[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uwa¿nie ogl¹dam zbocze i udaje mi siê dostrzeckilka rynien otwartych u góry, ale skoro tylko przesuwam spojrzenie, niepotrafiê ich ju¿ umiejscowiæ, bo rozp³ywaj¹ siê w pl¹taninie pionowych ¿³obków,krawêdzi i ¿lebów.- Chryste, jak to ugryŸæ?- Nie widzê nas dziœ na wierzcho³ku.- A ju¿ na pewno nie, jeœli z tych chmur sypnie.Która godzina?- Czwarta.Zosta³y dwie godziny œwiat³a.ChodŸmy lepiej.Na skalnej barierze marnujê wiele cennego czasu.Jest nachylona jak spadzistydach, o skale czarnej i litej, z kilkoma sk¹pymi chwytami przykrytymi œniegiem.Wiem, ¿e to nietrudne, ale maj¹c pod nogami prawie tysi¹c dwieœcie metrówpowietrza, czujê siê cokolwiek nieswojo.Lina miêdzy nami biegnie luŸno, niejest nigdzie wpiêta; Simon ubezpiecza w miejscu, gdzie odpoczywaliœmy,asekuruj¹c siê tylko z zagrzebanych w œniegu czekanów.Jeœli pope³niê jakiœb³¹d, na nic siê zda ca³a ta asekuracja.Obsuwa mi siê lewa stopa, zêby raków zje¿d¿aj¹ po skale.Nie cierpiê takiejekwilibrystyki, ale teraz nie mam ju¿ wyboru - wróciæ siê nie da.Balansujêniepewnie na dr¿¹cych nogach, zêby raków zgrzytaj¹ na nierównoœciach ska³y.Krzykiem ostrzegam Simona, a w moim g³osie wyraŸnie przebija lêk.Wœciekam siê,¿e on te¿ to s³yszy.Chcê iœæ w górê, ale zawodz¹ nerwy i nie potrafiê ruszyæ zmiejsca.Wiem, ¿e wystarczy kilka ruchów i bêdê w ³atwym terenie; próbujêsiebie przekonaæ, ¿e gdyby nie ta przera¿aj¹ca ekspozycja, chodzi³bym tu zrêkami w kieszeniach, lecz strach jest silniejszy.Parali¿uj¹cy.Stopniowo zaczynam siê jednak uspokajaæ i starannie uk³adam w g³owie kolejnoœæruchów, które trzeba wykonaæ.Kiedy w koñcu ruszam, wydaj¹ siê zadziwiaj¹co³atwe.Myœl, ¿e przeszed³em trudnoœci, dociera do mnie dopiero w ³atwym terenienad barier¹.Stanowisko jest niewiele lepsze od poprzedniego.Uprzedzam o tymSimona, nim ruszy za mn¹.Nadal ciê¿ko dyszê po napadzie strachu i z³oœci mnie,¿e on nie ma k³opotów tam, gdzie ja straci³em g³owê.- Bo¿e! Tak g³upio siê zapcha³em.- W³aœnie.- W któr¹ rynnê startujemy? - Ju¿ od d³u¿szej chwili usi³ujê wypatrzyænajbardziej odpowiedni¹, lecz stoj¹c tu¿ pod nimi nie sposób dojrzeæ, jak siêktóra koñczy.- Nie wiem.Tamta jest chyba najszersza.Pójdê zobaczyæ.Simon wchodzi w rynnê i od razu tonie w g³êbokim puchu.Po obu stronach maœciany wysokoœci piêciu metrów.Nie da siê iœæ inaczej.Z góry spadaj¹ py³owelawinki, chwilami ca³kowicie przys³aniaj¹c brn¹c¹ z trudem sylwetkê.Szybko siêœciemnia i chyba zaczyna padaæ œnieg, bo py³Ã³wki staj¹ siê jakby ciê¿sze.Jestem dok³adnie pod Simonem, przemarzniêty do szpiku koœci po dwóch godzinachsiedzenia bez ruchu.On ca³y czas zwala w dó³ ogromne masy œniegu, którespadaj¹ wprost na mnie i nie mam jak siê przed tym uchroniæ.Zapalam czo³Ã³wkê, patrzê na zegarek.Ju¿ ósma! Sto metrów robiliœmy a¿ czterygodziny! Mam coraz wiêksze w¹tpliwoœci, czy uda nam siê przejœæ rynnami.Wreszcie z g³êbi ciê¿kich od œniegu chmur s³yszê daleki, st³umiony okrzyk -mogê iœæ.Mimo polara i przeciwwiatrowej kurtki jestem zupe³nie przemarzniêty.To z³y znak.Trzeba bêdzie wkrótce gdzieœ tu zakiblowaæ, na tych okropnychzboczach, bo dalsze wysiadywanie bez ruchu na stanowisku nie wchodzi w rachubê.Posuwam siê rynn¹ w górê, nie mog¹c uwierzyæ w to, czego Simon dokona³ - a¿ dosamej góry ci¹gnie siê rów szerokoœci i g³êbokoœci mniej wiêcej jednego metra.Poszukuj¹c solidniejszego pod³o¿a, dokopa³ siê s³abej skorupy lodu, któraledwie mog³a utrzymaæ jego ciê¿ar, wiêc przewa¿nie zapada³ siê jeszcze g³êbiej.Z powodu tych dziur i pêkniêæ trudno jest brn¹æ jego œladem.Prowadzenieostatniego wyci¹gu zabra³o mu trzy godziny.Kiedy docieram na stanowisko widzê,¿e jest wykoñczony.Ja zreszt¹ tak¿e, a do tego jeszcze ten okropny mróz.Musimy szybko za³o¿yæ biwak.- Nigdy bym nie uwierzy³ w taki œnieg!- Cholerny koszmar! Ca³y czas myœla³em, ¿e zaraz polecê.- Trzeba zakiblowaæ.Przemarz³em.- Byle nie tu.Rynna ma za niskie œciany.- Dobra.IdŸ pierwszy, jeœli mo¿esz.G³upio mi to proponowaæ, bo wiem, ¿e lepiej by³oby zmieniæ prowadzenie, byunikn¹æ spl¹tania liny, ale nie mam si³y siê ruszyæ.Po kolejnych dwóch, nie dowytrzymania mroŸnych godzinach, ruszam w górê do Simona.Za³o¿y³ autoasekuracjêw wielkiej jamie, któr¹ wykopa³ w dnie rynny.- Znalaz³em trochê lodu.- Starczy na œrubê?- No, lepsze to ni¿ nic.Jak tu wejdziesz, rozkopiemy jamê na boki.Wciskam siê obok niego, przekonany, ¿e dno jamy za chwilê siê oberwie.Zaczynamy ryæ w œcianach, powiêkszaj¹c dziurê, która z wolna przybiera kszta³twyd³u¿onego prostok¹ta.Jest usytuowana w poprzek rynny, a wejœcie ma czêœciowozawalone wykopanym œniegiem.O jedenastej, po zjedzeniu dania z liofilizatów,le¿ymy w œpiworach, rozkoszuj¹c siê ostatnim kubkiem gor¹cego napoju.- Zosta³o nam do przejœcia sto metrów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL