[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale wciąż od nowa uciekałem do aktorów; gdy bowiem zapadał zmierzch, ów wilgotny, mglisty anglosaski zmierzch, dygotałem z zimna i trwogi; wówczas wkraczał do mego pokoju najgłupszy z upiorów, do którego wstydziłem się przyznać, a który szczególnie upatrzył sobie germańskie rasy – sentymentalizm.Jakże często spędzałem popołudnia nad książką, która odrywała mnie od rzeczywistości, kiedy jednak zapadał zmrok, czułem, jak zimne dłonie tego widma, niby to pieszczotliwie, kładą się na moje czoło, przeszkadzają w dalszej lekturze.Jakieś słowo może wzbudziło we mnie ową słabość, i oto na cały wieczór ulegałem okrutnej potędze.Albo, podczas gdy grałem na fortepianie, wdzierał się obojętny głos z przedpokoju, lub wdychałem aromat herbaty, papierosa – i już byłem niewolnikiem straszliwej przemocy, której nie nazwalibyśmy po imieniu, określając ją tylko z uśmiechem jako niewinną słabość.Ja jednak twierdzę, że ten podstępny wróg pcha nas w zamroczenie nawet wtedy, kiedy chcemy pozostać trzeźwi, że budzi w nas strach przed nami samymi, przed samotnością, gdyż wiemy, że czatuje na nas wśród mebli, wywołuje zapachy zapomnianych na szczęście chwil, wydobywa głupiutkie melodie z fortepianu, a postaciom kołyszącym się na kwiecistej tapecie każe wołać do nas współczująco, że przegraliśmy życie.Nie wytrzymujemy tego, uciekamy i przyjmujemy wszystko, co podsuwa nam przypadek, byle przebrnąć przez te kilka godzin.A ta zwariowana dusza udaje obrażoną, tak jak gdybyśmy sponiewierali to, co w nas najwartościowsze.I buntując się przeciw temu staropanieńskiemu widmu, splugawiamy się w najlepsze.Codziennie spodziewałem się, że w moim życiu nastąpi jakiś zwrot, nie mogłem sobie wyobrazić, jak te poważne, nieufne rodziny kupieckie zgadzają się, by ich potrzeby muzyczne zaspokajała osoba tak podejrzanej konduity jak ja.Pewnego ranka nadzwyczajne wydarzenie przerwało monotonię tej zimy.Otrzymałem list z miejskim stemplem pocztowym.Pismo było wyraźnie podrobione.Ku memu zaskoczeniu wśród sztywnej, pedantycznej kaligrafii angielskiej rzucały się w oczy wymyślne esy-floresy wielkich liter.List nie miał podpisu.Treść jego brzmiała:„Mój Panie, jest Pan najciekawszym człowiekiem w H., co zresztą niewiele znaczy.W ubiegłym tygodniu wróciłam z podróży i stwierdziłam, że Pańska osoba zaprząta niemal wyłącznie wyobraźnię całego miasta.Nie widziałam Pana, ale mówiono mi, że jest Pan śmiertelnie brzydki.Chciałabym Pana poznać.Ponieważ zewnętrzny wygląd, zwłaszcza ludzi nie należących do anglosaskiej rasy, bardzo mnie zraża, pragnęłabym porozmawiać z Panem nie widząc Go.W jaki sposób – to już proszę mnie pozostawić.Przede wszystkim zechce Pan napisać, czy warto Mu zawierać znajomość z osobą, która nie zdradzi Panu nic ponad to, że jest damą”.„Owszem, warto”, odpisałem bez wahania, gdyż nawet niemądry żart przyniósłby urozmaicenie w moim życiu.Bez trudu znalazłem dziuplę w Parku Jamesa, gdzie miałem złożyć swą odpowiedź.„Sądzę, że jest Pan dostatecznie inteligentny – tak brzmiał koniec listu – by nie zniweczyć uroku tej przygody czyhaniem na posłańca.Gdyby popsuł Pan całą historię jakimś niemądrym posunięciem, żałowałabym niedoszłej do skutku rozmowy”.Nazajutrz otrzymałem następujące zaproszenie:„W poniedziałek o godzinie szóstej na rogu Pierroad i Kingstreet będzie na Pana czekała pod gazową latarnią kareta, któią otworzy Panu stangret na hasło Miramare”.Istotnie w mroku wczesnego zimowego wieczora czekała pod gazową latarnią kareta.Stangret, niby egipskie bóstwo z bazaltu, patrzył nieruchomo przed siebie.Na umówione hasło uczynił krótki automatyczny ruch ręką.Pojazd sam się otworzył.Elektrycznie oświetlone wnętrze wyściełane było tkaniną koloru rezedy i wydzielało subtelny zapach werbeny.Drzwi zaraz się za mną zatrzasnęły, powóz ruszył.Na bocznej półeczce znalazłem papierosy i likier.Chciałem zobaczyć, jaką drogą jedziemy, lecz odsłoniwszy firanki stwierdziłem, że zamiast szyb w ścianki powozu wprawione są polerowane drewniane płyty.Brakło też klamek u drzwi.Byłem uwięziony, dopóki bazaltowy stangret nie raczy nacisnąć guzika.Tylko nieprzezroczysty aparat wentylacyjny w górze łączył mnie ze światem zewnętrznym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL