[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dusi³ siê.Gdy zapali³ œwiat³o,pokój w jednej chwili powróci³ do normalnych rozmiarów.Uwolniony, odetchn¹³g³êboko, by nabraæ powietrza.- To idiotyczne - mrukn¹³.Zgasi³ œwiat³o.Pokój, niczym gumka napiêta do ostatecznoœci, opad³ naTrelkovsky'ego jak sarkofag, otoczy³ go, mia¿d¿y³ mu klatkê piersiow¹, œciska³g³owê, gruchota³ czaszkê.Ju¿ siê dusi³.Na szczêœcie w ostatniej chwili jego rêka odnalaz³a kontakt.Wyzwolenie by³o równie gwa³towne jak za pierwszym razem.Postanowi³ zasn¹æ przy zapalonym œwietle.Lecz to nie by³o takie ³atwe! Terazpokój nie zmienia³ ju¿ wymiarów.Nie, to jego konsystencja siê zmienia³a.Œciœlej mówi¹c, konsystencja przestrzeni pomiêdzy meblami a mieszkaniem.Zupe³nie jakby po sk¹paniu wod¹ zmieni³a siê ona w lód.Przestrzeñ miêdzyprzedmiotami sta³a siê nagle dotykalna niczym góra lodowa.A on, Trelkovsky,by³ jednym z tych przedmiotów.Sta³ siê wiêŸniem.Nie by³ ju¿ oprawiony wmieszkanie, lecz w pró¿niê.Spróbowa³ siê poruszyæ, by z³udzenie prys³o, ale napró¿no.Pozosta³ tak uwiêziony przez ponad godzinê.Wci¹¿ jeszcze nie spa³.Nagle, bez widocznego powodu, zjawisko przesta³o istnieæ.Czar prys³.By siêupewniæ, zamkn¹³ jedno oko.Tak, móg³ siê ruszaæ.Lecz jego ruch wywo³a³ nowe zjawisko.Zamkn¹³ lewe oko, lecz niczego to przed nim nie zakry³o, mimo zmniejszonegopola widzenia! Przedmioty po prostu przenios³y siê na praw¹ stronê.Zamkn¹³prawe oko, nie mog¹c uwierzyæ.Przedmioty przesunê³y siê natychmiast na lewo.To niemo¿liwe! Wzi¹³ jako punkt odniesienia plamê na tapecie i mruga³ oczyma.Lecz gdy trzyma³ g³owê nieruchomo, zapomina³, gdzie jest punkt odniesienia, agdy odnajdywa³ pierwszy punkt, nie móg³ odnaleŸæ drugiego.Na pró¿no z uporemsiê wysila³, próbowa³.Od mrugania na przemian to lewym, to prawym okiemwywi¹za³a siê potworna migrena.Ból mia¿d¿y³ mu mózg.Przymkn¹³ powieki, leczobraz pokoju nie znikn¹³.Widzia³ tak wyraŸnie, jakby mia³ szklane powieki.Wreszcie koszmarna noc skoñczy³a siê.Sen pochwyci³ go i opuœci³ dopiero póŸnym popo³udniem.S³ysza³, jak na dworze robotnicy reperuj¹ szklany daszek.Chcia³ wstaæ, ale by³zbyt s³aby.Czu³ lekki g³Ã³d.Samotnoœæ ukaza³a mu siê w ca³ej swej ohydzie.Nie mia³ nikogo, kto by siê nim zaj¹³, dba³ o niego, po³o¿y³ ch³odn¹ d³oñ naczole, aby sprawdziæ, czy ma wysok¹ gor¹czkê.By³ sam, zupe³nie sam, tak jakbymia³ umrzeæ.Gdyby to siê sta³o, za ile dni odkryto by jego zw³oki? Za tydzieñ?Za miesi¹c? Kto pierwszy wszed³by do grobowca?Zapewne s¹siedzi lub w³aœciciel.Nie przejmowano siê nim, lecz inaczej by³o,gdy przychodzi³o do p³acenia komornego.Nawet po œmierci nie pozwolono by mukorzystaæ bezp³atnie z tego mieszkania, które do niego nie nale¿a³o.Spróbowa³zareagowaæ.- Przesadzam, nie jestem znów taki samotny.Rozczulam siê nad sob¹, a przecie¿jestem pewien, ¿e rozejrzawszy siê dobrze, zaraz, chwileczkê.Szuka³, patrzy³, lecz nie, by³ sam, samotny jak jeszcze nigdy przedtem.Zda³sobie sprawê ze zmiany, która zasz³a w jego ¿yciu.Dlaczego? Co siê sta³o?Wra¿enie, ¿e ma odpowiedŸ na koñcu jêzyka, rozdra¿ni³o go.Dlaczego? Powinnabyæ jakaœ odpowiedŸ.On, który zawsze otoczony by³ przyjació³mi, kolegami inajró¿niejszymi znajomymi, których zazdroœnie strzeg³ w przewidywaniu takiegow³aœnie dnia, gdy ich bêdzie potrzebowa³, znalaz³ siê nagle na bezludnejwyspie, na œrodku pustyni!Jak¿e by³ nierozs¹dny! Nie poznawa³ sam siebie.Stukanie m³otka wyrwa³o go zotch³ani rozpaczy.Skoro nikt nie zajmuje siê Trelkowskym, Trelkovsky siê nimzajmie.Najpierw zjeœæ.Ubra³ siê, jak umia³.Ciê¿ko by³o zejœæ po schodach.Z pocz¹tku nie mia³trudnoœci, lecz wkrótce drewniane schody zmieni³y siê w schody kamienne.Ichpowierzchnia by³a szorstka i grubo ciosana.Potyka³ siê o nierównoœci, uderza³mocno o ostre kanty.Potem od du¿ych schodów zaczê³y oddzielaæ siê niezliczonema³e schodki.Ma³e krête schodki, dzikie schody o obroœniêtych stopniach;schody, gdzie nie wiadomo by³o, czy jest siê na zewn¹trz, czy wewn¹trz.W tymlabiryncie by³o mu bardzo trudno siê poruszaæ.Czêsto b³¹dzi³.Po schodach,które nagle zaczê³y wspinaæ siê w górê, doszed³ do sufitu.Nie by³o drzwi aniklapy, by móc posuwaæ siê dalej.Nic tylko bia³y, g³adki sufit, który zmusza³go do schylania g³owy.Postanowi³ zawróciæ.Lecz schody, jakby znajdowa³y siê wrównowadze na osi, na której mog³y siê obracaæ, przechyla³y siê, gdy tylkodoszed³ do pewnego poziomu.Trzeba by³o wówczas wchodziæ zamiast schodziæ,potem schodziæ zamiast wchodziæ.Trelkovsky by³ bardzo zmêczony.Od ilu wieków b³¹dzi³ ju¿ w tym piekielnymlabiryncie? Nie wiedzia³.Zdawa³ sobie niejasno sprawê, ¿e jego obowi¹zkiemjest iœæ naprzód.Czêsto zza œcian wychyla³y siê g³owy, by go obserwowaæ zciekawoœci¹.Twarze nie mia³y ¿adnego wyrazu, a przecie¿ s³ysza³ œmiechy irechotanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL