[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.K³opoty z hamulcem ³atwo wyt³umaczyæ: prawdopodobnienaciska³ampeda³ gazu.Chyba pewn¹ rolê w obecnej kraksie odegra³ te¿ fakt, ¿e owonieszczêsne,skoszone przez nas drzewo ros³o na zakrêcie, co z daleka mog³o stwarzaæz³udzenie, i¿znajduje siê na œrodku drogi.Inaczej mówi¹c halucynacje nie s¹ majakami, snamina jawie,lecz zaburzeniami postrzegania, w których realne przedmioty przybieraj¹ postaætworówchorej wyobraŸni, prawdopodobnie wskutek silnego pobudzenia oœrodków pamiêciemocyjnej.Zrozumienie tego mechanizmu powinno pomóc w pokonywaniu lêku, a tymsamym zmniejszyæ podatnoœæ na halucynacje.Ciekawa jestem, co na to powie Tom.– Nie! Nie! Zabierz to! – rozpaczliwy krzyk senatora przerywa ciszê.Odg³osy szarpaniny, potem krótki syk i jeszcze jeden zd³awiony okrzykBenedicta.Chrapliwe westchnienie – i znów nastaje cisza.– Przynieœ mi jakiœ kij.Taki, aby móg³ mi s³u¿yæ za laskê – wo³a do mnie Tom.Bez trudu odnajdujê wœród po³amanych ga³êzi i od³amujê odpowiedni prêt.Mogêteraz ju¿wróciæ do wozu.Stawiam nogê na stopniu i.martwiejê.Na fotel kierowcy” wspina siê wij.Ogromny,d³ugi niesamowicie, b³yskaj¹cy dziesi¹tkami odnó¿y.Tylne cz³ony przekraczaj¹ jeszcze próg d¿ipa, gdy przednie sun¹ ju¿ posiedzeniu wkierunku drugiego fotela, na którym le¿y Alicja.W pierwszym panicznym odruchuodskakujêod wozu.Ale szarpniêcie taœmy przywraca mi zdolnoœæ realnej oceny sytuacji.Tohalucynacja.Ale czy na pewno? A jeœli nawet wij ten jest tworem zaburzonejwyobraŸni, toco przyoblek³o siê w jego kszta³t, mo¿e byæ równie niebezpieczne jak parecznik.A jeœli niejest to halucynacja? Jeœli wij uk¹si Alicjê?Muszê pokonaæ strach i obrzydzenie.Nie wolno mi zwlekaæ ani sekundy.Œciskam wd³onikij i wskakujê na stopieñ.Wij przedosta³ siê ju¿ na fotel Alicji i siêga jejramienia, kryj¹c siêczêœciowo za oparciem.Jeœli uderzê go kijem, podra¿niony mo¿e zaatakowaædziecko.Jedynysposób – chwyciæ go b³yskawicznie i wyrzuciæ z wozu.Nie ma ani chwili dostracenia! Aprzecie¿ ³atwiej by³oby mi siêgn¹æ go³¹ rêk¹ do pieca po p³on¹cy wêgiel.Wiem jednak, ¿e nie ma innego wyjœcia.Gwa³townym ruchem ³apiê potwora tu¿ przyjadowitym cz³onie i.czujê w palcach taœmê wi¹¿¹c¹ mnie z Tomem.– Co siê sta³o? – pyta zaniepokojony ponownym szarpniêciem taœmy.Odprê¿enie jest tak gwa³towne, jakbym zaci¹gnê³a siê „trawk¹”.Ogarnia mnie74niepohamowany œmiech.Jednoczeœnie odczuwam dumê, a w³aœciwie ogromn¹satysfakcjê, ¿epotrafi³am pokonaæ lêk wbrew vortexowi i wszelkim szatañskim uwarunkowaniom,którympoddano mój mózg w „forcie”, a mo¿e równie¿ w rezerwacie.Ten nastrój euforiisprawiazreszt¹, ¿e nie mam ju¿ halucynacji, a gdyby nawet siê pojawi³y jestem pewna,¿epotraktowa³abym je jako swego rodzaju zabawê.– Znów mia³am zwidy, ale zaczynam dawaæ sobie z nimi radê – mówiê do Tomache³pliwie.Wrêczam mu kij sadowi¹c siê w fotelu.– Zaraz ruszamy!Tom wygl¹da znów zupe³nie normalnie.Senator œpi.Ja sama odczuwam nieprzepart¹potrzebê mówienia i zaraz po wyprowadzeniu ³azika z powrotem na drogê,opowiadamTomowi szczegó³owo swe prze¿ycia i spostrze¿enia.Okazuje siê, ¿e i on podlega³w tymczasie znacznemu nasileniu halucynacji i to nie tylko s³uchowych i dotykowych,ale tak¿ewzrokowych, co nawet wzbudza³o w nim na moment nieuzasadnion¹ nadziejê, ¿eodzyskujewzrok.Wœród omamów s³uchowych dominowa³y odg³osy wystrza³Ã³w i krzyki, lecz niebrakby³o równie¿ z³udzeñ, i¿ s³yszy przyciszon¹ rozmowê jakichœ obcych ludzi.Naogó³ jednakwszystkie te halucynacje wywo³ywa³y u Toma chyba znacznie mniejszy niepokój ni¿u mnie,co mo¿e mieæ nie tylko pod³o¿e fizjologiczne, ale wynikaæ tak¿e z opanowaniaprzez niegodoœæ skutecznych technik psychoterapeutycznych.Okaza³ siê zreszt¹ na tyleprzytomny, ¿ekiedy senatora znów ogarn¹³ paniczny lêk, uœpi³ go gazem.Jedziemy terazznacznie wolniejni¿ poprzednio.Co prawda pocz¹tkowo próbujê zwiêkszyæ szybkoœæ ponownie do„osiemdziesi¹tki”, lecz Tom natychmiast to wyczuwa i twierdzi, ¿e nie wolno miryzykowaæ.Ma z pewnoœci¹ racjê.Nie jestem jeszcze ca³kowicie uodporniona na halucynacje.Jak narazie, nie mam co prawda k³opotów z prowadzeniem, prawid³owo odczytujêwskazaniaszybkoœciomierza i nie mylê hamulca z gazem, ale raz po raz coœ dziwnego dziejesiê z drog¹.S¹ momenty, ¿e wydaje mi siê bardzo szeroka i oczyszczona z zarastaj¹cych j¹traw i zielska,to znów tak w¹ska, ¿e trudno uwierzyæ, aby d¿ip móg³ siê przecisn¹æ miêdzydrzewami.Jakdot¹d s¹ to jedyne zwidy.Muszê siê jednak mieæ na bacznoœci, wje¿d¿amyprzecie¿ corazg³êbiej w vortex, a tereny te – le¿¹ce do niedawna na jego skraju – znajduj¹siê teraz chyba wpo³owie drogi do „oka cyklonu”.Las tropikalny ustêpuje raptownie miejsca gajom palmowym i pomarañczowym.Tylkokêpki traw i naniesiony wiatrem piasek utrudniaj¹ tu trochê jazdê.Nie widzêju¿ œladówspychacza, a pojedyncze i to doœæ œwie¿e bruzdy na piasku wskazuj¹, i¿ od wieludnijedynymi pojazdami na tej drodze by³y motocykle.Pod¹¿amy wiêc tropem„Chiñczyka”.Alicja usnê³a.Byæ mo¿e na ni¹ równie¿ podzia³a³ gaz.Droga coraz bardziej oddala siê od rzeki.Halucynacje optyczne jakby zanika³y.Poczynaj¹siê pojawiaæ pierwsze œlady ¿ywio³owej ucieczki mieszkañców Cameo, a byæ mo¿erównie¿dawnych nieudanych wypadów do opustosza³ego miasta.S¹ to porzucone na szosie,nierzadko ugrzêz³e w rowach, samochody osobowe i ciê¿arówki, których wygl¹dœwiadczy otym, ¿e zostawiono je jeszcze przed por¹ deszczow¹.Znaczna liczba wraków nosiœlady kraksi to nieraz bardzo powa¿nych.W paru przypadkach dostrzegam w wozach szkieletyludzkie,lecz mog¹ to byæ równie¿ makabryczne zwidy.Mówiê o tym Tomowi.Radzi mi niepatrzeæ iskupiaæ uwagê na prowadzeniu d¿ipa.Wje¿d¿amy wreszcie w teren zabudowany parterowymi i jednopiêtrowymi domkami,przypominaj¹cy nieco Delft.S¹ to chyba ju¿ dalekie przedmieœcia Cameo.Ogrodyprzeddomkami gêsto zarasta niekoszona trawa i dziko krzewi¹ce siê jakieœ roœlinyozdobne.Zieleñwyleg³a ju¿ na chodniki i miejscami siêga jezdni.Ludzi ani œladu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL