[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-.to musi byæ szybko.- w wypowiadaj¹cym te s³owa g³osie s³ychaæ by³onaleganie.-.nie bojê siê.Nie bojê.I znów cieñ drgn¹³.Tym razem, w samym jego œrodku, Cleve dostrzeg³ jak¹œniewyraŸn¹ postaæ.Poczu³ ucisk w gardle, pod jêzykiem zagnieŸdzi³ mu siêkrzyk, tak strasznie pragn¹cy wydostaæ siê na wolnoœæ.-.czego tylko mo¿esz mnie nauczyæ.- mówi³ teraz Billy-.szybko.S³owa rozlega³y siê i cich³y, ale Cleve prawie ich nie s³ysza³.Ca³¹ uwagêpoœwiêci³ zas³onie cienia i postaci - utkanej z ciemnoœci - która porusza³a siêw cieniu.To nie by³a ¿adna iluzja.By³ tam cz³owiek, a raczej toporna kopiacz³owieka, stworzona z ulotnej substancji i przez ca³y czas usi³uj¹ca siêrozp³yn¹æ; mo¿na by pomyœleæ, ¿e za ka¿dym razem przyjêcie ludzkiej postacikosztuje j¹ wiele wysi³ku.Nie potrafi³ rozró¿niæ rysów jej twarzy, alewidzia³ wystarczaj¹co wiele, by wyczuæ deformacje ukazywane dumnie, jak cnoty.Twarz przypomina³a tacê przegni³ych owoców, miêkkich, pêkaj¹cych; tuwybrzusza³a siê jakby gniazdem much, tam zapada³a a¿ do pró¿nego wnêtrza.Jakim cudem ch³opak móg³ spokojnie rozmawiaæ z czymœ takim? A jednak, mimoca³ej obrzydliwoœci, stworzenie to mia³o w sobie jak¹œ gorzk¹ godnoœæ, a w jegooczach i w bezzêbnym O ust by³a wœciek³oœæ.Billy wsta³ nagle.Ten gwa³towny ruch, nieoczekiwany po tylu cichych s³owach,omal nie wyrwa³ krzyku z gard³a Cleve'a.Uda³o mu siê jednak prze³kn¹æ tenkrzyk i niemal zamkn¹³ oczy, patrz¹c przez rzêsy na to, co siê mia³o zdarzyæ.Billy znów coœ mówi, tym razem tak cicho, ¿e o pods³uchaniu nie mog³o byæ nawetmowy.Ruszy³ w stronê cieni, zas³aniaj¹c cia³em stoj¹c¹ pod œcian¹ postaæ.Celaby³a wystarczaj¹co szeroka, by zrobiæ w niej dwa, najwy¿ej trzy kroki, leczdziêki jakiemuœ naci¹gniêciu praw fizyki wydawa³o siê, ¿e ch³opiec odszed³ napiêæ albo mo¿e i szeœæ kroków od pryczy.Oczy Cleve'a rozszerzy³y siê.Wiedzia³, ¿e nikt nie bêdzie go teraz obserwowa³.Cieñ i jego wyznawcazajmowali siê wy³¹cznie sob¹ i na tym skupiona by³a ca³a ich uwaga.Postaæ Billy'ego by³a mniejsza ni¿ wydawa³oby siê mo¿liwe, bior¹c pod uwagêrozmiary celi; sprawia³o to wra¿enie, jakby przekroczy³ jej granice i znalaz³siê w jakimœ innym wymiarze.I dopiero teraz, szeroko otworzywszy oczy, Clevezrozumia³ co widzi.Mrok, z którego powsta³ goœæ ch³opca; sk³ada³ siê z cieniachmur i piasku;za jego plecami, zaledwie widoczne w przeklêtej ciemnoœci lecz ³atwe dorozpoznania dla kogoœ, kto ju¿ tam by³, sta³o miasto z jego snów.Billy podszed³ do swego mistrza.Stworzenie górowa³o nad nim, cienkie i w¹t³e,lecz a¿ promieniuj¹ce moc¹.Cleve nie wiedzia³, dlaczego i po co Billy mu siêodda³, ale teraz, kiedy ju¿ siê to sta³o, zacz¹³ siê martwiæ o bezpieczeñstwoch³opaka.Obawa o w³asne bezpieczeñstwo przyku³a go jednak do pryczy.Wlejw³aœnie chwili zorientowa³ siê, ¿e nigdy nie kocha³ nikogo -' ani kobiety, animê¿czyzny - na tyle, by pójœæ za nim w cieñ tego cienia.Ta myœl sprawi³a, ¿epoczu³ siê straszliwie samotny; w tym samym momencie zda³ sobie bowiem sprawê iz tego, ¿e nikt, choæby wiedzia³, jak on udaje siê w tê krainê przeklêtych, niezrobi³by ani kroku, by go z niej wydostaæ.Obaj, i on, i ch³opiec, bylistraconymi duszami.Pan Billy'ego podniós³ teraz sw¹ niekszta³tn¹ g³owê i nieustanny wiatr,przewiewaj¹cy te smutne ulice, o¿ywi³ jego grzywê.Wiatr przyniós³ tak¿e dŸwiêktych samych g³osów, które Cleve s³ysza³ wczeœniej: krzyki szalonych dzieci, coœpomiêdzy szlochem a wyciem.Jakby oœmielona przez te glosy, postaæ z cieniwyci¹gnê³a rêce i objê³a, otaczaj¹c go chmur¹ mroku.Ch³opiec nie broni³ siêprzed jej uœciskiem, raczej wydawa³o siê, ¿e go odwzajemnia.Cleve nie potrafi³ju¿ wytrzymaæ widoku tej straszliwej czu³oœci, zamkn¹³ oczy, a kiedy jeotworzy³ - po kilku sekundach? kilku minutach? -spotkanie by³o najwyraŸniejzakoñczone.Stwór z cienia rozpada³ siê, odrzucaj¹c niepewn¹ iluzjê spójnoœci.Jego fragmenty jak œmieci uniós³ wiatr.Rozpadniêcie siê stwora by³onajwyraŸniej sygna³em do zakoñczenia ca³ej sceny; py³ i odleg³oœæ ju¿ po¿era³ydomy i ulice.Nim ostatni z fragmentów postaci zabra³ wiatr, miasto znik³oClevowi z oczu; sprawi³o mu to wielk¹ przyjemnoœæ.Rzeczywistoœæ, nawet ponura,lepsza by³a od obrazu tej pustki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL