[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pastor nie wiedząc, co ma na to odpowiedzieć, poskrobał się tylko w podbródek, przy tym jego oczy zmrużyły się i poweselały.- Zamierzasz wyzwać doktora do walki?- Zamierzam.- Pokonał cię już raz.- Nie jest ważne to, czego chcę i pragnę, ale to, co muszę zrobić i dlatego właśnie nie mogę ustąpić.- Gdybym mógł cię powstrzymać - rzekł pastor po namyśle - dołożyłbym wszelkich sił, aby to uczynić.Ponieważ jednak nie leży to w mojej mocy, zsiądę z konia i przypomnę ci, że Bóg staje w walce po stronie sprawiedliwego.Rzekłszy to, zeskoczył z konia i stanął na drodze bez słowa żalu.- Nie zapomnę panu tego, pastorze - zapewnił go Jim uroczyście.- A teraz, kiedy doszliśmy do porozumienia, czy nie zechciałby pan odpowiedzieć mi na jedno pytanie?- Na wszelkie pytania, synu, jakie tylko zechcesz mi zadać, bylebym mógł cię odwieść od twego zamiaru.- Niech mi więc pan powie przede wszystkim, pastorze, co pan myśli o Aylardzie? Mówił pan z nim, myślę, że poznał go pan lepiej niż większość ludzi tutaj.Jaki to rodzaj człowieka?Pastor potrącił nogą leżący na drodze kamyk, śledząc jak się toczy ku zaroślom kłujących cierni, a potem potarł w zamyśleniu podbródek.- Nie myślę, aby człowiek miał prawo zatrzymywać swoje sądy na zawsze dla siebie - rzekł.- Otóż mówię ci otwarcie, mój synu, że moim zdaniem doktor to parszywy pies.- Jest pan naprawdę tego zdania, pastorze? - zapytał Jim skwapliwie.- Jestem o tym najgłębiej przekonany!Conover wpatrzył się przez chwilę w widnokrąg, czując, jak żar promieni słonecznych nagrzewa mu skórę na barkach.- Zabieram pańskiego konia, pastorze, aby nie mógł pan dostać się na rancho i dopełnić obrządku ślubnego.- Wyrządzasz mi tym dotkliwą krzywdę - oburzył się pastor.- W zamian pozostawiam to na pański kościół - rzekł Conover, wciskając pastorowi do ręki suto wypchaną sakiewkę.- Dla moich biedaków - ucieszył się pastor.Nie przyszłoby mu nigdy na myśl, że on sam był największym biedakiem w swojej parafii.- A jeśli zechce pan pomodlić się za mnie, jak już mnie nie będzie.- bąknął Wielki Jim, po czym spiął konia ostrogami i popędził naprzód, zawstydzony tym, co powiedział.Spojrzawszy poza siebie ze szczytu najbliższego wzgórza, na które się wspiął, prowadząc za sobą pastorowego rumaka, dostrzegł z daleka, że pastor nie ruszył wcale w drogę powrotną.Stał wciąż jeszcze w tym samym miejscu, sprawiając w rozedrganych falach nagrzanego powietrza wrażenie eterycznej zjawy raczej, utkanej z mgły i błękitnego światła.ROZDZIAŁ XXXIVSMAGNIĘTY BATEMDoktor wziął do ręki zeszyt miesięcznika, kupowanego regularnie przez Stoddardów, nie dlatego, że spodziewał się znaleźć w nim coś osobliwie zajmującego, ale po prostu chcąc skrócić sobie czas oczekiwania.To wszakże, na co natrafił, podnieciło w najwyższym stopniu jego zainteresowanie.Drugi z rzędu artykuł dotyczył ciekawych przejawów bezwładu.Na domiar ku jego najwyższemu zdumieniu okazało się, że opisany przypadek odpowiadał prawie w zupełności temu, co on sam zdołał zaobserwować u Conovera.-”Jak to szczęśliwie - pomyślał czytając - że zeszyt wpadł mu w rękę, zanim kto inny w domu zdążył go przeczytać”.Oczywiście miał na myśli przede wszystkim Jacqueline.Usłyszał pośpieszne kroki na korytarzu.Poznał, że był to Stoddard.Doktor szybko wsunął miesięcznik pod pokrowiec poduszki, a po chwili do pokoju wszedł właściciel domu.Stoddard był dziwnie zatroskany i wzburzony.- Od dość dawna już rozmyślam nad ślubem mojej córki - powiedział.- Ale teraz, kiedy wszystko już przygotowane, zaczynają mnie trapić wątpliwości, czy słusznie jest przynaglać do ślubu młodą dziewczynę, tak wyraźnie przeciwną temu małżeństwu jak Jacqueline.Doktor wysłuchał go i przytaknął mu nawet, aby zaraz potem wysunąć argument, którym posługiwał się stale: że byłoby świętokradztwem zwlekać jeszcze dłużej ze spełnieniem ostatniej woli pani Stoddardowej.Argument był dotychczas nieodparty, nie znalazł też Stoddard odpowiedzi nań i dzisiaj, mimo że w głębi duszy nie przyznawał racji przyszłemu zięciowi.Rozmyślał jeszcze chwilę z opuszczonymi oczami, a potem pośpiesznie wyszedł z pokoju, jak gdyby chcąc uciec przed zagadnieniem, którego nie umiał rozwiązać.Pozbywszy się niepożądanego towarzystwa, zagłębił się doktor Aylard znowu w czytanie miesięcznika.Czuł się nieco zawstydzony w tym ostatnim, decydującym dniu, dręczyło go też sumienie; wszystko to razem nie ułatwiało mu zadania, które miał jeszcze przed sobą.Całe szczęście, że nikt, jak mu się zdawało, nie był w stanie dotrzeć do dna jego duszy i dostrzec całej głębi tającej się w niej nikczemności.Nikomu nie przyszłoby na myśl uważać go za człowieka upadłego tak nisko, jak to było w rzeczywistości, niewahającego się zmuszać do małżeństwa dziewczynę, tak niedwuznacznie okazującą mu, jakim przejmuje ją wstrętem.Co się bowiem tyczy jej samej.Myśl o niej nie zdążyła sformułować się wyraźnie w jego świadomości, kiedy podniósłszy oczy znad pisma, ujrzał Jacqueline stojącą na progu pokoju.Zerwał się, jednocześnie wsunął pośpiesznie miesięcznik z jego nazbyt przejrzyście informującym artykułem pod jedną z poduszek i dopiero wtedy pobiegł na spotkanie Jacqueline z wyciągniętymi ku niej rękami.Zamiast odpowiedzieć na to powitanie potrząsnęła smutno głową.- Niech pan nie zmusza mnie do tego - rzekła.- Zgadzam się odegrać moją rolę, jak potrafię najlepiej w obecności osób trzecich.Proszę jednak nie żądać ode mnie grania tej nędznej komedii, kiedy jesteśmy sam na sam.Doktor poczuł się jak smagnięty batem, zniósł to jednak nad podziw mężnie.Któż nie pozwoliłby orłu zatrzepotać skrzydłami w ostatnim momencie, kiedy zawiera się już za nim otwór klatki, w której będzie zamknięty? Jeszcze tylko parę chwil wolności, a potem stanie się ona jego bezsprzeczną własnością.Po ślubie, kiedy klamka zapadnie, znajdą się sposoby nauczenia jej większej uprzejmości! Przypomniał sobie swoje postanowienie, jednocześnie czule uśmiechając się do niej.- Trudno! - rzekł.- Liczę na łaskawą pomoc czasu.Jestem pewien, że przyjdzie chwila, kiedy zrozumiesz, jakim szczęściem obdarzył cię dzisiejszy dzień.Ani mu podziękowała, ani się uśmiechnęła, nie wzruszyła też ramionami.Podniosła tylko na niego bezbrzeżnie smutne oczy, zdradzające wymownie, ile musiała przecierpieć na myśl o tej oczekującej ją przyszłości.- Musimy przede wszystkim pomyśleć o tym, gdzie spędzimy miodowy miesiąc - zaczęła z nieopisaną goryczą.- Dlaczego mielibyśmy spędzić ten czas gdzie indziej? - zapytał zdziwiony.- Tak bardzo zadowala pana pobyt tutaj?- O, bardzo! - odparł.- Najzupełniej mi odpowiada
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL