[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Los mój jakoœ tak siê sk³ada³, ¿e mog³em obserwowaæ zbliska najwybitniejsze osobistoœci epoki, a kto wie, czy Doñda nie bêdzieuznany za pierwsz¹ wœród nich.Ale pierwej trzeba wyjaœniæ, sk¹d wzi¹³em siê wbuszu afrykañskim, który jest teraz ziemi¹ niczyj¹.Moje dokonania na niwie kosmonautycznej przyda³y mi niejakiego rozg³osu, wiêcrozmaite organizacje, instytucje, jako te¿ osoby prywatne zwraca³y siê do mniez zaproszeniami i propozycjami, tytu³uj¹c mnie profesorem, cz³onkiem Akademii,a co najmniej doktorem habilitowanym.By³ z tym k³opot, bo nie przys³uguj¹ mi¿adne tytu³y, a nie cierpiê strojenia siê w cudze piórka.Profesor Tarantogapowtarza³, ¿e opinia publiczna znieœæ nie mo¿e pustki ziej¹cej przed moimnazwiskiem, zwróci³ siê wiêc za mymi plecami do znajomych piastuj¹cych znacznegodnoœci i tak z dnia na dzieñ zosta³em generalnym pe³nomocnikiem na AfrykêŒwiatowej Organizacji ¯ywnoœciowej — FAO.Godnoœæ tê wraz z tytu³em RadcyEksperta przyj¹³em, bo mia³a byæ czysto honorowa, a¿ tu okaza³o siê, ¿e wLamblii, tej republice, co z paleolitu w mig awansowa³a do monolitu, FAOzbudowa³a fabrykê konserw kokosowych i jako pe³nomocnik tej organizacji muszêdokonaæ uroczystego otwarcia.Chocia¿ bieda, ¿e in¿ynier magister Armand deBeurre, który towarzyszy³ mi z ramienia UNESCO, zgubi³ binokle na fajfie wambasadzie francuskiej i wzi¹wszy szakala, który siê przypêta³, za wy¿³a,chcia³ go pog³askaæ.Podobno uk¹szenia szakali s¹ tak groŸne, bo maj¹ one wzêbach trupi jad.Ten poczciwy Francuz zlekcewa¿y³ go i do trzech dni zmar³.Wkuluarach parlamentu lamblijskiego kr¹¿y³a pog³oska, ¿e szakal mia³ w sobiez³ego ducha, którego wpêdzi³ weñ pewien szaman; kandydaturê tego szamana naministra wyzNan religijnych i oœwiecenia publicznego utr¹ci³o jakoby démarcheambasady francuskiej.Ambasada dementi oficjalnego nie wystosowa³a.Wynik³ajednak delikatna sytuacja, a niedoœwiadczeni w protokole mê¿owie stanu Lamblii,miast za³atwiæ po cichu transport zw³ok, uznali go za œwietn¹ okazjê dob³yœniêcia na forum miêdzynarodowym.Genera³ Mahabutu, minister wojny, urz¹dzi³tedy ¿a³obny koktajl, na którym, jak to na koktajlu, gada³o siê o wszystkim iniczym z kieliszkiem w rêku i nawet nie wiem kiedy, zagadniêty przez dyrektoradepartamentu spraw europejskich, pu³kownika Bamatahu, powiedzia³em, i¿, owszem,wysoko postawionych nieboszczyków niekiedy chowa siê u nas w trumniezalutowanej.Do g³owy mi nie przysz³o, ¿e pytanie ma coœ wspólnego ze zmar³ymFrancuzem, a z kolei Lamblijczykom nie wyda³o siê zdro¿ne zastosowanie urz¹dzeñfabrycznych do zaaran¿owania pochówku w sposób nowoczesny.Poniewa¿ kombinatwytwarza³ tylko litrowe bañki, wys³ano zmar³ego samolotem Air France w skrzyniz napisami reklamuj¹cymi kokosy, nie w tym by³ jednak kamieñ obrazy, ale w tym,¿e skrzynia zawiera³a dziewiêædziesi¹t szeœæ puszek.Potem wieszano na mnie psy za to, ¿em nie przewidzia³, ale jak mog³em, jeœliskrzynia by³a zabita i okryta trójkolorowym sztandarem? Lecz wszyscy mieli domnie pretensje, ¿e nie z³o¿y³em lamblijskim czynnikom aide–memoirewyjaœniaj¹cego, za jak niew³aœciwe uwa¿amy porcjowane puszkowanienieboszczyków.Genera³ Mahabutu przes³a³ mi do hotelu lianê, z któr¹ niewiedzia³em, co pocz¹æ, i dopiero od profesora Doñdy dowiedzia³em siê, ¿e by³ato aluzja do stryczka, na którym chc¹ mnie widzieæ.Wiadomoœæ ta by³a zreszt¹musztard¹ po obiedzie, bo tymczasem przyszykowano pluton egzekucyjny, który,nie znaj¹c jêzyka, wzi¹³em za kompaniê honorow¹.Gdyby nie Doñda, na pewno nieopisywa³bym tej historii ani ¿adnej innej.W Europie przestrzegano mnie przednim jako przed bezczelnym oszustem, który wykorzysta³ ³atwowiernoœæ i naiwnoœæm³odego pañstwa, by sobie urz¹dziæ w nim ciep³e gniazdko — podniós³ bowiembezwstydnie sztuczki szamanów do godnoœci dyscypliny teoretycznej, któr¹wyk³ada³ na miejscowym uniwersytecie.Daj¹c wiarê informatorom, mia³emprofesora za hochsztaplera i oczajduszê, trzyma³em siê wiêc od niego z dalekana oficjalnych przyjêciach, choæ ju¿ podówczas wyda³ mi siê wcale sympatyczny.Konsul generalny Francji, do którego rezydencji by³o mi najbli¿ej (odangielskiej ambasady oddziela³a mnie rzeka pe³na krokodyli), odmówi³ mi azylu,choæ umkn¹³em z Hiltona w jednej pi¿amie.Powo³ywa³ siê na racjê stanu,mianowicie na zagro¿enie interesów Francji, jakie rzekomo spowodowa³em.T³emtej rozmowy przez judasza by³y salwy karabinowe, bo pluton æwiczy³ siê ju¿ nazapleczu hotelowym, wiêc zawróciwszy, rozwa¿a³em, co mi siê lepiej kalkuluje,pójœæ od razu na egzekucjê, czy p³yn¹æ miêdzy krokodylami, bo sta³em nad rzek¹,gdy spomiêdzy szuwarów wychynê³a za³adowana baga¿ami piroga profesora.Gdym ju¿siedzia³ na walizach, da³ mi do rêki pagaj i wyjaœni³, ¿e w³aœnie skoñczy³ musiê kontrakt na uniwersytecie ku³aharskim, p³ynie tedy do oœciennego pañstwaGurunduwaju, dok¹d zaproszono go jako zwyczajnego profesora œwarnetyki.Mo¿e iniezwyczajnie przedstawia³a siê taka zmiana uniwersytetu, lecz trudno by³o wmej sytuacji rozwa¿aæ podobne kwestie.Jeœli nawet Doñda potrzebowa³ wioœlarza, faktem jest, ¿e uratowa³ mi ¿ycie.P³ynêliœmy cztery dni, nic wiêc dziwnego, i¿ dosz³o miêdzy nami do zbli¿enia.Spuch³em od moskitów, które Doñda zra¿a³ do siebie repellentem, a mniepowtarza³, ¿e w puszce ju¿ ma³o co zosta³o.I tego nie mia³em mu za z³e zewzglêdu na specyfikê po³o¿enia.Zna³ moje ksi¹¿ki, niewiele mog³em mu wiêcopowiedzieæ, pozna³em za to jego koleje.Wbrew brzmieniu nazwiska, Doñda niejest S³owianinem i nie nazywa siê Doñda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL