[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwóch żołnierzy z Korpusu Specjalnego Iskry weszło z wykrywaczami na podnóże schodów.Alex spojrzał na nich.Nawet łobuzy czasem miewają wyczucie, więc tych dwóchustąpiło drogi, salutując bojaźliwie.Dwóch Gurkhów pozostało u stóp trybuny.Sten poczuł się nieco spokojniejszy, jeślichodziło o zabezpieczenie tyłów.U podnóża trybuny, ramię przy ramieniu, stało więcej żołnierzyKorpusu Specjalnego.- Dowiedziałem się - zaszeptał Alex - iż wszyscy żołnierze, biorący udział w defiladziezostali ostrzeżeni, że jeśli skierują broń gdziekolwiek w pobliże tej trybuny, to zabójcy Iskry mająrozkaz strzelać bez ostrzeżenia.Masz może ochotę na robienie kariery w tym chlewie Jochi?Sten zdziwił się dwa razy po dojściu na szczyt trybuny.Najpierw zobaczyłMenyndera.Interesujące.Ktoś albo coś wyrwało go z żałoby.Drugą niespodzianką - trwało chwilę, zanim przypomniał sobie tego człowieka -byłaobecność Milhouza, buntownika, ubranego teraz w czarny mundur tego nowego studenckiego„ruchu”, jaki stworzył Iskra, co Sten zaobserwował kiedyś mimochodem.Obok Milhouza stało dwoje starszych ludzi.Jego rodzice, pomyślał Sten.Milhouz napotkałwzrok Stena, drgnął, a potem spojrzał spode łba.Sten uniósł brwi, jakby usiłował przypomnieć sobie twarz i nie mógł, ale z uprzejmościlekko skinął głową.Może zostaliśmy przedstawieni sobie przy jakiejśtowarzyskiej okazji? - mówiłten gest.Sten niemal poczuł litość dla tego durnia.Renegatom nikt nie ufa - wszyscy o tym wiedzą, azwłaszcza ci, co ich werbują.Zarówno w polityce, jak i w wywiadzie.Milhouz miał określonąprzyszłość - Iskra będzie go wykorzystywał tak długo, jak długo będziepotrzebował, a potem gozwolni.Iskra to Iskra, pomyślał Sten, znając go można przypuszczać, że owo zwolnienie niemal napewno oznacza raczej płytki grób niż nędzną emeryturę.I na nic więcej Milhouz nie zasługiwał.Sten, z Kilgourem za plecami, przedostawał się do wyznaczonego miejsca.Uprzejme powitanie z Douwem, teraz ubranym w pełny mundur obwieszony odznaczeniami starymi inowymi.Skinienia głową w kierunku innych dygnitarzy i polityków.Przystanął obok Menyndera.- Miło mi - powiedział - widzieć, że doszedł pan już do siebie po tragedii rodzinnej.- Tak - stwierdził Menynder.Wskazał leciutko głową, przesuwając ją dosłownie o kilkamilimetrów w kierunku emblematu Iskry.- Nikt nie wie, jak bardzo się cieszę z tego, że mam kilkunowych przyjaciół, którzy podnieśli mnie na duchu, mówiąc, jak wiele znaczy reszta mojejrodziny, i że trzeba zadbać o moje starożytne posiadłości.Przekonali mnie do zrzucenia żałoby.Tak, jak Sten sądził, Menynder został zmuszony szantażem do uczestnictwa w uroczystości.Orkiestra wojskowa zabębniła coś, co zapewne uważała za muzykę, i doktor Iskra, zadiutantami depczącymi mu po piętach, zszedł ze schodów pałacowego tarasu i wolnym krokiemprzespacerował się przez całkowicie pusty plac do trybuny honorowej.- Czy wiesz dlaczego - zaszeptał Sten do Kilgoura - nasz doktor nie dokonuje przegląduswoich wojsk z normalnego miejsca?- Pytałem - zaświstał Kilgour.- Powiedziano mi, że to dlatego, iż taras jest zbyt oddalony.Adoktor chciałby być bliżej swoich bohaterów.- To naprawdę tanie kłamstwo.- Racja.I martwi mnie nieco to, że ta trybuna nie została właściwie zbudowana.Kilgour miał rację - trybuna wznosiła się nie więcej niż półtora metra nad ziemią.Podstawową sprawą przy wszelkich zamieszkach było zbudowanie na tyle wysokiego stanowiskastrzelniczego, aby rozszalała masa napotkała na pewne trudności przy próbach zdobycia go.Dygnitarze zaczęli salutować, gdy doktor Iskra wszedł na trybunę.Zadźwięczały cymbały, orkiestra wojskowa zagrzmiała i ucichła.W nagłej ciszy Sten usłyszał pisk fujarki, na której grał jakiś uliczny minstrel pośród tłumu.I wtedy, jakby na zamówienie, chmury rozstąpiły się, wiatr zwinął je jak brudne prześcieradła i niemożliwie błękitne niebo zajaśniało nad głowami.Orkiestra zafałszowała znowu.Defilada została rozpoczęta.Plac Khaqanów wypełnił się stukotem podkutych butów, miarowym pomrukiem silników ciężarówek, brzękiem marszowej muzyki.Od czasu do czasu Sten słyszał wymuszone okrzykigapiącego się tłumu.Przyjmował defiladę z ramieniem odsuniętym od boku, zgodnie ze zwyczajami Altaic.Następne szeregi przemaszerowały przed trybuną.- Piąty Batalion, Szósty Regiment Żelaznej Gwardii Permu - ogłosił niewidzialny komentator przez głośniki na placu.- Czyż nie widzieliśmy ich przed chwilą?- Nie, szefie.To był Szósty Batalion Piątego Regimentu.Musisz bardziej uważać.- Jak długo jeszcze będziemy musieli na to patrzeć?- Nie mam pojęcia - zaszeptał Alex.- Dopóki oczy nie zaczną nam krwawić i nie zaczniemybełkotać o cudach starego Iskry.To masowa hipnoza, stary.- Już czas - powiedziała Sind.Jej obserwator posłusznie odtoczył się od lornety i przypadł za własną strzelbą.Sindwsunęła się na stanowisko, bez przerwy omiatając wzrokiem dachy pałacu i okna, które wybrałajako swój teren obserwacji.Drugi oddział jej snajperów robił dokładnie to samo - jedna osoba patrzyła, druga czekała zbronią w pogotowiu.Obserwator mógł skutecznie pracować tylko przez kilka minut, potemzaczynał widzieć ruch, który okazywał się zasłoną powiewającą na wietrze, sylwetkę, która byłacieniem komina albo po prostu rzeczy, jakie nie istniały.Architektura Placu Khaqanów dodatkowo utrudniała im zadanie, jako że zbudowano go wstylu, który można by nazwać epoką Wczesnych Nieromantycznych Gargulców.Sind i jej obserwator zajęli stanowiska na jednym z dachów, znajdując kawałek na tylepłaski, aby móc tam trzymać zapasową broń i amunicję, potem przesunęli się bardzo powoli naszczyt dachu, aby stamtąd prowadzić obserwacje.Ciemnoszkarłatna płachta, dokładnie w takimsamym kolorze jak blaszany dach, na którym leżeli, przykrywała lornetę, a oboje strzelcypomalowali twarze brązową farbą.Oczy Sind zaczęły nabiegać łzami z wysiłku po kilku minutach.Przepatrywała linię dachuraz za razem, rutynowo.Zatrzymała się i obróciła lornetę.- Earle - powiedziała, szepcząc nieświadomie i niepotrzebnie.- Popatrz na to oknomansardowe.- Mam je - odrzekł mężczyzna zza strzelby.- Jest otwarte.Nie widzę, co w środku.Zaciemno.- Spójrz w lewo na pół palca - rozkazała Sind.- Ho, ho.- Ja wezmę broń.Earle zaczął protestować, potem zajął pozycję obserwatora.Sind przesunęła się nieco,automatycznie odbezpieczając swoją broń.Po przeciwnej stronie placu, z boku mansardy, świetlik, który wcześniej byłzamknięty,trochę się uniósł.Bardzo blisko niego znajdował się niski wykusz, którystanowiłby idealną osłonędla kogoś, kto chciałby przemknąć około trzydziestu metrów do miejsca, gdzie ściana załamywałasię, tworząc ukrytą szczelinę - idealną drogę ucieczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL