[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podejście do czyjegoś obozu na taką odległość, że można napluć do ogniska i nie pokazanie się, uchodzi w lasach Północy za grubą niegrzeczność.Nikt, kto nie miał skrytych zamiarów, tak by nie postąpił.Nie mam nic przeciwko ludziom, którzy ukrywają swoje sekrety, bo też do nich należę, ale jeśli czyjeś tajemnice dotyczą mnie, to przestaje mi się to podobać i staję się nerwowy.Tymczasem jednak niewiele mogłem zrobić, poza kontynuowaniem pracy.Miałem nadzieję, że w końcu dopadnę tajemniczego osobnika.Piątego dnia został mi do zbadania północny koniec doliny, postanowiłem więc od razu pójść tak daleko, że wiązało się to z koniecznością przenocowania u szczytu doliny.Wspinałem się właśnie wzdłuż potoku w obranym kierunku, gdy usłyszałem od tyłu głos.– Czego pan tu szuka?Zatrzymałem się w miejscu i powoli odwróciłem.Wysoki mężczyzna w czerwonej kurtce stał tuż przy ścieżce, luźno trzymając w dłoniach karabin myśliwski.Nie celował dokładnie we mnie, choć z drugiej strony, nie celował też za bardzo w bok.W gruncie rzeczy to, czy celowano do mnie czy nie, nie miało większego znaczenia.Skoro ten człowiek wyszedł w tej chwili na ścieżkę, to znaczy, że musiał się tu specjalnie na mnie zasadzić, wołałem więc nie poruszać kwestii broni, moment nie był najlepszy.– Cześć! – powiedziałem.– Skąd się pan tu wziął?Zacisnął szczęki i zobaczyłem, że jest raczej młody, nie ma chyba więcej niż dwadzieścia kilka lat.– Nie odpowiedział pan na moje pytanie – stwierdził.Nie spodobały mi się zaciśnięte usta i miałem nadzieję, że nie zaciskał mu się jednocześnie palec na spuście.Młodzieńcom w jego wieku zdarza się to bardzo łatwo.Poprawiłem pasy od plecaka.– Idę po prostu w stronę wejścia do doliny.– Po co?– Nie bardzo wiem, co cię to obchodzi, chłopcze, ale przeprowadzam badania geologiczne na zlecenie Matterson Corporation – stwierdziłem spokojnie.– Nie będzie pan przeprowadzać żadnych badań – oświadczył.– Nie na tym terenie.– Pokazał ruchem głowy w dół strumienia.– Widzi pan ten kopiec?Rzuciłem okiem w kierunku, który wskazywał i zobaczyłem niewielki kopiec kamieni, tak zarośnięty, że nie zwróciłem na niego wcześniej uwagi.Z drugiego brzegu musiał być niewidoczny.Spojrzałem na swego nowego przyjaciela.– No i co z tego?– To z tego, że tam się kończy ziemia Matterson Corporation – uśmiechnął się, ale bez poczucia humoru.– Miałem nadzieję, że pójdzie pan tędy, bo ten kopiec upraszcza wyjaśnienia.Zawróciłem i podszedłem do kopca, a gdy się obejrzałem, zobaczyłem, że idzie za mną cały czas trzymając broń w pogotowiu.Znaleźliśmy się po przeciwnych stronach kopca.– Czy tu mogę zostać? – zapytałem.– Jasne – powiedział lekko – może pan tam zostać.Prawo tego nie zabrania.– I nie ma pan nic przeciwko temu, żebym zdjął plecak?– O ile nie postawi go pan po tej stronie.– Uśmiechnął się i widać było, że dobrze się bawi.Postanowiłem mu na to na razie pozwolić, więc nie powiedziałem nic, postawiłem plecak na ziemi i wyprostowałem ramiona.Zaniepokoiło go to, bo zobaczył, że jestem o wiele większy od niego i broń podskoczyła w moją stronę, nie było więc teraz wątpliwości co do tego, że to napad.Wyciągnąłem z bocznej kieszeni plecaka mapy i sprawdziłem.– Nic tu takiego nie ma – powiedziałem uprzejmie.– I nie będzie – powiedział.– Nie na mapach Mattersona.Ale to ziemia Trinavantów.– Ach! Czy chodzi o Clare Trinavant?– Tak właśnie.– Niecierpliwie poruszył karabinem.– Gdzie ją można znaleźć? – zapytałem.– Chciałbym z nią porozmawiać.– Mieszka niedaleko, ale nie spotka się z panem, chyba że to ona będzie chciała porozmawiać – roześmiał się nieoczekiwanie.– Nie kręciłbym się tu czekając na to, bo mogą panu wyrosnąć korzenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL