[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W nocy wieża się śmieje, wysoka i smukła śmieje się, jakby szeptała do siebie: Chopin i Schubert.Któregoś sierpniowego dnia wybrałam się z Michaelem na duży spacer.Jair został u mojej najlepszej przyjaciółki Hadassy, na ulicy Becalel.W Jerozolimie było lato.Ulice oświetlało inne światło.Mam na myśli porę między wpół do szóstej a wpół do siódmej, ostatnią godzinę dnia.Pieścił nas chłód.Na małej uliczce Pri Chadasz jest podwórko wybrukowane kamiennymi płytami.Odcina się od ulicy zniszczonym płotem.Spomiędzy płyt wybiło się stare drzewo.Nie znam jego nazwy.Gdy zimą chodziłam tędy sama, zdawało mi się, że jest martwe.Teraz wystrzeliło ostrymi jak szpony pąkami.Z Pri Chadasz skręciliśmy w lewo, w ulicę Flawiusza.Duży, śniady mężczyzna w płaszczu i szarym kaszkiecie wpatrywał się we mnie przez szybę sklepu rybnego.Oszalałam, czy rzeczywiście mój prawdziwy mąż, opatulony płaszczem, skarcił mnie gniewnym spojrzeniem przez oświetloną witrynę?Kobiety powynosiły na balkon cały dobytek: różową bieliznę, pierzyny i poszwy.Szczupła, wysoka dziewczyna stała na jednym z balkonów przy ulicy Hehaszmonaim.Zakasała rękawy, głowę owinęła chustką.Zapamiętale tłukła pierzynę drewnianą trzepaczką.Nie zauważyła nas.W pewnym miejscu na murze dostrzegliśmy zatarty czerwony napis z czasów walki o niepodległość: „W ogniu i krwi upadła Juda, w ogniu i krwi Juda powstanie”.Ten pogląd jest mi daleki, ale melodia słów mnie poruszyła.Tego wieczoru odbyliśmy długi spacer.Przez Dzielnicę Bucharską zeszliśmy do ulicy Proroka Samuela, doszliśmy aż do Bramy Mandelbauma, a stamtąd okrężną dróżką przez Batei Ungarin do Dzielnicy Etiopskiej, Musrary i placu Notre Damę na końcu ulicy Jafo.To miasto parzy.Całe kwartały zdają się wisieć w powietrzu.Ale gdy spojrzeć inaczej, objawia się niepomierna moc ciężkości: wykrętna samowola zagmatwanych uliczek.Labirynt prowizorycznych budynków, magazynów, baraczków i płotów, które z tłumioną wściekłością wspierają się o szare kamienne domy, kolorem zbliżone chwilami do błękitu, chwilami do czerwieni.Pordzewiałe blaszane rynny.Szczątki ścian bez domu.Zacięta, niema walka między kamieniem a upartą roślinnością.Puste posesje pełne śmieci i ciernistych krzaków.A zwłaszcza szaleńcza gra światła: wystarczy, że chmura na moment rozdzieli zmierzch i miasto, a już Jerozolima jest inna.I mury.Każda dzielnica, każde przedmieście ma swoje ukryte serce, okolone wysokim murem.Nieprzyjazne twierdze zamykają się przed przechodniem.Czy ktoś może się tu zakorzenić, pytam, choćby sto lat przemieszkał w Jerozolimie? To miasto zawartych podwórzy, o duszy osadzonej za posępnymi murami, na których szczycie sterczą kłujące odłamki szkła.Jerozolimy nie ma.Są tylko okruchy rzucane rozmyślnie dla zmylenia naiwnych.Skorupy, w nich nowe skorupy, a jądro jest zakazane.Piszę: urodziłam się w Jerozolimie.Jerozolima to moje miasto – tego nie mogę napisać.Przecież nie wiem, co czai się w głębi Dzielnicy Rosyjskiej, za murem koszar Schnellera, w klauzurze klasztorów w Ein Kerem, w enklawie pałacu na Wzgórzu Złej Rady.To introwertyczne miasto
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL