[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwykła zasadzka na turystów.Pieczeń i wino były mdłe i niestrawne.Zapalono nam na stoliku świecę o odpychającym zapachu tłuszczu.Co do zespołu z Berlina, okazało się, że rzeczywiście grali Schuberta, ale dzień wcześniej.Nam przypadł w udziale Hindemith i Bela Bartok.Do tego przy wyjściu złamała i zgubiła obcas od lewego buta, a kiedy wysiadaliśmy z taksówki, zdzieliła mnie zegarkiem w czoło, aż powstała ukośna szrama.Jestem skończona, stwierdziła przed bramą żydowskiego domu, gdzie mieszkała, i uśmiechając się ciepło w świetle latarni, dodała: Przepadła wioska indiańska.W pierwszą niedzielę po koncercie, kiedy jakiś szewc partacz przykleił jej obcas nie do pary, zawiozłem ją po gruntowych drogach dżipem Agencji Rozwoju do wioski indiańskiej pod Calabozo.Jechaliśmy po pięć godzin w każdą stronę.Po drodze widzieliśmy uroczystość weselną, mroczną, ekstatyczną ceremonię pół katolicką, pół pogańską: przy dźwiękach dziwnych pieśni, przechodzących chwilami w wycie, kojarzono tam piękną wdowę z mocno oszołomionym, odurzonym chyba narkotykami chłopcem.Pan młody wyglądał najwyżej na piętnaście lat.Nazajutrz odleciałem z powrotem do Meksyku.A jednak spotykaliśmy się dalej, ilekroć wpadałem do Caracas, raz na kilka tygodni.Zawsze jej przywoziłem butelkę Napoleona, żeby miała co dolać do swojej magicznej kawy z palącym indiańskim wywarem.Zamiast tajników oddechu, zmyślonych pierwszego wieczoru, żebym nie uciekł, odkryłem w niej inny sekret, stale mnie fascynujący: spotykając, choćby przypadkowo, obcych ludzi, potrafiła w nich natychmiast rozpoznać zło.Albo obłudę.Czy szlachetność.Nawet w przypadku osób przeze mnie odbieranych jako enigmatyczne, złożonę, chronione murem gładkiej powierzchowności lub dobrze zamaskowane pod warstwą nienagannych manier, zawsze umiała stwierdzić już na pierwszy rzut oka, czy ktoś jest dobry, czy zły: podły, uczciwy, szlachetny, zasklepiony, tak dzieliła i porządkowała świat.I jeszcze ciepły lub zimny.Może nie tyle dzieliła, co rozmieszczała ludzi, miejsca, poglądy na skali temperatur, jakby wystawiała uczniom oceny od czterdziestu do dziewięćdziesięciu.Co to właściwie jest, mówiłem, sąd połowy? Trybunał ludowy? A Noa odpowiadała: To proste, kto chce wiedzieć, co dobre, a co złe, ten wie.Jeśli ktoś tego nie wie, to znaczy, że nie chce wiedzieć.Ty mnie dosyć pociągasz.Mam wrażenie, że ja ciebie też.Oczywiście nie musisz odpowiadać.Czy zawsze miała rację w swoich błyskawicznych osądach? Najczęściej miała rację? Niekiedy? Nie mogłem tego sprawdzić, bo z czasem zacząłem patrzeć na ludzi jej oczami: skostniali, ciepli, letni, szlachetni, litościwi, podli.A ja, Noa? Ciepły czy zimny? Czy lepiej, żebym nie pytał? Na to odpowiedziała natychmiast, bez wahania: Ciepły, ale stygniesz.Nie szkodzi, przy mnie się trochę rozgrzejesz.I dodała: Dość dobry.Trochę władczy.Wirtuoz w prowadzeniu dżipa.Jazda z tobą to istne rodeo.Czasami, zupełnie jak wtedy, gdy kusiła mnie w ambasadzie przy naszym pierwszym spotkaniu, znów robiła na mnie wrażenie wyniosłej, energicznej, stanowczej nauczycielki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL