[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niech mnie Bóg skarze, jeśli to nie ostatni raz!- Ostatni raz - mityguję starego.- I cóż wam szkodzi?Rozdano karty - mój partner wygrał.Sam nawet ucieszyłem się, że wygrał.Ale zachciało mu się jeszcze jednej puli.Ostatecznie nie można odmówić, skoro partner zgrał się do nitki.Po tej puli poszła druga, trzecia i czwarta.Proszę sobie wyobrazić: karta jakby się odwróciła.- No - pytam starego łotra.- Dlaczego teraz nie sarka pan na syna?- Nauczę go już w domu, tak że mnie popamięta!Tymi słowy odpowiedział mi stary złodziej, po czym zajrzał w moje karty, zanucił coś, zakaszlał i pociągnął nosem.Od pierwszej chwili nie podobało mi się to zaglądanie do kart, nucenie i pociąganie nosem.Ale dopóki mi karta szła, dopóty myślałem sobie: „Zaglądaj, śpiewaj, pociągaj nosem.”Teraz dopiero, gdy szczęście odwróciło się ode mnie, zacząłem rozważać, czy to zaglądanie do kart i nucenie pod nosem nie jest znakiem porozumiewawczym? Tymczasem znów rozdawano karty - partia za partią.Źle - wciąż przegrywam! Co kilka minut odchodzę w kąt wagonu, rozpinam tylną kieszeń, wyciągam setkę za setką.W kieszeni coraz luźniej, dnieje.Nagle stary bandyta ujął mnie mocno za rękę.- Bodajbym tak żył, że nie pozwolę wam dalej grać! Przecież wyciągacie ostatnią setkę!Poczułem się dotknięty.- Skąd wiecie, że to ostatnia?! - i podchodząc do ławki, kładę setkę na karty.Dopiero wówczas gdy zgrałem się do nitki, ocknąłem się nagle i zrozumiałem, ze jestem goły jak nowonarodzone dziecię.Nie było już co stawiać.Mój partner zapinał ostatni guzik marynarki, jego policzki rumieniły się z zadowolenia.Obejrzałem się dookoła.Gdzie jestem i co ze mną zaszło? Serce mówiło mi, że wpadłem w pułapkę, że zastawiono na mnie sieci.Zwolna jąłem się domyślać, że ojciec nie jest ojcem ani syn synem.Nie podobały mi się ich spojrzenia, gdy syn oddalił się w kąt wagonu, a ojciec poszedł za nim.Zdawało mi się, że stary zapytał o coś młodego, i przysiągłbym, że młody wsunął mu coś do ręki.W głowie mej błysnęła rozpaczliwa myśl: „Może wyskoczyć oknem.” Po chwili szepnąłem sam do siebie: „Nie! Raczej już rzucić się na nich z nożem lub rewolwerem.Albo po prostu - zajść ich z tyłu, chwycić za gardło i dusić, dusić!” Ale cóż poradzisz, gdy jesteś sam, ich zaś - dwóch?A pociąg pędził, koła stukotały o szyny.W głowie zamęt, serce spala żar.Co będzie? Za kilka minut znajdziemy się w Odessie.Co pocznę? Dokąd pójdę? Co powiem na swoje usprawiedliwienie?.Patrzę - a moi towarzysze zabierają już walizki.- Gdzie jesteśmy?- W mieście - odpowiadają - które nazywa się Odessa.Wsuwam rękę do kieszeni.Nie mam nawet czym opłacić tragarza.Zimny pot wystąpił mi na czoło.Łzy zakręciły mi się w oczach.Ręce się trzęsą.Podchodzę do starego zbója.- Mam do was prośbę.Choćby dwadzieścia kopiejek.- O co chodzi? - pyta stary łotr.- Zwróćcie się do niego.Młody oszust spokojnie podkręca wąsa i udaje, że nic nie słyszy.Stop - jesteśmy w Odessie.Wyskoczyłem pierwszy z wagonu.Wszcząłem alarm, darłem się z całych sił; „Policja! Policja!”Po chwili wyrósł przede mną żandarm - za nim drugi i jeszcze dwóch.Tymczasem mój młodzieniaszek ulotnił się.Pozostał tylko stary oszust, którego trzymałem mocno za rękę.Na dworcu powstało zbiegowisko, niczym w czasie trzęsienia ziemi.Zaprowadzono nas do oddzielnego pokoju.Opowiedziałem tam całą historię od a do zet.Naturalnie, że dałem upust zbolałemu sercu i nie obeszło się bez łez.Moja relacja wzruszyła widocznie żandarmów, bo wzięli się energicznie do badania starego magika: niechaj im powie całą prawdę! I cóż się okazało? Nie wiedział o niczym.Jakie karty? Co za sześćdziesiąt sześć? Czyj syn? Nie ma żadnego syna.- Ten człowiek nie jest przy zdrowych zmysłach - rzekł wskazując na mnie.- Aha! - krzyknąłem.- Szukajcie, czy nie ma przy sobie pieniędzy.Rozebrali go, z przeproszeniem, do naga.I cóż? Ani kart, ani pieniędzy.Miał przy sobie kilka kopiejek, a wyglądał na takie niewiniątko, że chwilami zaczynałem powątpiewać, czy rzeczywiście nie brak mi piątej klepki.Może mi się to wszystko przyśniło? Może uroiłem sobie, że ten Żyd był ojcem, a tamten synem, że grałem w sześćdziesiąt sześć i że przegrałem majątek?Jaki był koniec tej historii? Lepiej nie pytać.Zapomnijmy o tym i z okazji święta Chanuka utnijmy sobie partyjkę.Po tej propozycji zamilkł mój sąsiad, człowiek o wcale przyzwoitym wyglądzie - komiwojażer jak ja, a może nawet kupiec.W rękach wyrosła mu talia kart, począł ją zręcznie tasować.- Jak gramy?Spojrzałem uważniej na osobnika, który zbyt szybko, zręcznie i z niebywałą wprawą rzucał karty.Spojrzałem na jego ręce.Zbyt białe i za miękkie.Powziąłem brzydkie podejrzenie.- Z przyjemnością zagrałbym z panem z okazji święta w sześćdziesiąt sześć.Ale nie wiem niestety, jak się to robi? Co to właściwie znaczy: sześćdziesiąt sześć?.Mój sąsiad zajrzał mi głęboko w oczy z ledwie widocznym uśmieszkiem.Potem, westchnąwszy głęboko, wpuścił karty z powrotem do kieszeni.Na najbliższej stacji ulotnił się.Obszedłem dwa razy wszystkie wagony, żeby się przekonać, czy go tam nie ma.Znikł i nie zostawił po sobie nawet śladu.GIMNAZJUM.Najgorszy wróg nie wyrządził wam w życiu tyle złego, ile człowiek może uczynić sam sobie.A najczęściej wtedy, gdy słucha rad kobiety, to jest własnej żony.Kogo mam tu na myśli? Siebie samego.Spójrzcie tylko na mnie - cóż powiecie? Ot, taki sobie Żyd, średniozamożny.Z nosa mego nie wyczytacie, ile mam pieniędzy.Może jestem biedakiem - albo też wprost przeciwnie.Może być, że kiedyś byłem bogaty.Ale nie chodzi mi o pieniądze.Pieniądze to, z przeproszeniem, błoto! Miałem swój zarobek - cichy, przyzwoity.Nie uganiałem się za groszem, nie zamartwiałem się, jak to robią inni, gotowi wszystko pożreć oczyma.Nie! Zawsze twierdziłem, że najlepiej postępować cicho i bez pośpiechu.Cicho więc i bez pośpiechu prowadziłem sobie handelek, cicho i bez pośpiechu kilkakrotnie zawieszałem wypłaty, cicho i bez pośpiechu pozbywałem się towaru i zaczynałem na nowo.Aleć jest przecież Bóg na niebie, który raczył obdarzyć mnie żoną! Nie ma jej tu, możemy zatem rozmawiać swobodnie.Żona jak to żona.Wygląd ma wcale niczego.Owszem - osoba, bez uroku, dwakroć wyższa ode mnie.Nie można powiedzieć, że głupia.Nawet mądra, rzec można, bardzo mądra - mądra niby mężczyzna.I w tym cały sęk! Zapewniam was: źle jest, gdy kobieta chce rządzić mężczyzną.Niech sobie będzie najmądrzejsza, a jednak Wiekuisty stworzył przedtem Adama, a dopiero później Ewę.Ale jak to wytłumaczyć mojej żonie, która twierdzi:- Co z tego, że Bóg stworzył najpierw was, a potem nas? To Jego sprawa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL