[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz będzie cholerne przetasowanie, kurze łajno pofrunie na wszystkie strony.– Powiedział łagodniej: – Wiesz, że zabierzesz tyłek z powrotem na front? – Stali obaj myśląc o wygodnym życiu tutaj, bez pobudki, bez musztry, bez inspekcji, bez strachu – niemal jak w cywilu.Sierżant wyprostował się ze złością.– Zobaczymy, co się da zrobić z tymi sukinsynami.Achtung – zawołał i zaczął przechadzać się przed frontem Niemców stojących sztywno na baczność.Nic nie powiedział przez kilka minut, po czym zaczął przemawiać do nich spokojnie po angielsku.– Dobra.Wiemy, na czym stoimy.Miesiąc miodowy się skończył.Byliście dobrze traktowani.Dostawaliście dobre jedzenie, dobre miejsce do spania.Czy kazaliśmy wam ciężko pracować? Źle się czuliście, to pozwalaliśmy wam zostać w barakach.Ktoś chce się poskarżyć? Niech wystąpi.– Sierżant przerwał, jak gdyby ktoś mógł istotnie wystąpić, po czym podjął znowu.– OK, zobaczymy, czy to doceniacie.Niektórzy z was wiedzą, kiedy ci ludzie uciekli i gdzie poszli.Powiedzcie.Zapamiętamy to.Docenimy to.– Sierżant przestał się przechadzać i zwrócił się ku nim.Czekał, gdy szeptali między sobą, gdyż niektórzy objaśniali innym, co powiedział.Lecz później umilkli; nikt z więźniów w zielonych drelichach nie wystąpił z szeregu.Sierżant odezwał się innym tonem:– W porządku, sukinsyny.– Odwrócił się w kierunku jeepa i powiedział do kierowcy: – Wracaj do koszar i pobierz dwadzieścia kilofów i dwadzieścia łopat.Weź czterech ludzi i jeepa.Jeśli nie dowie się o tym żaden oficer, może się nam uda.A jeśli ten frajer sierżant od zaopatrzenia zacznie się wydzierać o te łopaty, powiedzcie mu, że przyjdę i rozwalę mu ten cholerny łeb.– Skinął na kierowcę, żeby jechał.Potem dał znak więźniom by usiedli na trawie.Gdy wróciły jeepy z dodatkowymi ludźmi i wyładowaną narzędziami przyczepą, sierżant ustawił więźniów w dwa szeregi naprzeciwko siebie.Wydał im narzędzia, a ponieważ nie starczyło dla wszystkich, kazał tym bez narzędzi przejść na drugi kraniec polany i położyć się twarzą na trawie.Nikt się nie odzywał.Więźniowie pracowali sumiennie kopiąc długi rów.Szereg z kilofami uderzał w ziemię, po czym odpoczywał.Ludzie z łopatami usuwali wykopaną ziemię.Pracowali bardzo powoli.Strażnicy rozlokowani wokół polany opierali się o drzewa, wydawali się obojętni i niezbyt czujni.Sierżant mrugnął na Moskę i powiedział cicho:– Jak się postraszy, zawsze działa.Przypatrz się.Dał im jeszcze trochę pokopać, po czym zarządził przerwę.– Czy ktoś chciałby coś powiedzieć? – Uśmiechnął się do nich ponuro.Nikt nie odpowiedział.– OK.– Sierżant machnął ręką.– Kopcie dalej.Jeden z Niemców upuścił łopatę.Był młody i rumiany.– Chciałbym panu coś powiedzieć – odezwał się.Wystąpił z szeregu więźniów na otwartą przestrzeń oddzielającą go od strażników.– No, gadaj – powiedział sierżant.Niemiec stał bez słowa.Obejrzał się niespokojnie w stronę więźniów.Sierżant zrozumiał.Wziął Niemca za ramię i odprowadził w kierunku jeepa.Stali tam rozmawiając cicho i z powagą, obserwowani zarówno przez więźniów, jak i sierżantów.Sierżant słuchał uważnie pochyliwszy głowę, zgarbiwszy ogromne ciało, jedną ręką obejmując poufale ramiona więźnia.Potem skinął głową.Ruchem ręki nakazał więźniowi wsiąść do jeepa.Więźniów załadowano na trzy ciężarówki i kolumna ruszyła przez pusty teraz las, gdyż drogi krzyżujące się z ich drogą już opustoszały.W jeepie zamykającym pochód jechał sierżant, którego długie wąsy powiewały na wietrze.Wyjechali z lasu, a gdy wynurzyli się na otwartą przestrzeń, zdumiał ich widok znajomego krajobrazu skąpanego w innym świetle, w soczystym, czerwonawym słońcu późnego popołudnia.Odwróciwszy na chwilę głowę sierżant odezwał się do Moski:– Twój kumpel planował to od dłuższego czasu.Ale ma pecha.– Gdzie jest? – zapytał Mosca.– W mieście.Wiem, w którym domu.Kolumna wjechała do obozu, po czym dwa jeepy oderwały się od ciężarówek zataczając szeroki łuk i popędziły do miasta.Tuż przy sobie, jak gdyby połączone, przejechały główną ulicą i skręciły w prawo na rogu, gdzie stał kościół.Zatrzymały się przy kamiennym domku.Mosca i sierżant podeszli do drzwi frontowych.Dwóch ludzi z drugiego jeepa ruszyło powoli na tyły domu.Reszta została w jeepach.Drzwi otworzyły się, zanim zdążyli zapukać.Stał przed nimi Fryc.Miał na sobie stare, pogniecione, niebieskie sukienne spodnie, białą koszulę bez kołnierzyka i ciemną marynarkę.Uśmiechnął się do nich niepewnie.– Pozostali są na górze – powiedział.– Boją się zejść.– Zawołaj ich – powiedział sierżant.– Idź na górę i powiedz im, że nic im nie będzie.Fryc podszedł do podnóża schodów i zawołał po niemiecku.– Wszystko w porządku.Zejdźcie.Nie bójcie się.Usłyszeli, że drzwi na górze się otwarły, i trzech pozostałych więźniów powoli zeszło po schodach.Mieli na sobie wystrzępione cywilne ubrania.Ich twarze wyrażały bojaźń, niemal poczucie winy.– Idźcie do jeepów – powiedział sierżant.Potem zapytał Fryca: – Czyj to dom?Niemiec podniósł wzrok.Po raz pierwszy spojrzał na Moskę.– Kobiety, którą kiedyś znałem.Dajcie jej spokój, zrobiła to – wiecie – była samotna.To nie ma żadnego związku z wojną.– Wychodź – powiedział sierżant.Wszyscy wyszli.Sierżant gwizdnął na dwóch żołnierzy na tyłach domu.Gdy jeepy odjeżdżały, ulicą nadeszła kobieta niosąca duży pakunek zawinięty w brązowy papier.Ujrzała więźniów w jeepie, zawróciła i oddaliła się w tym samym kierunku, skąd przyszła.Sierżant uśmiechnął się kwaśno do Moski.– Cholerne baby – powiedział.Na pustym odcinku szosy, niemal w połowie drogi do obozu, jadący przodem jeep sierżanta zjechał na pobocze i stanął.Drugi jeep zatrzymał się tuż za nim.Po jednej stronie drogi znajdowało się wyboiste, kamieniste pastwisko ciągnące się ku ciemnej linii lasu odległej o jakieś dwieście metrów.– Wysadźcie ich z jeepów – powiedział sierżant.Wysiedli wszyscy i stali niezdarnie, czując się nieswojo na opustoszałej drodze.Sierżant stał przez chwilę, zamyślony.Dotknął wąsów i powiedział:– Chłopcy, dwóch może odwieźć tych szkopów do obozu.Wyładujcie narzędzia z przyczepy i przywieźcie ją z powrotem.– Wskazał ręką Fryca.– Ty zostajesz.– Ja wracam – powiedział szybko Mosca.Sierżant zmierzył go wzrokiem od stóp do głów, powoli, z wyniosłą pogardą.– Słuchaj, skurwysynu, ty zostajesz.Gdyby nie ja, zabrałbyś tyłek na front.Jezu, nie mam zamiaru ganiać za szkopami po całym kraju, kiedy ich tylko tyłek zaswędzi.Ty zostajesz.Dwóch strażników oddaliło się cicho z trzema więźniami.Wsiedli do jeepa i odjechali.Fryc odwrócił głowę i patrzył za nimi.Czterech mężczyzn w oliwkowych mundurach stało naprzeciw samotnego Niemca i rozciągającego się poza nim kamienistego pastwiska.Sierżant gładził wąsy.Twarz Niemca była szara, lecz stał sztywno, niczym na baczność.– Ruszaj biegiem – powiedział sierżant.Wskazał poprzez pastwisko ku lasowi.Niemiec nie poruszył się.Sierżant pchnął go.– Biegnij – powiedział – dam ci fory.– Popchnął Niemca na trawę, obróciwszy go twarzą w kierunku lasu.Słońce zaszło, ziemia straciła barwy, poza szarością zapadającego zmierzchu.Las był długą, ciemną ścianą, daleko.Niemiec odwrócił się ku nim.Ręką sięgnął ku koszuli bez kołnierzyka, jak gdyby w poszukiwaniu godności.Spojrzał na Moskę, potem na pozostałych.Postąpił krok ku nim, schodząc z trawy i kamieni.Nogi mu drżały i zachwiał się, lecz głos jego brzmiał spokojnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL