[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał już przygotowane dalsze przemówienie i w tym momencie zrozumiał sens moich słów.Zaczerpnął powietrza, jakby chciał krzyknąć, ale tylko zakaszlał sucho.Nacisnął kapelusz na oczy, odwrócił się i bez słowa odszedł.Patrzyłem za nim, jak wsiadł w samochód i odjechał.— Miło spotkać rodaka, prawda?— Prawda, chodźmy coś zjeść — wziąłem ją za rękę.Piknik zorganizowaliśmy w piaszczystym grajdołku z widokiem na morze.Podzieliliśmy się sprawiedliwie kupionymi przed chwilą parówkami, to znaczy ona zgadła jedną, a ja trzy.— Powiedz mi, gdzie pracujesz — zaproponowałem.— W filmie.— Ty jesteś aktorką??! A to ci dopiero heca, uciekłem z Hollywood, żeby nie mieć nic wspólnego ze zwariowanymi aktorami, a tu to urocze i niepozorne stworzenie z długimi rzęsami przyznaje się.— Znasz telewizyjny show pod tytułem — tu wymieniła jakiś program, o którym nawet nie słyszałem.— Tam występuję co tydzień.Za kilka dni miałam jechać do Arizony na zdjęcia plenerowe, ale ten strajk wszystko pokrzyżował.Dzięki temu mogłam sobie pozwolić na przyjście tutaj.Byłem tak zaskoczony tym, że Julia jest aktorką, że przyglądałem się jej w milczeniu, nie wiedząc, o co zapytać.Ona tymczasem wyciągnęła z torebki małe pudełeczko.W miniaturowym plastykowym zbiorniczku pływały jakieś szkiełka, nie, nie szkiełka, tylko soczewki kontaktowe.— Mam krótki wzrok — powiedziała prosto — i wolę to nosić niż okulary.Odwróciła głowę od wiatru i odchyliła do tyłu.Przy pomocy kawałka gumowej rurki umieściła sobie w oku najpierw jedno szkło, a potem drugie w drugim, zamrugała kilka razy i wytarła łzy z kącików Czułem się jak niedyskretny obserwator przy intymnych czynnościach, ale jej moja obecność nie przeszkadzała, uśmiechnęła się chowając pudełeczko do torebki.Przez chwilę rozmawialiśmy o niczym.— No to co — Julia przerwała — może razem poszukamy mieszkania?Wytrzeszczyłem na nią oczy.— Ależ naturalnie — podskoczyłem i pomogłem jej wstać — z całą przyjemnością.Otrzepaliśmy się z piasku i pobiegliśmy w stronę „drogi, przy której domki i domeczki porozstawiały się sznureczkiem jedne obok drugich.Dalej ng zboczu widać było luksusowe wille wśród drzew.Zielone wzgórza ciągnęły się jeszcze dalej, a ponad nimi wynurzały się dalekie, sine góry.W pierwszym domu było za drogo, w drugim obrzydliwie tapetowane ściany, w trzecim gospodyni obejrzała nas dokładnie i wyceniła osiemdziesiąt dolarów za miesiąc.To jeszcze było najtańsze.Oglądnęliśmy mieszkanko, miłe, ale bez widoku na morze.— Szalenie lubię zasypiać przy szumie morza — powiedziała Julia.Ponieważ zawsze o tym marzyłem, zgodziłem się ochoczo, że poszukamy jakiegoś apartamentu bliżej wody.Jeden był zamknięty, a w następnym strasznie drogo.W ten sposób doszliśmy do autobusu.— Co, nie szukamy dalej? — zdziwiłem się, gdy Julia zatrzymała się na przystanku.— Wszystko jednak bardzo drogie, a moja koleżanka, z którą mam mieszkać, jeszcze nie przyjechała.— A gdzie JA będę spał?! Teraz Julia się zdziwiła.— Przecież mówiłeś, że jedziesz do San Francisco.— Nie, zostaję!Wsiedliśmy do autobusu jadącego do Hollywood.Julia chodzi na lekcje śpiewu i tańca trzy razy w tygodniu, teraz śpieszyła się właśnie na lekcję.— Czy nie możemy się spotkać wieczorem?— Nie, jestem zajęta do późna.Pójdź sobie obejrzeć „Ben Hura”.Umówiliśmy się na następny ranek.Julia wyskoczyła na jednym z przystanków w pobliżu Beverly Hill, zanim zdążyłem jej powiedzieć, żeby koniecznie przyszła, bo na pewno nie pojadę do Frisco.W hotelu YMCA wiało nudą.Dostałem klucz od łysiejącego portiera.Rzuciłem chlebak w kąt.Nie było innych miejsc jak zbiorówka.Rozkopałem jedno łóżko, żeby było wiadomo, że zajęte, i wróciłem do hallu.Pusto.Jakiś gość czyta schowany za gazetą.Spróbowałem zagrać na fortepianie, rozstrojony.Siadłem i z uporem maniaka zacząłem brzdąkać wszystkie melodie, jakie mi przychodziły do głowy.Gość z gazetą się wyniósł.Nie wiem, jak długo tak bębniłem w klekoczące klawisze.Portier tymczasem zapalił światła, a ludzie przechodzili.— Pan podobno przyjechał z Polski? Odwróciłem się, pytanie było zadane po polsku,szczupły mężczyzna w białej koszuli i nie wyprasowanych spodniach wyciągnął do mnie rękę:— Karczewski jestem.Portier mi powiedział, że pan przyjechał z Polski.I wraca pan?Nic nie odpowiedziałem, jeszcze się zacznie zapluwać i wymyślać.Kiwnąłem głową potwierdzająco.Schował podbródek i odetchnął głęboko.— Chodźmy do mojego pokoju, mam pojedynczy.Przechodząc obok portiera wziął z kontuaru marynarkę i zarzucił sobie na ramię.Usiedliśmy w jego pokoju, zasypał mnie pytaniami —· jak jest w Polsce, czy się nic nie zmieniło przez ostatnie pięć lat.Pięć lat temu wyjechał do Niemiec z wycieczką „Orbisu”, skorzystał z okazji i „wybrał wolność”'.— Straszny szczeniak byłem.Skończyłem technikum i mogłem mieć jakąś pozycję w kraju, a tak.— westchnął — tułałem się od obozu do obozu, aż wreszcie wylądowałem w Ameryce.Wie pan, jak to jest, gdy człowiek się czuje kompletnym zerem, właśnie tak się tutaj czułem albo jeszcze gorzej.Amerykanie pogardzają, bo tacy oni już są, Polacy pogardzają, bo uciekłem z kraju.— To czemu pan nie wróci? — przerwałem.— To nie takie proste.Z jednej strony wiem, że mógłbym wrócić, a z drugiej się boję, przecież uciekłem”.— Pan się boi? Czego? Źle tu panu, to niech pan wraca.— Musiałbym wszystko od początku zaczynać.Jak bym się pokazał na oczy moim kolegom, którzy może już są inżynierami, a na pewno wyrobili sobie jakąś pozycję.Palcami by mnie wytykali — o, to ten, który uciekł.— Co pan się przejmuje.— Nie mam do kogo wracać, nie mam do czego wracać.Siedział na łóżku z obwisłymi ramionami, sprawiając wrażenie fajtłapy życiowego.Trudno o bardziej mylny wniosek.Udało mu się dostać pracę u milionera, którego nazwisko jest znane na całym świecie.Przez rok był jego osobistym służącym, po czym znudziło mu się i porzucił lukratywną posadę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL