[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vereal wysłuchał moich propozycji z wielkim zainteresowaniem.Powiedział mi, że mam opracować na swoje imię plenipotencję, jaką tylko zechcę.Stworzyłem więc dokument, na mocy którego mogłem śmiało wpakować sobie cały jego majątek do kieszeni i korzystając z nieobecności właściciela odmaszerować w niewiadomym kierunku.Nazajutrz przyniosłem plenipotencję, a Vereal dał ją do przejrzenia prawnikowi; prawnik zbladł czytając paragrafy.– Jeżeli pan to podpisze – powiedział Verealowi – zrzeknie się pan prawa własności.– To dobrze – odparł Vereal i schwyciwszy papier, podpisał się na ostatniej stronie i oddał mi go.– Nie będę trzymał żadnych szpiegów dla kontrolowania pańskiej pracy.Przyjacielu Simonie, jesteś panem sytuacji.Nazajutrz odpłynął do Europy, zostawiając swoje królestwo w moich rękach.VI – Dobra administracjaW tym miejscu Jan Jones przerwał po raz pierwszy opowiadającemu:– To bajka!– Nie, to coś lepszego – odparł Simon.– To bajka, w której wszystko jest prawdziwe.Gdyby to była fantastyczna opowieść – niech pan pomyśli – co by się stało, gdyby nieszczęsny, lekkomyślny Hiszpan powierzył cały swój majątek w ręce chciwego, złego Simona?– Nikt by w to nie uwierzył – odparł spokojnie Jan Jones.– Nikt – potwierdził Józef Simon drżącym głosem.– Ale muszę panu jednak opowiedzieć, jak postąpił Simon.Skończył palić cygaro i dał się ogarnąć urokowi wspomnień o dawnych dniach i dokonanych czynach.Jednocześnie wyciągnął z papierośnicy drugie cygaro, precyzyjnie obciął nożem koniec, skręcił lekko w palcach, żeby dobrze ciągnęło i przyjrzał się uważnie, czy płomień zapałki objął całość.Dokonawszy tego obrządku, wrócił do swego opowiadania, a brunatnosiwy dym unosił się nad jego głową.– Oczywiście miałem spis wszystkich nieruchomości.Zacząłem więc od początku i dobrnąłem do ostatniego numeru.Na pierwszy ogień poszły fermy.Przekonałem się od razu, że gospodarzą na nich różni satelici i rezydenci rodziny Verealów.Jeden z nich uczył chłopców jeździć konno, drugi był nauczycielem muzyki, trzeci rzeźnikiem.Nie było zatem ani jednego farmera, który by się naprawdę znał na gospodarstwie.Nikt nie stosował racjonalnego płodozmianu, nie nawoził i nie szczepił należycie drzew owocowych, nie starał się o nowe maszyny do uprawy ziemi.Winnice zdziczały, sady pomarańczowe zmarniały doszczętnie.Oczywiście wydaliłem wszystkich tych ludzi z zajmowanych stanowisk.Sprowadziłem sobie ekspertów, kształconych w zawodowych szkołach rolniczych.Od razu się wszystko zmieniło.Ziemia, która dała ubiegłego roku trzy worki z hektara, następnego wydała dziesięć i dwadzieścia.Meliorowane łąki, z których przedtem zwożono cztery półtonowe kopy, dawały teraz siedem tonowych kop.Opowiadam to panu po prostu jako przykład.Zamknąłem pałac w San Triste.Wyprawiłem cały zastęp wegetujących tam pasożytów.Zatrzymałem tylko trzy pokoje do własnego użytku; w jednym mieściła się kuchnia, w drugim spałem, trzeci służył jako jadalnia, salon i kancelaria.Z całej listy niepotrzebnej pałacowej służby został kucharz i sekretarz.Uporawszy się z organizacją domu i administracją ferm, zabrałem się do porządkowania gospodarstw hodowlanych.Stadami bydła zajmowali się bowiem ludzie tego samego typu, co dawni farmerzy.Oczywiście wydaliłem ich i zastąpiłem ludźmi, którzy się znali na chorobach bydła i orientowali w skomplikowanych problemach hodowli.Pierwszego roku rezultaty były słabe, drugiego zaczęły się dziać istne cuda!Pojechałem do kopalń i tam natrafiłem na najgorsze warunki pracy.Musi pan zrozumieć, że kiedy Vereal posyłał kogoś na dane stanowisko, nie mówił mu: “Pan będzie pracował dla mnie ze wszystkich sił i robił dla mnie jak najwięcej pieniędzy”.Wprost przeciwnie: “Tam i tam jest kopalnia – mówił Vereal.– Ostatni zarządzający potrafił zarobić na niej dziesięć tysięcy dolarów rocznie.Może panu się też uda.W każdym razie niech pan spróbuje”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL