œcianê kul.Portier wrzeszcza³ coraz g³oœniej, z corazwiêksz¹ panik¹ w g³osie.Puf-puf! Tamten by³ coraz bli¿ej, Ben s³ysza³ tupotjego kroków.Gwa³townie przyspieszy³ i popêdzi³ w stronê schodów.Schody? Nie,utkn¹³by tam jak w potrzasku, a przecie¿ œciga³ go uzbrojony bandyt¹! Œmign¹³za róg korytarza.Otwarte drzwi, przed drzwiami wózek sprz¹taczki: wpad³ dopokoju, zatrzasn¹³ drzwi i ciê¿ko dysz¹c, przywar³ do nich plecami.Czy tamtengo widzia³? Przyt³umiony tupot nóg: nie, zabójca popêdzi³ dalej.Po chwilidobieg³ go krzyk portiera.Wo³a³ kogoœ, a wiêc ¿y³ i chyba nie by³ nawet ranny.Na szczêœcie.Wtem dobieg³ go czyjœ p³aczliwy okrzyk.W k¹cie pokoju kuli³a siê ciemnoskórasprz¹taczka w b³êkitnym uniformie.Cicho! - sykn¹³ Ben.Kim pan jest? - wychrypia³a przera¿ona dziewczyna z silnym obcym akcentem.-Proszê, niech pan nie robi mi krzywdy!Cicho - powtórzy³.- Na pod³ogê.Jeœli bêdziesz cicho, nic ci siê nie stanie.Spazmatycznie szlochaj¹c, sprz¹taczka po³o¿y³a siê na dywanie.- Zapa³ki! Masz zapa³ki?- Na popielniczce! Proszê.Na biurku przy telewizorze!Chwyci³ zapa³ki i spojrza³ na sufit.Jest.Detektor dymu i temperatury.Stan¹³na krzeœle, trzasn¹³ zapa³k¹ i przytkn¹³ j¹ do cewki.Kilka sekund póŸniej wpokoju i na korytarzu zahucza³ alarm po¿arowy.Wy³ g³oœno, przeraŸliwie, zochryp³¹, metaliczn¹ czkawk¹.S³ychaæ go by³o w ca³ym hotelu.Dwie, trzysekundy póŸniej ze spryskiwaczy pod sufitem trysnê³a woda, zalewaj¹c ³Ã³¿ko idywan.Sprz¹taczka krzyknê³a jeszcze g³oœniej, a on otworzy³ drzwi.Nakorytarzu wybuch³o zamieszanie: ogarniêci panik¹ ludzie biegali, stalist³oczeni pod œcianami, pokazywali rêk¹ to w lewo, to w prawo, coœ krzyczeli, az sufitu la³y siê na nich strumienie wody.Ben wybieg³ z pokoju i wmiesza³ siêw przera¿ony t³um, pêdz¹cy w stronê schodów.Hol na dole by³ bardzo wysoki,dlatego musia³y wychodziæ bezpoœrednio na ulicê albo na jakiœ zau³ek.Koñczy³y siê w ciemnym korytarzu, oœwietlonym bucz¹c¹, nieustannie mrugaj¹c¹jarzeniówk¹, lecz nawet w tym sk¹pym, rozmytym œwietle dostrzeg³ podwójne drzwido hotelowej kuchni.Puœci³ siê biegiem, pchn¹³ je w pêdzie i zobaczy³ wielkie,masywne wrota.Poczu³ podmuch zimnego powietrza, trzasn¹³ ciê¿k¹ zasuw¹,poci¹gn¹³ za uchwyt i drzwi siê otworzy³y.Rampa, za ramp¹ w¹ska uliczka, zastawiona pojemnikami na œmieci.Zeskoczy³ naziemiê i s³ysz¹c w oddali zawodzenie stra¿ackich syren, znikn¹³ w ciemnoœci.Dwadzieœcia minut póŸniej wszed³ do foyer wysokiego, nowoczesnego i nijakiegoamerykañskiego hotelu po drugiej stronie Stadtparku nad Dunajem.Przeci¹³ goszybkim, zdecydowanym krokiem sta³ego bywalca i wsiad³ do windy.Chwilê póŸniej zapuka³ do drzwi pokoju numer 1423.Drzwi siê otworzy³y.Anna Navarro by³a œwietlistopiêkna nawet we flanelowej koszuli nocnej i bezmakija¿u.- Chyba dojrza³em do wspó³pracy - powiedzia³.Zrobi³a mu drinka: maleñka buteleczka szkockiej, maleñka buteleczka wodymineralnej i kilka maleñkich kostek lodu z maleñkiej lodówki w powitalnymbarku.By³a jeszcze powa¿niejsza i konkretniejsza ni¿ podczas przes³uchania napolicji.Na koszulê narzuci³a bia³y frotowy szlafrok.Mia³a iœæ spaæ i obecnoœæobcego mê¿czyzny w ciasnym hotelowym pokoju musia³a j¹ krêpowaæ.Ben przyj¹³ poczêstunek z prawdziw¹ wdziêcznoœci¹.Szkocka by³a wodnista -widaæ, panna Navarro nie przepada³a za trunkami - lecz bardzo potrzebowa³ dawkialkoholu i whisky szybko zrobi³a swoje.Nie licz¹c sofy, ³Ã³¿ka i du¿ego fotela, w pokoju nie by³o na czym usi¹œæ.Usiad³ sofie, ona na brzegu ³Ã³¿ka, dok³adnie naprzeciwko niego, ale zarazprzenios³a siê na fotel, który przysunê³a bli¿ej sofy.Okno przypomina³o obraz jakiegoœ pointylisty.Na dole oœwietlony neonamiWiedeñ, na górze czarne, upstrzone gwiazdami niebo.Pochyli³a siê w fotelu i skrzy¿owa³a nogi.By³a na bosaka.Mia³a szczup³e,delikatne, wysoko sklepione stopy i pomalowane paznokcie.- Wiêc mówi pan, ¿e to ten sam cz³owiek? - spyta³a bez dawnej szorstkoœci wg³osie.Ben wypi³ ³yk szkockiej.- Na sto procent.Nigdy nie zapomnê jego twarzy.Anna westchnê³a.- A ja myœla³am, ¿e ciê¿ko go rani³am.Z tego, co wiem, jest bardzoniebezpieczny.Tam, przed domem Lenza, pokaza³, co potrafi.Cztery strza³y,czterech policjantów.On jest jak prawdziwa maszyna do zabijania.Mia³ panszczêœcie.Poza tym inteligentnie siê pan zachowa³.Wyczu³ pan, ¿e coœ jest nietak, wys³a³ pan przodem portiera i zyska³ czas na ucieczkê.Dobra robota.Ben skromnie wzruszy³ ramionami.Ten nieoczekiwany komplement sprawi³ mu du¿¹przyjemnoœæ.S³ysza³a pani o nim?Czyta³am jego akta, ale s¹ niekompletne.Mieszka w Anglii, najprawdopodobniej wLondynie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL