[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostawiłem go więc samego, tym bardziej że nie wiadomo było dokładnie, kiedy Andziulka przyjdzie pozować, a prosiła, żeby nikogo z przyjaciół Szymona przy tym nie było.Dzień tak mijał za dniem, a każdy był coraz dziwniejszy.Chrząszcz był stanowczo w nienor malnym stanie, co jednak dziwniejsze, to to, że mimo posiedzeń, często trzygodzinnych, portret zupełnie nie postępował.Co to jest u licha? Wykombinowałem, że się biedactwo dziewczyna rozgadała, a Chrząszcz siedzi godzinami i słucha.Miałem dla tej dobrej panienki dziwną sympatię, że zaś Chrząszcza traktowałem jak wielkie dziecko, wyobrażałem sobie rozmowy tych dwojga dzieciaków.Obawiałem się tylko, czy Szymonowi na rękę jest współlokator, toteż jednego wieczora rozmówiłem się z nim bardzo szczerze.— Słuchaj, Szymciu, może ja ci przeszkadzam w robocie? Powiedz, a żadnej mi przykrości nie wyrządzisz, bo mi ofiarują cudowne mieszkanie za psie pieniądze, mogę się wyprowadzić choćby jutro.No, jakże?Chrząszcz spojrzał na mnie bardzo, bardzo smutno i po raz pierwszy w życiu nie odpowiedział mi ani słowa.Usiadł, rękoma objął głowę i siedział tak nieruchomo.Źle jest — pomyślałem.A to nie tylko było źle, to było nawet strasznie.Minęło już ze dwa tygodnie od pierwszego posiedzenia i od dwóch tygodni, wracając wieczorem do domu, czułem ciężki zapach perfum, który już u nas osiadł na stałe.Wszelkie dane wskazywały na to, że Andziulka przychodzi sama.Na portrecie coś tam niby przybywało, ale tyle, co kot napłakał.Szczygieł już kończył portret tego bandyty z fotografii i stworzył coś takiego, czym się żadne z muzeów kryminalnych świata poszczycić nie mogło: to nie byt człowiek, to była sama zbrodnia; zdawało się, ze człowiek ten na portrecie, nie mogąc w żaden inny sposób ulżyć swojej naturze, ukradnie jednego dnia własne ramy, gdyby zaś ten portret wystawić na widok publiczny, zbiegłyby się do niego wszystkie psy policyjne z całego kraju.Trochę mi się zrobiło strasznie, kiedy pomyślałem, że mój przyjaciel może mieć za zrządzeniem boskim takiego teścia.Powiadam do Szczygła:— Powiedz prawdę, czy go naprawdę znasz? Kto to jest?— Łajdak! — odrzekł Szczygieł.— To widać z gęby, ale kto on taki z profesji?— Handlarz…— E! A czymżeż ten rzezimieszek handlował?— Żywy towar… — odrzekł Szczygieł, ale Bóg go raczy wiedzieć, żartował czy mówił prawdę.Powiadam mu jednak:— Słuchaj, Eustaszku, nie żartuj przypadkiem w ten sposób przy Chrząszczu, bo cię zabije…— Czemu?— Bo zabije.Chce się żenić z panną Andzią.Powiedziałem to tak sobie, na własną odpowiedzialność, nie przewidując wrażenia tych słów na Szczygle, który dzierżył w ręce szpachtlę czy coś takiego, usłyszawszy zaś moje słowa wypuścił wszystko z rąk.— Nieprawda! — rzekł.— A jeśli prawda?— Ha!— Gadaj, do stu diabłów, po ludzku.Bogdajbyś się udławił swoim bulgotem — co to znaczy: ha?— Niemożliwe!— Co to jest niemożliwe! Co masz przeciwko tej dziewczynie?Szczygieł czynił rękoma jakieś ruchy jak głuchoniemy i rzekł:— Dziecko!Zrozumiałem po ludzku ten niedźwiedzi mamrot, który miał oznaczać, że to biedactwo jest jeszcze dzieckiem, którego szkoda dla Chrząszcza.W odpowiedzi jednak trzasnąłem drzwiami, bo trzeba było mieć anielską cierpliwość, aby się dogadać z tą lichą imitacją człowieka, który miał przeszło trzydzieści lat, a nie nauczył się dotąd jeszcze mówić.Zirytowany powróciłem do domu, gdzie się tego wieczora rozegrał przedostatni akt tragedii.Nie poznałem Chrząszcza; to nie był ten sam człowiek, oczy mu Świeciły dziwnym blaskiem i blady był jak płótno.Podszedłem do niego naprawdę zaniepokojony i położyłem mu lekko rękę na ramieniu,Szymon drgnął.Zapytałem cicho.— Co ci jest?On spojrzał na mnie błędnie, patrzy, patrzy jak nieprzytomny, potem zwalił mi się głową na pierś i ryknął płaczem.Jezus Maria! — myślę, głośno zaś mówię:— Uspokój się, Szymek, uspokój… Co ci się stało? Kochasz Andziulkę, no to i dobrze.Ona ciebie pewnie także… No cicho! Ot, stary chłop i płacze jak panienka… Andziulka jest dziewczyna, a pewnie tak nigdy nie płacze…Com ja powiedział.Boże drogi! Te słowa podrzuciły Chrząszczem, że aż się zaniósł od płaczu; nie można go było uspokoić w żaden sposób, po długim dopiero czasie udało mi się go ułożyć i biedaczysko zasnął jak kamień.Siedząc nad Chrząszczem zacząłem tę całą sprawę rozbierać „powieściowe” i układać w całość pojedyncze cząstki mozaiki; coś między nimi musiało zajść bardzo poważnego — ale co? Zęby Chrząszcza doprowadzić do dziecięcego płaczu, na to trzeba było czegoś niesłychanego, nie tego jednakże, żeby jemu wyrządzić krzywdę, boby wtedy zaciął bestia swoje wilcze zęby i byłby twardy jak skała.W takim razie on jej wyrządził krzywdę… Boże miłościwy!Rozejrzałem się po pracowni i dojrzałem dziwny w niej nieład; na podłodze leżały jakieś chuderlawe zimowe kwiatki, obok nich zaś — co to jest? Grzebień do upinania włosów… Dziwna rzecz.Przy pozowaniu niepotrzebne jest rozwiązywanie włosów, bo portret jest w kapeluszu.Zaczynało mi się czynić cokolwiek gorąco w miarę dopełniania powieściowego rozdziału…Ach, to więc tak?!!!Biedna Andziulko!Byłem w tej chwili pewny, co się stało, i taka mnie wzięła złość na Chrząszcza, że byłbym udusił śpiącego.To ten złodziej najpierw krzywdzi biedactwo, które przychodzi do niego żalić się na innych, a potem — łajdak jeden — płacze na mojej piersi.Ale niech go licho porwie! Śpi czy nie śpi, jest świnia i koniec.Powiedziałem mu to głośno, ale nie słyszał, gdyż jęczał przez sen.Ciężkie było nasze następne rano.Zaczęto się od tego, żem spojrzał na niego jak na psa dając mu pogardliwym ruchem grzebień, rzepem:— Odnieś to tej biednej dziewczynie!Pomyślałem równocześnie, że jeśli moje przypuszczenia są nieprawdziwe, to przyjdzie mi chyba paść na kolana przed moim przyjacielem i błagać go o przebaczenie.Ale gdzież tam! To przecież prawda! Pobladł i drżał cały jak w febrze; miał minę przy tym tak nieszczęśliwą, że ranie zabolało coś koło serca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL