[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby mi powiedziano, że miał je pan na myśli.- Apostoł posłał Teremonowi kolejny ze swych rozbrajających uśmiechów.- Jednak miałby pan po części rację.Otóż jestem zaślepionym wyznawcą.Chyba też fanatykiem.Lecz nie szaleńcem.Nie ekscentrykiem.Mogę jedynie żałować, że taka jest prawda.Pan też będzie żałował.Na pożegnanie pomachał Teremonowi ręką.Mnich, który go tu przyprowadził, oczekiwał już po drugiej stronie drzwi z zamiarem wskazania drogi do windy.„Osobliwe pół godziny - pomyślał dziennikarz.- I nie tak znowu owocne.W pewnym sensie teraz wiem o Apostołach mniej, niż zanim tu przyszedłem”.Wciąż zdawało mu się, że są jedynie przesądnymi dziwakami.Było aż nadto widoczne, że nie dysponowali choćby strzępem dowodu na to, że w najbliższej przyszłości oczekiwał świat jakiś kataklizm.Nie mógł jednak rozstrzygnąć, czy byli jedynie głupcami, czy też zwyczajnymi szalbierzami, chcącymi napełnić swoje portfele.To wszystko było wielce zagmatwane.Fanatyzm i purytanizm Apostołów zupełnie mu nie odpowiadał.A jednak, a jednak.ten Folimun, ich rzecznik, wydawał się osobą nadspodziewanie ciekawą.Był inteligentny, wymowny, a nawet, na swój sposób, rozsądny.W dodatku cechowało go coś w rodzaju poczucia humoru, co było pewną niespodzianką i przemawiać mogło jedynie na jego korzyść.Teremon nigdy dotąd nie słyszał o maniaku czy fanatyku, który byłby zdolny do choćby cienia drwiny z samego siebie.Chyba że było to częścią rutynowej procedury w kontaktach Folimuna z prasą - może z rozmysłem starał się on stworzyć pewien obraz osoby, który pociągałby ludzi podobnych do Teremona.„Uważaj - powiedział dziennikarz do siebie - Folimun czegoś od ciebie chce”.Ale to było normalne.Dzięki swej pozycji w gazecie miał wielkie wpływy.Dosłownie każdy próbował go wykorzystać.„Zobaczymy jeszcze, kto kogo wykorzysta” - pomyślał Teremon.Jego kroki rozlegały się głośnym echem, gdy szybko przemierzał wielki hol siedziby Apostołów, aby wyjść w blask rozświetlonego trzema słońcami popołudnia.Teraz z powrotem do redakcji ”Kroniki”.Kilka pobożnych godzin przeznaczonych na bliższą analizę Księgi Objawień, a później będzie już czas, by zacząć myśleć nad jutrzejszym felietonem.Była już pełnia letniej pory deszczowej, gdy Szirin 501 pewnego popołudnia wrócił do Saro.Zażywny psycholog wyszedł z samolotu wprost w potężną ulewę, która zmieniła pas startowy w wielkie jezioro.Szare strugi deszczu, niesione gwałtownymi porywami wiatru, przemieszczały się niemal poziomo.Szare.szare.wszystko szare.W tym mroku jednak gdzieś w górze musiały znajdować się słońca.Słabe światło z zachodu to prawdopodobnie Onos, po przeciwnej stronie nieba Szirin rozpoznawał zimną poświatę Tano i Sithy.Pokrywa chmur była tak gęsta, że dzień zdawał się ponury.Nieznośnie ciemny, jak dla Szirina, który - wbrew temu, co powiedział swym gospodarzom z Jongloru - wiąż odczuwał skutki piętnastominutowej przejażdżki przez Tunel Tajemnic.Prędzej podjąłby dziesięciodniowy post, niż przyznał się do tego Kelaritanowi, Sibellowi czy komukolwiek innemu; jednak w tunelu rzeczywiście zbliżył się do niebezpiecznego punktu.Przez następne trzy, cztery dni po tej próbie Szirin sam doświadczył namiastki - tylko namiastki - klaustrofobii, która odesłała tak wielu mieszkańców Jongloru do szpitali psychiatrycznych.Zdarzało mu się, że gdy przebywał w pokoju hotelowym pracując nad swym raportem, nagle ogarniało go uczucie, jakby zamykała się nad nim Ciemność.Musiał wtedy wstać, wyjść na taras albo nawet udać się na długi spacer po hotelowym ogrodzie.Musiał? No, może niekoniecznie, ale wydawało się to wskazane.Bardzo wskazane.I zawsze czuł się potem lepiej.Ciemność nawiedzała go także niekiedy podczas snu.Oczywiście, boże światełko w jego pokoju pozostawało włączone - zawsze tak było; nie znał nikogo, kto postępowałby inaczej - i od czasu przejażdżki w tunelu używał też dodatkowego bożego światełka na wypadek, gdyby przypadkiem w pierwszym wyczerpała się bateria, choć według wskaźnika mogła nieprzerwanie pracować jeszcze przez pół roku.Mimo to zmożony snem Szirin miał nieodparte wrażenie, że sypialnia zepchnięta została w zupełnie czarne, bezświetlne otchłanie, w prawdziwą, całkowitą Ciemność.Budził się drżący i spocony, przekonany, że wciąż znajduje się w Ciemności, chociaż przyjazne promyki dwóch bożych światełek po obu stronach łóżka wyraźnie temu przeczyły.Teraz zaś trzeba zejść z pokładu samolotu do tej ponurej, mrocznej krainy.To przyjemne uczucie znaleźć się z powrotem w domu, ale życzyłby sobie nieco więcej słonecznego światła.Musiał pokonać lekką niedyspozycję - a może nie taką lekką - gdy przyszło mu wejść do pleksiglasowego rękawa łączącego samolot z terminalem.Nie podobało mu się, że zainstalowano rękaw.Uważał, że powinien na razie unikać zamkniętych przestrzeni, nawet jeśli miałby z tego powodu zmoknąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL