[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemniej z faktu, że leżała częściowo przysypana ziemią na terenie objętym badaniami, wynikało jednoznacznie, że kierownictwo ekipy zaniedbało środki ostrożności.W zespole zapanowało zamieszanie, a winowajcę wyrzucono z hukiem i odesłano do Paryża.– Gdzie jest ta soczewka? – zapytał cicho Hughes.– Kate ją ma.Erickson wyjęła z kieszeni torebkę i podała Chrisowi.Odwrócił się tyłem do wiwatujących studentów, rozerwał taśmę klejącą i uniósł szkiełko do słońca.– Bez wątpienia współczesna – orzekł.Ze smutną miną pokręcił głową.– Sprawdzę jeszcze dokładnie.A wy opiszcie wszystko w raporcie.– Jasne – burknął Marek.Rick Chang odwrócił się i zaklaskał w dłonie.– No, dość tego! Koniec zabawy! Wracamy do pracy!Popołudniami Marek prowadził ćwiczenia w strzelaniu z łuku.Dla studentów była to atrakcja, starali się nie opuszczać żadnej lekcji.Ostatnio nawet Kate przychodziła na zajęcia.Tego dnia obrali za cel słomianego stracha na wróble ustawionego w odległości pięćdziesięciu metrów.Uczniowie stali w szeregu z opuszczoną bronią, a Marek kroczył przed nimi dumnie, tłumacząc:– Jeśli chcecie zabić przeciwnika, pamiętajcie, że na pewno będzie w zbroi, a przynajmniej w napierśniku.Niewykluczone, że będzie miał osłoniętą także głowę, szyję i uda.Aby go zabić, musicie trafić albo w przód głowy, albo w bok, gdzie schodzą się części zbroi.Kate słuchała tego z rozbawieniem.Marek traktował wszystko bardzo poważnie, jakby naprawdę miał na myśli zabijanie ludzi.Tutaj, w skąpanej popołudniowym słońcem Francji, przy wtórze dolatującego od strony szosy dźwięku klaksonów, brzmiało to absurdalnie.– Jeśli zaś chcecie tylko unieszkodliwić przeciwnika – ciągnął Andre – celujcie w nogi.Od razu powalicie go na ziemię.Dzisiaj będziemy strzelali z łuków dwudziestopięciokilogramowych.Taką siłę trzeba było przyłożyć, aby napiąć cięciwę.Wymagało to sporego wysiłku.Strzały miały prawie metr długości.Wielu studentów nie radziło sobie z nimi, zwłaszcza przy pierwszych próbach.W dodatku Marek systematycznie zwiększał naciągi, chcąc wyrabiać siłę swoich uczniów.Sam bez trudu potrafił strzelać z pięćdziesięciokilogramowego łuku.I choć trudno było w to uwierzyć, powtarzał, że właśnie tak silne naciągi stosowano w czternastym wieku.– W porządku.Załóżcie strzały, wycelujcie i zwolnijcie uchwyt.Pęk strzał przeciął powietrze.– Nie, nie tak.David, nie naciągaj cięciwy tak silnie, żeby ci drżały mięśnie.Musisz nad nią panować.Carl, patrz na tarczę.Bob, za wysoko.Deanna, pamiętaj o ułożeniu palców.Rick, tym razem było znacznie lepiej.No, dobra.Powtarzamy.Założyć strzały, wycelować.puścić!* * *Zapadał już zmierzch, kiedy Stern wywołał Andre przez radio i poprosił go, żeby przyszedł do magazynu.Powiedział, że ma dobre wieści.Marek zastał go przy mikroskopie.Badał znalezioną soczewkę.– Co się stało?– Sam popatrz.– David zsunął się ze stołka.Marek usiadł przy stole i popatrzył przez okular.Obiektyw był wycelowany w krawędź szkła.Po obu jej stronach widniały rozproszone białe plamki, przypominające drobne kolonie bakterii.– I co w tym niezwykłego? – zapytał.– Przyjrzyj się lewej krawędzi.Stern przesunął stolik, podstawiając pod obiektyw brzeg soczewki.Oszlifowana krawędź była biała.Dopiero po chwili Andre zauważył, że biały obszar miejscami sięga na gładką powierzchnię.– To kolonie bakterii usadowione na szkle – wyjaśnił Stern.– Podobne do skalnego werniksu.Tą nazwą określali cieniutką warstwę pleśni i bakteryjnych kolonii, jakie spotykało się na dolnych powierzchniach kamieni.Była to szczególnie cenna materia organiczna, pozwalająca na datowanie znaleziska.– Dałbyś radę pobrać próbkę? – zapytał Marek.– Tak, ale nie wystarczy węgla czternaście do wykonania pomiaru.Wynik datowania byłby bardzo wątpliwy.Z taką ilością nawet nie warto zaczynać.– A więc?– To jest krawędź, która wystawała z ziemi, prawda? Ta, którą zauważyła Kate?– Zgadza się.– Więc szkło jest stare, Andre.Nie wiem, jak stare, lecz to na pewno nie skażenie stanowiska.Rick przejrzał kości, które odsłoniły się podczas zawału, i podejrzewa, że część z nich jest młodsza, z osiemnastego, może nawet dziewiętnastego wieku.A to oznacza, że jeden z zabitych mógł nosić okulary dwuogniskowe.– No, nie wiem.Szkło wygląda na bardzo precyzyjnie obrobione.– To wcale nie oznacza, że musi być współczesne – rzekł z naciskiem Stern.– Dwieście lat temu znano już metody precyzyjnego szlifowania szkła.Skontaktowałem się ze znajomym optykiem z New Haven.Obiecał zbadać soczewkę.Poprosiłem też Elsie, żeby wstępnie oceniła dokumenty zapakowane w ceratę i sprawdziła, czy nie ma w nich czegoś niezwykłego.Naprawdę sądzę, że nie musimy się niczym przejmować.– To rzeczywiście dobra nowina.– Marek uśmiechnął się.– Dlatego postanowiłem cię od razu zawiadomić.Porozmawiamy jeszcze przy kolacji.Zarezerwowali stolik w restauracji w Domme, miasteczku wznoszącym się na szczycie urwistej skarpy, kilka kilometrów od Castelgard.Hughes, który przez cały dzień był w złym humorze, pod wieczór się ożywił.Niecierpliwie oczekiwał spotkania przy kolacji.Miał nadzieję, że Marek odebrał jakąś wiadomość od profesora.Inaczej, trzeba było planować pracę na następny dzień.Dobry nastrój prysł, gdy Chris spostrzegł przy stoliku dwóch Amerykanów z narzeczonymi.Bez wątpienia zostali zaproszeni na kolację.Już chciał wycofać się niepostrzeżenie, gdy Kate poderwała się z krzesła, podbiegła, objęła go w pasie i pociągnęła do stolika.– Nie mam ochoty – powiedział półgłosem.– Nie znoszę tych facetów.Kate dała mu tylko kuksańca w bok i posadziła na krześle.Chris od razu spostrzegł, że dzisiaj Amerykanie fundują wino.Na stoliku stały butelki Chateau Lafite-Rotschild, rocznik dziewięćdziesiąty piąty.Musiały kosztować co najmniej cztery tysiące franków.– To również przeurocze miasto – odezwała się jedna z redaktorek.– Zwiedzaliśmy dzisiaj mury obronne.Są imponujące.Brama też bardzo mi się spodobała.Wiecie, ta z dwiema kolistymi wieżyczkami po bokach.Kate przytaknęła ruchem głowy.– Może was to zdziwi – powiedziała – ale miasteczka, które obecnie są atrakcją turystyczną, w czternastym wieku pełniły głównie rolę targowisk.– Targowisk? Co masz na myśli? – zainteresowała się Amerykanka.W tej samej chwili zatrzeszczało w głośniku krótkofalówki Marka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL