[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– One rzadko atakują motorówki.– Należałoby pomyśleć raczej o hipopotamach – stwierdził z uśmiechem McGrath, dając Hammondowi następny powód do zmartwienia.Kazałem mu się zamknąć.Wolałem nie mówić głośno, iż nie mając żadnego doświadczenia w pływaniu choćby łódką po stawie odnosiłem nieodparte wrażenie, że ta krucha łajba w każdej chwili może się wywrócić, topiąc nas wszystkich.Kiedy odbiliśmy od brzegu i usłyszałem plusk uderzającej o burty zimnej wody, nabrałem przekonania, że tak właśnie się stanie.Nie utonęliśmy, oczywiście, mieliśmy jednak mokre nogi i twarze.Po pewnym czasie Hammond zaproponował, żeby uruchomić silnik.Udało się to osiągnąć po kilku zaledwie nieudanych próbach, którym towarzyszyły siarczyste przekleństwa.Niewielka motorówka zakołysała się niebezpiecznie, nabierając szybkości dopiero wtedy, gdy silnik zaczął równomiernie pracować.Płynęliśmy wzdłuż brzegu, lecz niezbyt blisko, w obawie przed trzcinami.Mrok rzedniał i można już było co nieco dostrzec.Płynąc z prądem, szybko posuwaliśmy się naprzód.Hammond obliczył, że powinniśmy zobaczyć prom około piątej, czyli godzinę przed świtem.Mieliśmy wtedy wyłączyć silnik i powiosłować w kierunku przystani, a zlokalizowawszy ją – wrócić w górę rzeki i znaleźć jakieś dobre miejsce do zejścia na ląd.– Co będzie, jeżeli prom stoi po drugiej stronie jeziora? – zapytał Zimmerman.– Możemy popłynąć tam po niego motorówką.Nic się nie martw – stwierdził Hammond.– Bardziej w prawo, Mick – powiedział do McGratha.– A co z obsługą promu? – spytałem.– Ci ludzie nie zechcą chyba tak po prostu nam go pożyczyć, prawda?– Nie, raczej sami nas przewiozą, za odpowiednią opłatą.Zastanawiałem się właśnie, kto będzie obsługiwał prom.Poza umiejętnością kierowania nim niezbędna była znajomość terenu.– Masz rację – przyznałem.– Kiedy zajmiemy przystań, prom znowu zacznie kursować, tylko dla nas.– No cóż, to się może udać – stwierdził bez przekonania McGrath.Zapewne najchętniej zapłaciłby sternikowi, przytykając mu do brzucha lufę pistoletu.– Najpierw opanujmy przystań – stwierdziłem.Istniało prawdopodobieństwo, że strzegło jej zaledwie pięciu ludzi, których mogliśmy schwytać lub rozpędzić bez większego problemu, miałem jednak wątpliwości, czy okaże się to takie proste.Płynąc dalej w milczeniu, zobaczyliśmy wreszcie na brzegu kontury zabudowań.Byliśmy na miejscu, a do świtu brakowało jeszcze pół godziny, – To tam – szepnąłem, wskazując ręką kierunek.Zimmerman natychmiast wyłączył silnik i musieliśmy wiosłować, aby nie zniósł nas prąd.W mroku majaczyły tylko jakieś niewyraźne kształty.O sto metrów od brzegu wyłaniała się z wody ogromna, ciemna bryła, której nie mogliśmy na razie zidentyfikować.Może była to wyspa? Hammond i McGrath utrzymywali łódź w miejscu, a my obserwowaliśmy uważnie brzeg, próbując dostrzec tam jakiś ruch.Świt, jak zawsze w środkowej Afryce, nastał w ciągu kilku minut.Powietrze zrobiło się szare i mgliste, a nad jeziorem, jakby zza podniesionej nagle kurtyny, zalśniły wczesne promienie słońca.Kilka głosów wyszeptało równocześnie:– To jest prom!Kotwiczył z dala od brzegu, kołysząc się łagodnie na wodzie.Stanowił dla nas wspaniały i upragniony widok.Był ogromny.Mogłem zapomnieć o dręczących mnie wizjach prymitywnej platformy, mieszczącej jeden samochód i popychanej drągami przy akompaniamencie monotonnego śpiewu załogi.W Afryce takie obrazki nie należały wcale do rzadkości.Kironji twierdził, że prom zabiera ciężarówki, i nie mylił się.Był on z pewnością w stanie przewieźć za jednym razem kilka pojazdów.Gdy oglądałem jego profil w odbitym od wody świetle, uderzyło mnie coś jeszcze: miał niską, podłużną sylwetkę, uchylone wrota na dziobie i potężny pokład na rufie.Daleko mu było do eleganckich i nowoczesnych europejskich promów.Wymknąwszy się spod jego dziobu popłynęliśmy szybko w kierunku lądu.Hammond powiosłował do miejsca, które nie było widoczne z przystani, skrzętnie ukrywając łódź na brzegu i rzucając obie kotwice.Zeszliśmy z pokładu w gęste zarośla.Spojrzałem na McGratha.On i Sadiq wiedzieli najlepiej, co należy teraz robić.Zastanawiałem się, który z nich przejmie dowodzenie.Nie było jednak wątpliwości.Sadiq zaczął wydawać zdecydowane polecenia, a McGrath spokojnie mu się podporządkował.Myślę, że szanował Sadiqa jako żołnierza i gotów był akceptować jego rozkazy.– Panowie Mannix i Zimmerman pójdą ze mną – powiedział kapitan.– A pan McGrath z panem Hammondem.Idziemy w kierunku zabudowań.My trzej od tyłu, a pan McGrath od przodu.Niech nikt nie robi hałasu, ani niczego nie rusza.Proszę uważnie obserwować.Musimy się dowiedzieć, ilu jest tu żołnierzy i oficerów, jak są uzbrojeni, gdzie mają radio i telefon, jakimi środkami transportu dysponują.Trzeba zbadać konfigurację terenu, sprawdzić, czy są jacyś ludzie na promie i czy na przystani cumują inne łodzie.Gwizdnąłem cicho.Sadiq sporo od nas oczekiwał.Chciał wiedzieć absolutnie wszystko.– Jeśli ktoś zostanie schwytany – kontynuował – powinien narobić krzyku, żeby ostrzec pozostałych, nie zdradzając jednak ich obecności.Gdyby nadarzyła się okazja, możecie ukraść broń, ale jej nie używajcie.Spojrzał wymownie na McGratha, który jednak nie zareagował.Wydawał się wsłuchany w słowa kapitana.– To chyba wszystko – zakończył Sadiq.– Życzę panom powodzenia.O dziwo, jego plan powiódł się w stu procentach.Wyobrażałem sobie dziesiątki koszmarnych rzeczy: naszą niewolę, tortury, egzekucję, przystań opanowaną przez uzbrojonych po zęby żołnierzy, prom, który jest uszkodzony albo w ogóle go nie ma.wszelkie możliwe przeszkody na drodze do osiągnięcia celu.W istocie wszystko okazało się banalnie proste.Kto wie, czy nie był to najbardziej udany rekonesans w historii wojen.Dopomógł nam fakt, że przystani pilnowała tylko garstka ludzi.My naliczyliśmy ich piętnastu, a McGrath siedemnastu.Najwyższy rangą żołnierz był w stopniu kaprala.Mieli karabiny i jeden lekki karabin maszynowy, ale nie zauważyliśmy żadnej innej broni.Udało nam się zlokalizować radionadajnik ze słuchawkami.Drugi leżał w samochodzie, ale był uszkodzony.Hammond widział jego części, walające się na przednim siedzeniu.Żołnierze mieli też dwie ciężarówki: napędzane na cztery koła Suzuki z rozbitą przednią szybą i stare, zdezelowane Volvo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL