[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stukanie m³otka wyrwa³o go zotch³ani rozpaczy.Skoro nikt nie zajmuje siê Trelkowskym, Trelkovsky siê nimzajmie.Najpierw zjeœæ.Ubra³ siê, jak umia³.Ciê¿ko by³o zejœæ po schodach.Z pocz¹tku nie mia³trudnoœci, lecz wkrótce drewniane schody zmieni³y siê w schody kamienne.Ichpowierzchnia by³a szorstka i grubo ciosana.Potyka³ siê o nierównoœci, uderza³mocno o ostre kanty.Potem od du¿ych schodów zaczê³y oddzielaæ siê niezliczonema³e schodki.Ma³e krête schodki, dzikie schody o obroœniêtych stopniach;schody, gdzie nie wiadomo by³o, czy jest siê na zewn¹trz, czy wewn¹trz.W tymlabiryncie by³o mu bardzo trudno siê poruszaæ.Czêsto b³¹dzi³.Po schodach,które nagle zaczê³y wspinaæ siê w górê, doszed³ do sufitu.Nie by³o drzwi aniklapy, by móc posuwaæ siê dalej.Nic tylko bia³y, g³adki sufit, który zmusza³go do schylania g³owy.Postanowi³ zawróciæ.Lecz schody, jakby znajdowa³y siê wrównowadze na osi, na której mog³y siê obracaæ, przechyla³y siê, gdy tylkodoszed³ do pewnego poziomu.Trzeba by³o wówczas wchodziæ zamiast schodziæ,potem schodziæ zamiast wchodziæ.Trelkovsky by³ bardzo zmêczony.Od ilu wieków b³¹dzi³ ju¿ w tym piekielnymlabiryncie? Nie wiedzia³.Zdawa³ sobie niejasno sprawê, ¿e jego obowi¹zkiemjest iœæ naprzód.Czêsto zza œcian wychyla³y siê g³owy, by go obserwowaæ zciekawoœci¹.Twarze nie mia³y ¿adnego wyrazu, a przecie¿ s³ysza³ œmiechy irechotanie.G³owy nie zostawa³y nigdy d³ugo.Znika³y bardzo szybko, lecz niecodalej inne, podobne g³owy, wychyla³y siê, by przygl¹daæ siê Trelkovsky'emu.Mia³ ochotê biec wzd³u¿ œcian z gigantyczn¹ brzytw¹ i odcinaæ wszystko, cowystaje.Niestety, nie mia³ brzytwy.Nie spostrzeg³, ¿e dotar³ do parteru.Nadal ko³owa³, schodzi³ i wchodzi³.Wkoñcu dojrza³ otwart¹ na oœcie¿ bramê.Zachwia³ siê pod wp³ywem œwiat³a.Niepamiêta³ ju¿, jaki by³ cel jego wyprawy.G³Ã³d min¹³.Pozosta³o tylko pragnienieznalezienia siê w ³Ã³¿ku.Choroba musia³a byæ powa¿niejsza, ni¿ myœla³.Wszed³na górê bez przeszkód.Nie mia³ ju¿ si³y siê rozebraæ.Wsun¹³ siê pod ko³drê,nie zdejmuj¹c butów.Ale nawet wówczas szczêka³ zêbami.Gdy siê obudzi³, by³a noc.Nie czu³ siê lepiej, lecz minê³o oszo³omieniegor¹czk¹, ustêpuj¹c miejsca uczuciu niezwyk³ej jasnoœci umys³u.Wsta³ z³atwoœci¹.Nieufnie zrobi³ kilka kroków, ale nie odczu³ zawrotu g³owy.Mia³raczej wra¿enie, ¿e nie dotyka pod³ogi.Dziêki temu polepszeniu móg³ siêrozebraæ.Podszed³ do okna, by roz³o¿yæ ubranie na oparciu krzes³a.Machinalniespojrza³ w okienko naprzeciwko.Zobaczy³ przykucniêt¹ nad otworem ubikacjikobietê, któr¹ pozna³ od razu, Simone Choule.Przywar³ twarz¹ do okna.Wówczas, jak gdyby wyczu³a jego obecnoœæ, zwróci³apowoli twarz w jego stronê.Jedn¹ rêk¹ zaczê³a odwijaæ zas³aniaj¹cy j¹ banda¿.Ods³oni³a tylko doln¹ po³owê twarzy, a¿ do podstawy nosa.Ohydny uœmiechrozszerzy³ jej usta.Nie poruszy³a siê wiêcej.Trelkovsky dotkn¹³ rêk¹ czo³a.Chcia³ oderwaæ siê od spektaklu widzianego wokienku.Lecz nie mia³ na to si³y.Simone Choule znowu siê poruszy³a.¯aden z jej ruchów, gdy siê podciera³a, apotem spuszcza³a wodê, nie uszed³ uwagi Trelkovsky'ego.Widzia³, jak siê ubierai wychodzi.Dopiero wówczas uda³o mu siê odwróciæ.Skoñczy³ siê rozbieraæ, leczpalce mu dr¿a³y, gdy rozpina³ koszulê.Musia³ j¹ poci¹gn¹æ, aby siê jej pozbyæ.Rozdar³a siê z ponurym trzaskiem.Nie zauwa¿y³ tego, Myœla³ tylko o scenie,któr¹ przed chwil¹ ujrza³.Wzburzy³ go nie tyle widok ducha Simone Choule, gdy¿ domyœla³ siê, ¿e by³o toprzewidzenie spowodowane gor¹czk¹, lecz dziwne uczucie, którego doœwiadczy³,patrz¹c na ni¹.Przez kilka sekund mia³ wra¿enie, ¿e przeniós³ siê do ubikacji i stamt¹d patrzyna okno swojego mieszkania.Widzi tam rozp³aszczony na szybie nos, mê¿czyznê doz³udzenia podobnego do siebie, z oczyma rozszerzonymi strachem.ROZDZIA£ XIODKRYCIEG or¹czka minê³a.Mimo to Trelkovsky z trudem powraca³ do normalnego ¿ycia.Czul siê niekompletny.Widocznie gor¹czka, wycofuj¹c siê, zabra³a ze sob¹ czêœæjego samego.Wydawa³o mu siê, ¿e jego przytêpione odczucia s¹ wci¹¿ opóŸnione wstosunku do jego cia³a.Czul siê nieswojo.Tego ranka, gdy wstawa³, mia³ wra¿enie, ¿e jest pos³uszny cudzej, a nie swojejwoli.W³o¿y³ pantofle, narzuci³ szlafrok i poszed³ nastawiæ wodê na herbatê.By³ jeszcze zbyt s³aby, ¿eby powróciæ do pracy w biurze.Woda zagotowa³a siê.Nasypa³ herbaty do sitka i przela³ j¹ wrz¹tkiem.Fili¿ankanape³ni³a siê kolorowym p³ynem o piêknym odcieniu, o dyskretnym i kusz¹cymaromacie.Trelkovsky nigdy nie s³odzi³ herbaty.Wk³ada³ kawa³ek cukru do ust ipopija³ ma³ymi ³yczkami.Z podwórza dochodzi³y uderzenia m³otków: to robotnicy reperowali szklanydaszek.Trelkovsky po³o¿y³ machinalnie kawa³ek cukru na jêzyk i z fili¿ank¹ wrêku zbli¿y³ siê do okna.Dwaj robotnicy spogl¹dali w górê.UjrzawszyTrelkovsky'ego, wybuchnêli œmiechem.W pierwszej chwili pomyœla³, ¿e ulegaz³udzeniu.Jego w¹tpliwoœci szybko siê jednak rozwia³y wobec oczywistej prawdy:robotnicy otwarcie z niego kpili.Zmiesza³o go to, a potem zirytowa³o.Zmarszczy³ brwi, aby okazaæ im swoje niezadowolenie, lecz nie dostrzeg³ ¿adnejzmiany w ich postawie.- Dosyæ ju¿ tego wreszcie!Gwa³townym ruchem otworzy³ okno i przechyli³ siê przez parapet.Robotnicyœmiali siê na ca³ego.Trelkovsky trz¹s³ siê ze z³oœci, a¿ fili¿anka wypad³a mu z r¹k.Gdy schyla³siê, by pozbieraæ kawa³ki, us³ysza³ g³oœne salwy œmiechu.Widocznie jegoniezrêcznoœæ rozbawi³a ich jeszcze bardziej.Spojrza³ znów.Robotnicy wci¹¿ patrzyli na niego drwi¹co.- Co ja im zrobi³em?Nic im nie zrobi³.Byli po prostu jego wrogami, tak jak na wojnie.Œmiali siê zniego.Nie móg³ tego d³u¿ej wytrzymaæ.- Czego chcecie? - krzykn¹³, udaj¹c, ¿e myli siê co do intencji dwóchmê¿czyzn.Ich z³oœliwe uœmiechy nabra³y ostroœci.Patrzyli na niego jeszcze przez kilkachwil, a póŸniej zabrali siê znów do roboty.Od czasu do czasu jednak rzucali wjego okna ukradkowe spojrzenia, a nawet wtedy, gdy byli prawie ca³kiemodwróceni do niego plecami, Trelkovsky dostrzega³ okrutne uœmiechy, którewykrzywia³y ich wargi.Stal tak w bezruchu, zdumiony, bezskutecznie szukaj¹cwyt³umaczenia dla tego, co siê przed chwil¹ zdarzy³o.- Co ich we mnie tak œmieszy?Podszed³ do lustra i przyjrza³ siê sobie uwa¿nie.Nie by³ ju¿ do siebie podobny!Badawczo spojrza³ w lustro i g³oœny krzyk wyrwa³ mu siê z gard³a.Zemdla³.Po jakimœ czasie odzyska³ przytomnoœæ.Upadaj¹c, uderzy³ siê bardzo mocno.Gdyz trudem podniós³ siê, pierwsze, co zobaczy³, to jego umalowana twarz odbita wlustrze.Móg³ podziwiaæ pomadkê, puder, ró¿ na policzkach i tusz na rzêsach.Strach jego sta³ siê do tego stopnia realny, ¿e nagle poczu³ jakby kamieñ wgardle.Krawêdzie tego kamienia musia³y byæ ostre jak zêby pi³y, gdy¿rozdziera³y mu krtañ.Dlaczego siê przeobrazi³?Nie by³ przecie¿ lunatykiem.Sk¹d siê wziê³y kosmetyki? Zacz¹³ przeszukiwaæmieszkanie.Nie musia³ d³ugo szukaæ.Znalaz³ je w jednej z szuflad komody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL