[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobrze wam radzę, panowie!Brawura? Być może.Arshadin nie odwrócił się od okna nawet wtedy, gdy ręce griga’atha prawie na nim spoczęły.Myślę, że naprawdę go dotknęły, ale już nigdy się tego nie dowiem.Potem wkroczyła do pokoju noc; weszła nie tylko przez stłuczone okno, wsączyła się każdą szczeliną, każdym pęknięciem, każdą dziurą po gwoździu w ścianie, porami starego drewna.I chyba podobnie jak wówczas gdy Arshadin wzywał ją z wieży, przybierała powoli w kącie kształt zaokrąglony u szczytu, a niżej poszarpany w powykręcane macki cienia; całość sięgała zaledwie podbródka Rossetha.I podobnie jak tam powstało przejście do jakiegoś „gdzie indziej”: ciemny, łukowato sklepiony korytarz, który pojmał mój wzrok i już go nie puszczał.Po chwili z tej czeluści powiało chłodnym przeciągiem; wiatr z innej przestrzeni zalatywał spaloną krwią.A potem ciemność do nas przemówiła.Powiedziała zaś.nie, nie słowami: zaśpiewała to u korzeni moich włosów, wypisała odłamkami szkła na podszewce skóry: Chodź do mnie.Bądź ze mną.Bądź mną.Posłuchałam natychmiast, bez chwili wahania, nie zastanawiając się, co wybrać, nie pragnąc żadnego wyboru.Soukyan stał po lewej stronie, Rosseth ujął moją prawą rękę.Lukassa zaczęła coś krzyczeć, lecz zdawało się, że jej krzyk dobiega z jakiejś niezmiernej dali.Kroczyliśmy prosto w ów czarny portal, aż ujrzałam w pewnej chwili.a raczej domyśliłam się, a właściwie poczułam.co się znajduje po jego drugiej stronie.Nie to, co myślisz.Nie o tym jednak mam ci opowiadać.Ciemność dotrzymała przecież danego Arshadinowi słowa.Nie przybyła bowiem po nikogo z nas, lecz po mojego przyjaciela, który w tej postaci mógłby uderzyć w podwaliny świata, by je skruszyć.Ciemność przestała się nami interesować i nas nawoływać.Czy wiesz, jak się poczułam? Jak ktoś uratowany w ostatniej chwili z topieli, gdy ogarniała go już wielka senność i bezmierny spokój; lub jak ktoś, kogo zdjęto znad przepaści, kiedy wewnętrzny głos przekonał go właśnie, że tak czy owak musi w nią spaść, więc lepiej, aby to stało się zaraz.Jeszcze chwila i byłabym bezpowrotnie zgubiona, jestem tego pewna.Czuję wdzięczność, choć mam świadomość, że niedostatecznie wielką.Ciemność wołała teraz do griga’atha: Bądź ze mną, bądź mną, bądź mną.Demon odwrócił się gwałtownie od Arshadina wydając przy tym dźwięk, który byłam w stanie odczuć, lecz nie usłyszeć: przypominał głębokie westchnienie atmosfery, jakie poprzedza trzęsienie ziemi.Soukyan, Lukassa i Rosseth odwrócili twarze, tylko ja tego nie uczyniłam.Nie z odwagi ani z zuchwalstwa: po prostu zdrętwiałam, zbyt wstrząśnięta i oszołomiona, by odwrócić spojrzenie od oczu griga’atha.Nie rozpoznałam już w nich oczu mojego przyjaciela.Owszem, nadal były zielonkawe, ale zielenią najgłębszych mórz północy, lodowatą kleistą zielenią wodorostów, jakie kotwica okrętu wywleka z tych straszliwych głębi, które nigdy nie oglądały słońca.Te oczy czyhały na słońce, pragnąc je pożreć.O wiele bardziej przeraziło mnie jednak odkrycie, że reszta postaci nie doznała najmniejszej nawet zmiany.„On będzie wyglądał dokładnie tak jak ja”, ostrzegł nas mistrz – i demon rzeczywiście tak wyglądał: dokładnie tak jak on, a nawet bardziej jeszcze, podobnie jak zdarzało się często, że twarze osób, do których miałam całkowite zaufanie, stawały się niesamowicie, potwornie znajome w moich koszmarach sennych.Być może my wszyscy, nie tylko czarownicy, jesteśmy tylko bladymi cieniami dobra, jakie w sobie nosimy, oraz zła, do jakiego jesteśmy zdolni: gdyby tak było, miałam oto przed sobą prawdziwą naturę mojego przyjaciela, kwintesencję jego ducha.Był bez reszty sobą, wszystkim, co w sobie potencjalnie zawierał, czyli wcieleniem destrukcji.Nie, nie obróciłam się na jego widok w kamień, jak to się przytrafiało bohaterom starożytnych podań, ale i cało nie uszłam.Reszta to już tylko moja sprawa.Griga’ath nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi.Przeszedł obok, wciąż zatrzymując twarz i postać – a nawet zapach, jak stara łódź na słońcu – osoby, którą kochałam.Ogień dopiero zaczynał przenikać przez jego ciało, mrugając zalotnie spomiędzy żeber i spod ramion.Griga’athy goreją wiecznym ogniem bez płomienia; w końcu stają się dosłownie gwiazdami w ludzkiej powłoce, niszczą i pochłaniają wszystko, do czego się zbliżą.Demon zatrzymał się krok przed portalem ciemności i zwrócił ciało mojego przyjaciela najpierw w jedną, potem w drugą stronę; od jego postaci biło niezwykłe wahanie; raz nawet obejrzał się za siebie.Ukryłam przed nim twarz, podobnie jak inni.Ktoś dobijał się zapamiętale do materialnych drzwi rzeczywistego pokoju.Jak gdyby ów dźwięk przechylił nagle szalę, griga’ath zrobił krok do przodu i odszedł z tego świata.Widziałam go jeszcze – wydawało mi się, że przez czas nieskończenie długi jak gorejąc coraz jaśniej, w miarę jak malał w oddali, odchodził wirując wolno czarnym sklepionym tunelem, który łączy to, co nam znane, z tym, co nieznane, a czego poznanie mogłoby nas zabić.Wydaje mi się, że coś za nim zawołałam; jeśli nawet tak, mój krzyk utonął w trzasku wyważanych drzwi, przez które wpadli do pokoju Karsh, a za nim Tikat.OBERŻYSTAWydaje się, że powinienem podziękować za to, iż owe butelki spadły z półek na furmana z Kinariki, a nie na mnie.Biedaczysko płacił właśnie rachunek – jego dłoń zsunęła się z mojej, pozostawiając wielkodusznie należną mu resztę, oczy stanęły w słup i jak ścięty padł na podłogę.Czy bogowie oczekują ode mnie wdzięczności za ocalenie? Proszę bardzo: Składam im podziękowanie.Następnego już jednak ode mnie nie usłyszą aż po kres moich dni, możesz im to oznajmić, jeśli masz zwyczaj gawędzić sobie z nimi.W jednej chwili gospoda „Pod Tasakiem i Ościeniem”, będąca mi domem od trzydziestu lat, na moich oczach obróciła się w ruinę, co zresztą przewidywałem od dnia, w którym wpuściłem za próg te trzy damule
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL