[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sny i majaki już w piżamkach, pod kołdrą, w sypialni wytapetowanej setkami fiszek, z dywanem niedokończonych książek z nadwagą, z usytuowanym pośrodku wysypiskiem śmieci i popielniczką, papierosów cmentarzem.Wieczorna łazienka szepcze dobranoc zmęczoną twarzą z zachlapanego lustra.Roztargniona i leniwa szczoteczka do zębów znowu zapomina umyć mi zęby.Spuszczam żaluzje oczu głodnych snu, wypełnionych argonem dla zachowania energii i izolacji od hałasu nocnej lampki.W tym samym czasie Kuba Rozpruwacz przestępuje z nogi na nogę w nieoświetlonym zakamarku neonowej ulicy mass mediów.Przechadzający się małżopodobni nie zauważają jego krwiożądnych zamiarów.On czeka spokojnie na swoją ofiarę.Pewna Madame wybiera się na wieczorny spacer.Dezodorantem milczenia i suknią zakazu obwieszcza światu swoją obecność.Ludzie rozstępują się na jej widok i omijają z daleka jej wykwintny strój, szyty na zamówienie stróża porządku w najlepszym zakładzie kroju kodeksów i przepisów.Niczego się nie spodziewa.Kuba Rozpruwacz dopada Madame Tabu tuż za rogiem piekarni opisów.Zwiniętym starym słownikiem zatyka jej usta.Już mu nic ucieknie.Płachtą żaglowego płótna przykrywa jej oczy.Nawet on nie znosi niemego błagania o litość.Kolanem przytrzymuje ją na mokrym bruku chodnika tradycji.Chmury krytyków zlały się popołudniu kwaśnym deszczem.Nóż w jego ręku rwie się do dzieła.Uderza.Zakrzywione ostrze przebija szaty konwenansów.Gumka bielizny wstydu pęka.Widok jej łonowych włosów tylko go ośmiela.Nacina okolice pępka, żeby wydobyć z niej zwoje jelit, przypominające odświętną białą kiełbasę.Przetrawiona papka z filistra wycieka z nich, podczas gdy ona jeszcze oddycha.Pierwsze drgawki przerażenia i bólu przebiegają przez jej ciało.On prosi ją, żeby umierała długo.Będzie jej jeszcze łamał kości.Będzie ją obierał ze skóry.Odetnie jej uszy.Odgryzie jej sutki.Wyrwie jej język i wyłupie oczy, żeby wbić w jej łono pustą butelkę i zgnieść ją obcasem.Dopiero wtedy pozwoli jej ostygnąć i odejdzie w spodniach wypełnionych lepkim kisielem zadowolenia.Chamskie i wulgarne nazewnictwo ustępuje miejsca śmiałym deskrypcjom.Podobieństwo imion i zbieżność wydarzeń mogą być przypadkowe.W dzielnicy cudzoziemców Kamil zaszalał wśród drobnych barów kieszeniami pełnymi drobnych.Miał szczęście.Spotkał łaskawcę, honorowego dawcę.Pozwoli! sobie fundować puchary pełne ulubionych trunków.Dyskusja schodziła długimi schodami, po stopniach upicia i zadeptanym dywanie samczej ciekawości, z literackich wyżyn w okolice anatomii burdeli.Daje się namówić i wraz z dwoma prezesami międzynarodowych korporacji oraz właścicielem punktu skupu przeszłości, który niestety zbankrutował, cumują taksówkę przy jednym z nich.Bar oferuje pierwszorzędny wybór bielizny.Po kilku kolejkach drzwi zamknięte, okna zasłonięte, ciała umyte, „na co masz ochotę?".Więc wdrapuje się na podpite dziewczę i zapuszcza w jej szparę pijany peryskop.W międzyczasie dowiedział się, że to dziewczyna gangstera, który siedzi obecnie na więziennej pryczy.Za niewinność.Niewinność zastrzelonego właściciela kantoru.Kondom wypełnia się charą obrzydzenia.Noc wlecze się swoim tempem.Nadlatują stada snów.W jednym z nich jestem zaniedbanym, brudnym kozłem w zagnojonej stajni, do której wchodzi blondwłosa dziewczyna.Zbliża się do mnie, a ja nie mogę ukryć mojego nabrzmiałego wstydu.Jej dziewczęca twarz rumieni się.Zadziera sukienkę i podsuwa się pode mnie.Zapach dziewiczej, gładkiej skóry miesza się z zapachem stajni, symfonii skisłego moczu, gnojowicy i przetrawionej słomy.Chciałbym jej powiedzieć, że tak nie można, ale jestem tylko kozłem.Moje meeee w niczym nie przypomina ludzkiego języka.Widzę, że ona drży, ale wyraźnie tego chce, więc czerwonym jak korale jarzębiny, zaostrzonym jak język starego świntucha, penisem wchodzę w jej mięsistą niewinność.Podrygujemy nierytmicznie.Kozi ser schodzi z mojej żołędzi.Jej zaciśnięte wargi, zamknięte oczy i nieznany mi grymas na jej twarzy mówią same za siebie.Tryskam strumieniem rogatych plemników, a ona szybko wysuwa się spode mnie i ucieka z płaczem.Podczas gdy po jej młodziutkich udach ścieka białawy potok gęstego uzależnienia, ja zaczynam skubać świeże siano, a mój kutas chowa się w kieszeni wspomnienia.Nie martwię się wcale.Wiem, że znowu tu przyjdzie.Już się od tego nie uwolni.Edith upiła się również dzisiaj i z młodym studentem inżynierii środowiska, o wyrazie twarzy tak tępym, że nie kształciłbym go nawet na konstruktora obozowej latryny, wybiera się na kolejną wspinaczkę na dziewiąte piętro betonowego wieżowca.Zaczepił ją w irlandzkim pubie.Nasapią się wystarczająco mocno, zanim na szczycie obcości, powiedzą sobie: „nie dzwoń.".W kolejnym śnie wydrukowana książka ma twarz kobiety.Wydaje się nawet interesująca, ciekawa.Zaczynam ją czytać, ale to mi nie wystarcza.Więc czytam ją na różne sposoby, od przodu, od tylu, powoli, pośpiesznie, po łebkach, poważnie, na ławce i w łóżku, w samochodzie i w toalecie, niewinnie i perwersyjnie.Dyszymy już razem od tego czytania.Turlamy się i obmacujemy nawzajem pod hermeneutyczną kołdrą.Jej wilgotna fabuła wciąż mnie pobudza.Między jej owłosione okładki wlewam gorącą treść, a ona zdmuchuje rzędy liter ze swoich pośladków.Odstawiam ją na półkę.Nie nadaje się na moją Sensible.A noc ciągle wlecze się swoim tempem.Na Bliskim Wschodzie Amerykanie instalują kolejną fabrykę wdów.Serwisy informacyjne informują dwadzieścia cztery godziny na dobę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL