[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przekrwionymi oczami wpatrywa³ siê w okrêtowy zegar na œcianie.G³owêprzekrzywi³ na bok, w stronê pó³ki z niebieskim telefonem.Ktoœ, kto by go teraz zobaczy³, pomyœla³by pewnie, ¿e go sparali¿owa³o, ¿ejest w hipnotycznym transie, ¿e straci³ przytomnoœæ albo umar³, gdy¿ odd³ugiego czasu nie poruszy³ nawet palcem.Tylko pierœ podnosi³a mu siê lekko iopada³a.Lecz gdy zadzwoni³ niebieski telefon, zerwa³ siê na nogi tak gwa³townie, ¿eomal nie spad³ z krzes³a.Podniós³ s³uchawkê.-Jon!Nie zadzwoni³? - W spiêtym g³osie Castilli s³ychaæ by³o rozczarowanie.Nie, panie prezydencie,Zosta³y nam dwie godziny.Albo i mniej.Albo wiêcej.Na morzu trudno to przewidzieæ.Pogoda na Morzu Arabskim jest idealna a¿ do Zatoki Perskiej i samej Basry.Pogoda to tylko jeden z czynników, panie prezydencie.I w³aœnie to mnie przera¿a, Fred.Mnie te¿.Klein s³ysza³ jego oddech.I lekkie echo na drugim koñcu linii.Nie wiedzia³,sk¹d Castilla dzwoni, ale na pewno by³ sam.Jak myœlisz, co siê tam teraz dzieje, w tym.Gdzie on teraz jest?W Dazu, w prowincji Sichuan - przypomnia³ mu Klein.- Przed pos¹giem Œpi¹cegoBuddy.Castilla d³ugo milcza³.Kiedyœ mnie tam zawieŸli.Chiñczycy.Do tych rzeŸb.Nigdy ich nie widzia³em.S¹ niezwyk³e, to dzie³o wspania³ych artystów.Niektóre maj¹ prawie dwa tysi¹celat.Ciekawe, co my pozostawimy po sobie tym, którzy przyjd¹ na œwiat wprzysz³ym milenium.- Castilla ponownie zamilk³.- Która tam jest godzina? WChinach, przed tym Budd¹.Ta sama co w Pekinie, Sam.Chiñczycy wprowadzili w ca³ym kraju jedn¹ strefêczasow¹, dla wygody.Teraz jest tani ko³o czwartej.Czy to nie powinno siê ju¿ skoñczyæ? Czy nie powinniœmy ju¿ czegoœ wiedzieæ? Omoim ojcu te¿ nic nie wiadomo?Nie, panie prezydencie.Pu³kownik Smith wie, ¿e zosta³o nam ma³o czasu.Klein Wyczu³, ¿e Castilla kiwn¹³ g³ow¹.Tak, naturalnie.Zrobi, co bêdzie móg³.Nie ma lepszego ni¿ on.I znowu niewidoczne kiwniêcie g³ow¹, jakby prezydent wierzy³, ¿e wszystkowypali, jednoczeœnie boj¹c siê, ¿e nie.Mia³em zdobyæ ten manifest i przekazaæ go Niu Jianxingowi.Ale ju¿ za póŸno,prawda? Nie zd¹¿ylibyœmy nawet dostarczyæ go do Pekinu z nadziej¹, ¿e towystarczy, ¿eby przekonaæ twardog³owych.Faks czy e-mail wyœmiej¹, bo ³atwomo¿na je podrobiæ.Nie, jeœli mamy racjê i w Pekinie jest ktoœ, kto pragniewojny, uwierzy tylko wtedy, kiedy zobaczyprawdziwy manifest.Jon coœ wymyœli - pocieszy³ go Klein, nie maj¹c pojêcia, co by to mog³o byæ.Castilla te¿ nie mia³.Za godzinê, mo¿e nawet nieca³¹, ka¿ê Brose'owi wydaæ rozkaz.Wejdziemy napok³ad „Cesarzowej".Nie widzê innego wyjœcia.Niech to szlag.Zrobi³eœ, comog³eœ, Fred.Tak jak my wszyscy.Teraz mo¿emy tylko modliæ siê, ¿eby Chiñczycysiê wycofali, ale chyba nie zrezygnuj¹.Nie, panie prezydencie.Chyba nie.I znowu cisza, jeszcze d³u¿sza ni¿ przedtem.- Idiotyzm i tragedia zimnej wojny - powiedzia³ w koñcu Castilla g³osemsmutnym, niemal tragicznym.- Znowu to samo.Tylko ¿e tym razem broñ jestbardziej zaawansowana, a my prawdopodobnie bêdziemy sami.Za dwie godziny siêprzekonamy.19 wrzeœnia, wtorekDazuU podnó¿a gór, u stóp trasy widokowej do groty Œpi¹cego Buddy, w ciemnymwnêtrzu zdezelowanej limuzyny spa³ David Thayer, zmêczony napiêciem iniezwyk³ym dla niego nocnym wysi³kiem.Chiavelli obserwowa³ go z chiñskimka³asznikowem Asgara Mahmouta na kolanach.Wytrzyma³oœæ Thayera bardzo muimponowa³a i podejrzewa³, ¿e bardziej zmêczy³o go samo napiêcie ni¿ pe³zanie,bieg i wêdrówka.Napiêcie, bezczynnoœæ i czekanie dawa³y siê we znaki nawet jemu, zw³aszczatutaj, pod duszn¹ warstw¹ ga³êzi i okrywaj¹cych samochód krzaków.Coraz tozapada³ w niespokojn¹ drzemkê, lecz budzi³o go gwa³towne bicie serca.Gdyotwiera³ oczy, mia³ coraz wiêksze k³opoty z rozró¿nieniem tego, co jest snem,a co jaw¹.Ale tym razem obudzi³o go bolesne strzykniêcie w szyi i ju¿ na kilkasekund przed tym, gdy dotar³o do niego, ¿e nie œpi, us³ysza³ coœ, co zupe³nienie przypomina³o g³uchego dudnienia w piersi.Drog¹ ktoœ szed³, ktoœ maszerowa³.Dobrze zna³ ten wybijany przez ciê¿kiebuciory rytm.Maszerowali w ich stronê.Thayer te¿ to us³ysza³.¯o³nierze.Znam ten krok.Chiñscy ¿o³nierze.Chiavelli wytê¿y³ s³uch.Dziesiêciu? Dwunastu? Ca³y oddzia³?Chyba tak - potwierdzi³ dr¿¹cym g³osem Thayer.Na drodze, nie dalej jak piêæset metrów st¹d.Pó³ kilometra.Jesteœmy na poboczu.Pod tymi ga³êziami nie powinni nas zauwa¿yæ.Tak, ale co robi¹ tu o tej porze? Jest czwarta nad ranem.Nie odkryli naszejucieczki, bo przys³aliby tu ca³¹ armiê.I na pewno by nie maszerowali.Nie,oni szukaj¹ czegoœ albo kogoœ innego.Mam z³e przeczucia, cholera.Starzec trochê siê przestraszy³, ale próbowa³ zachowaæ twarz.Myœli pan, ¿e chodzi im o misjê pu³kownika i Ujgurów? Ale jak by siê o tymdowiedzieli? Bardziej prawdopodobne jest to, ¿e nie maj¹ pojêcia, co siê tamdzieje.Ale czy mo¿emy ryzykowaæ? Nic nie robiæ? Absolutnie nie.Je¿eli id¹ do groty,zaskocz¹ Jona, Asgara i pozosta³ych.Musimy im pomóc!Spróbujê ich zatrzymaæ.A przynajmniej spowolniæ.A ja?Tu powinno byæ bezpiecznie.Niech pan zostanie i siedzi cicho.Jeœli nie wrócê,bêdzie pan musia³ pojechaæ do kryjówki sam.Thayer pokrêci³ g³ow¹.- To nierealne.Nie prowadzi³em od piêædziesiêciu lat.Poza tym, o ile pamiêtamz dawnych czasów, dwa pistolety to nie to samo co jeden.To siê chyba niezmieni³o.Zostawiaj¹c mnie tu, bynajmniej mnie pan nie chroni.Proszê daæ mibroñ.Nie strzela³em od pó³ wieku, ale tego siê nie zapomina.Siwe w³osy, pomarszczona twarz, zdecydowane spojrzenie - Chiavelli popatrzy³ naniego i zagryz³ wargê.- Na pewno? Najgorsze, co siê mo¿e staæ, to, ¿e pana znajd¹ i odeœl¹ dowiêzienia.Grupa ewakuacyjna Kleina powinna ju¿ byæ gotowa.Odbij¹ pana.M¹drzej by by³o, gdyby przywarowa³ pan tutaj, w samochodzie.Thayer wyci¹gn¹³ rêkê.- Mam doktorat, Dennis.Oficjalnie uznano mnie za cz³owieka rozgarniêtego.Poproszê o pistolet.Chiavelli myœla³.Thayer robi³ wra¿enie zupe³nie spokojnego.Przez ga³êziewpada³a do samochodu zb³¹kana smu¿ka œwiat³a i widzia³, ¿e ma uœmiechniêteoczy, jakby œwiadomoœæ, ¿e jest cz³owiekiem œmiertelnym, i œmieræ jako takaby³y jego starymi kompanami.Kiwn¹³ g³ow¹.Zrozumia³.Tak, starzec mia³racjê.Wetkn¹³ mu do sêkatej rêki berettê Smitha.Potem otworzy³ drzwiczki, tewychodz¹ce na las.Przeœlizgnêli siê przez ga³êzie i przycupnêli za krzakami.Ksiê¿yc mieli dok³adnie naprzeciwko.Ostro¿nie wystawili g³owy i naœwietliœcie bia³ej tasiemce drogi wkrótce ujrzeli chiñskich ¿o³nierzy.Maszerowali szybko, sprê¿ystym krokiem.Dziesiêciu ¿o³nierzy Ludowej ArmiiWyzwoleñczej pod dowództwem kapitana piechoty.Ilu ich jest w plutonie? -spyta³ szeptem Chiavelli.Nie wiem.Nie mieli czasu o tym myœleæ.Chiavelli starannie wymierzy³ z ka³asznikowa ipuœci³ krótk¹ seriê.¯o³nierz maszeruj¹cy w pierwszej dwójce przeraŸliwie krzykn¹³ i upad³.Trzymaj¹c siê za nogê, wi³ siê na ziemi.Thayer œcisn¹³ pistolet obiema rêkami i te¿ wypali³.Kula trafi³a w drogêdobre szeœæ metrów przed kolumn¹, wyrzucaj¹c w powietrze gejzer piachu.¯o³nierze skoczyli za krzaki, wlok¹c za sob¹ rannego towarzysza i kilka sekundpóŸniej odpowiedzieli ogniem.Strzelali w ich stronê, ale nie w samochód.- Jeszcze nas nie wypatrzyli - szepn¹³ Chiavelli.- Strzelaj¹ na oœlep.Czekali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL