[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego ojciec, surowy, starszy pan, zawsze czyœci³ butydo idealnego po³ysku.Kupowa³ tê pastê niemal hurtowo, a do ka¿dego pude³kado³¹czano karty z zeppelinami, szybowcami i z rysunkami prehistorycznychzwierz¹t.Najbardziej podoba³y mu siê te ostatnie, piêkne, kolorowe diplodoki,archeopteryksy i plezjozaury hasaj¹ce w pierwotnych bagniskach.By³o to jedno zledwie kilku szczêœliwych wspomnieñ z tamtych czasów.Poniewa¿ wiêkszoœæ zapachów, które dra¿ni³y wra¿liw¹ œluzówkê jego nosa, by³aniestety bardzo niemi³a, o wiele mniej przyjemne by³o to, ¿e doszed³ go równie¿zapach tego, co urzêdniczyna zjad³ na obiad.Skonsumowa³ kie³basê z marynowan¹kapust¹ i najwyraŸniej mia³ k³opoty z trawieniem, bo tu¿ przed jego przyjœciemmia³ wzdêcia.Ich rezultat zd¹¿y³ ju¿ trochê wywietrzeæ, choæ nie do koñca.- Ilu ich mo¿e byæ? - spyta³.- Proszê tylko o listê Brytyjczyków i Amerykanów,którzy przyjechali do Moskwy w ci¹gu ostatniego tygodnia.No wiêc ilu? Na pewnonie tak wielu.- Skrzypek chcia³ siê po prostu dowiedzieæ, czy by³ wœród nichniejaki Daniel Eigen.Oczywiœcie by³o ca³kiem mo¿liwe - nawet prawdopodobne - ¿e Eigen przyjecha³ tupod innym nazwiskiem.Ale bez wzglêdu na to, jak dosta³ siê do Rosji, listaobcokrajowców stanowi³a dobry punkt zaczepienia.Nie musia³by traciæ czasu nachodzenie od hotelu do hotelu, na wypytywanie w recepcji i na identyfikacjêcelu.Ale jeszcze wiêksz¹ strat¹ cennego czasu by³o spotkanie z tym tu.Niestety,genera³ Ernst Kostring, z którym chcia³ siê zobaczyæ, musia³ dok¹dœ wyjœæ izleci³ tê sprawê temu ignorantowi.A ignorant mia³ wyt³umaczenie na wszystko.By³ absolutnym mistrzem w sztuce,która w Ministerstwie Spraw Zagranicznych liczy³a siê najbardziej: w sztucekunktatorstwa.W ci¹gu ostatnich dziesiêciu minut z prawdziw¹ wirtuozeri¹zmyœli³ dziesi¹tki powodów, dla których nie móg³ spe³niæ jego proœby.Tegorodzaju podejœcie by³o u nich bardzo czêste, zw³aszcza gdy mieli do czynienia zfunkcjonariuszami Sicherheitsdienst, którymi pogardzali i których siê bali.To, ¿e nimi pogardzali, nieszczególnie Kleista obchodzi³o.Ale to, ¿e siê ichbali, bywa³o u¿yteczne.Tak samo by³o z tym tu, z tym drobnym urzêdniczyn¹œmierdz¹cym tonikiem do w³osów i kie³basianymi bŸdzi-nami: nie lubi mnie, alesiê mnie boi.Na widok urzêdasów o obwis³ych ty³kach i sflacza³ych duszachchcia³o mu siê rzygaæ.Mali, przera¿eni i pe³ni urazy, czuli siê kimœ lepszymni¿ on, lecz tak naprawdê byli jedynie paso¿ytami, wróblami sun¹cymi w pr¹dziepowietrza za potê¿nym or³em, myszami, które szukaj¹ schronienia w jaskini lwa.Wirtuozi spinacza i zszywacza: jak¿e zwyk³e, jak¿e szare prowadzili ¿ycie.Nieznali i nigdy nie zaznaj¹ owego transcendentnego b³ogostanu, jakiego dane by³ozaznaæ jemu i jego mistrzowi, Reinhardowi Tristanowi Eugenowi Heydrichowi,radoœci p³yn¹cej z grania muzyki wyciskaj¹cej s³uchaczom ³zy z oczu.Lub zrównie wielkiej radoœci odbierania ¿ycia, co te¿ by³o swego rodzaju muzyk¹,rytmiczn¹, miarow¹ i zdyscyplinowan¹, wymagaj¹c¹ nie tylko umiejêtnoœci, ale iinstynktu, a wiêc prawdziwej sztuki.Nie potrafi¹c siê oprzeæ, patrzy³ na jego gard³o, gdy ten nerwowo prze³yka³œlinê, t³umacz¹c, ¿e to niemo¿liwe, ¿e nie mog¹ poprosiæ NKWD o tak¹ listê, ¿epo prostu nie mog¹ wspó³pracowaæ z radzieckimi s³u¿bami wywiadowczymi, które -bez wzglêdu na obecn¹ politykê rz¹du - s¹ ich przeciwnikiem i traktuj¹ ichbardzo podejrzliwie.Kleist obserwowa³ jego podskakuj¹c¹ koœæ gnykow¹,chrz¹stkê tarczycow¹ krtani, wiêzad³a, œciêgna i miêkk¹ powiêŸ.Biedaczyna.By³taki nagi, taki bezbronny.Wyobrazi³ sobie, co by czu³, zak³adaj¹c mu na szyjêzimn¹, rozci¹gliw¹ strunê i gwa³townie j¹ zaciskaj¹c, ¿eby przerwaæ ten potokbzdur.Na biurku le¿a³ ostry, w¹ski nó¿ do przecinania papieru i zastanawia³siê, jakie uczucie by go ogarnê³o, gdyby wbi³ mu go w oko, a potem w miêkk¹tkankê mózgu.Bo¿e, có¿ za rozkosz.Coœ w jego twarzy musia³o zdradziæ, o czym z tak¹ luboœci¹ marzy³, bo Ÿreniceurzêdnika nagle siê zwêzi³y, bo nagle zamruga³ i sta³ siê uleg³y.Co nie znaczy, ¿e nie mamy tu innych kontaktów - doda³ pospiesznie.- Mo¿na daæ³apówkê odpowiednim urzêdnikom z radzieckiego MSZ-tu.Oni maj¹ takie listy,wiêc.Znakomicie - przerwa³ mu Kleist.- Kiedy?Biurokrata g³oœno prze³kn¹³ œlinê i spróbowa³ pokryæ zdenerwowanie brawur¹.Do koñca tygodnia moglibyœmy.Dzisiaj.Muszê mieæ j¹ dzisiaj.Urzêdnik zblad³.Z twarzy odp³ynê³a mu ca³a krew.Tak jest, oczywiœcie, Herr Haupsturmfuhrer.Zrobiê, co w mojej mocy.I jeœli nie ¿¹dam zbyt wiele, czekaj¹c, chcia³bym tu gdzieœ poæwiczyæ.-Naturalnie, Herr Haupsturmfuhrer.Proszê skorzystaæ z mojego gabinetu.Rozdzia³ 19- Jezu Chryste, co ci siê sta³o? - rykn¹³ Ted Bishop, gdy Metcalfe wszed³ dohotelu.- Wygl¹dasz tak, jak ja siê czujê.Gorzej ni¿ twój pokój po rewizjiharcerzyków!Stephen puœci³ do niego oko i nie zwalniaj¹c kroku, szed³ dalej do windy.Mia³eœ racjê.Te Rosjanki s¹ tak rozpasane, ¿e.Rosjanki? Rozpasane? - powtórzy³ skonsternowany Bishop.– Nic takiego niemówi³em.Nie dane mi by³o tego sprawdziæ.- Podszed³ bli¿ej, zmru¿y³ nabieg³ekrwi¹ oczy i szepn¹³: - £azi za tob¹ miêdzynarodowe towarzystwo.- Tak?- Tak.Nie tylko te dupki z NKWD, bo oni to normalka.Teraz masz na karku iSzwabów.-Niemców?- Dziœ rano przyszed³ tu jakiœ i zacz¹³ wypytywaæ w recepcji o nowo przyby³ych.O zagraniczniaków, którzy mieszkali tu w ci¹gu ostatniego tygodnia.Metcalfe przystan¹³, rozejrza³ siê i z udawan¹ nonszalancj¹ odrzek³:- Kurczê, ci Niemcy zaczynaj¹ zagl¹daæ Ruskim do garów, co? – To mia³ byæ ¿art.- Za dobrze siê tu czuj¹.Bishop wzruszy³ ramionami.- Tak na oko to by³ z SD.Z Sicherheitsdienst, tajnej policji SS, ichnie gowywiadu politycznego.Ale nie umia³ siê dogadaæ z recepcjonistk¹.Wiesz, trudnoœci jêzykowe.Poza tym Ruscy nie lubi¹ pytañ, chyba ¿e to oni jezadaj¹.I co? Dowiedzia³ siê czegoœ? - Zagraniczniacy? Z ostatniego tygodnia? Mo¿liwe,¿e to zwyk³y przypadek, ale Stephen nie by³ tego taki pewny.I dlaczego akuratNiemiec?Wzi¹³em faceta na bok i trochê z nim sobie pogada³em.Wiesz, jak ³akniemynowych wiadomoœci, plotek i pog³osek.Myœla³em, ¿e coœ wie.Coœ, cokolwiek, comóg³bym wys³aæ w depeszy do domu.Na pewno to znasz: „Wed³ug jednego zniemieckich goœci odwiedzaj¹cych tê nêkan¹ k³opotami stolicê." Ludzieuwielbiaj¹ takie brednie.Jestem asem wywiadu i wykorzysta³em ca³y arsena³sztuczek i umiejêtnoœci.Odbyliœmy d³ug¹ pogawêdkê.O czym?Facet zna siê na muzyce, i to jak, cholera! Zna Waltera Giesekinga.I ElizabethSchwarzkopf.Pyta³ o nazwiska goœci?Jasne.Ci¹gle do tego wraca³.No i pomog³eœ mu? - rzuci³ lekko Metcalfe.Powiedzia³, ¿e szuka kogoœ na proœbê starego przyjaciela.I ¿e nie pamiêta jegonazwiska, to znaczy, nazwiska tego kogoœ.Wie tylko, ¿e przyjecha³ z Pary¿a.- To ja odpadam.- Skoro tak mówisz.W zdobywaniu informacji jestem lepszy ni¿ w ichsprzedawaniu.Ryzyko zawodowe, uwa¿asz.I muszê ci powiedzieæ, ¿e jegoopowiastka leciutko zalatywa³a zgni³¹ ryb¹.Nie pamiêtam nazwiska? Z kim doludzi, stary? Wymyœl coœ lepszego, bo toto cuchnie na kilometr!Gdy zapuka³ do drzwi, Roger jeszcze spa³.Masz ochotê siê przejœæ?Nieszczególn¹ - stêkn¹³ Roger.Œwietnie, to chodŸmy.Oczywiœcie szli za nimi dwaj nowi, te¿ z NKWD; na ulicy natychmiast siedli imna ogonie i Metcalfe nie mia³ ju¿ w¹tpliwoœci, ¿e to ich ulubiona taktyka.Jeden w pewnej odleg³oœci z ty³u, drugi równolegle, po drugiej stronie ulicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL