[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale nie wierzę, żeby mówiła prawdę.Miłość jest chyba silniejsza niż wszelkie nałogi czy okoliczności.Chyba można bardzo długo dla kogoś się oszczędzać, a gdy ta osoba wreszcie się zjawi, pamiętać, że to właśnie na nią się czekało.Lady Amaltea uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała.Książę zbliżył się o krok i oświadczył, zdumiony własną śmiałością:– Wniknąłbym w twój sen, gdybym tylko mógł, i strzegłbym cię w nim.Położyłbym trupem to stworzenie, które cię prześladuje, tak jak zabiłbym je na jawie, jeśli miałoby odwagę stawić mi czoło.Ale żebym się dostał do twego snu, musiałabyś o mnie śnić.Nim zdążyła się odezwać – jeśli w ogóle miała ten zamiar – z dołu usłyszeli kroki dudniące po krętych schodach i głos Króla Nędzora, dobiegający jakby zza zasłony:– Słyszałem jego śpiew.Co go raptem napadło, żeby śpiewać?Szmendryk, nadworny czarodziej, rzekł pokornie i śpiesznie:– Panie, to była tylko bohaterska pieśń, jedna z tych chansons de geste, które często śpiewa, gdy wyrusza po sławę lub wraca w glorii.Zapewniam waszą wysokość.– On tu nigdy nie śpiewa – ciągnął król.– Owszem, na tych swoich durnych eskapadach pewnie wyśpiewuje bez ustanku, jak to bohater.Ale tym razem śpiewał tu, na zamku, i to nie o żadnych bojach ani o rycerstwie, tylko o miłości.Gdzie jest dziewczyna? Wiedziałem, że śpiewa o miłości, nim go w ogóle usłyszałem, bo nawet kamienie drżały tak jak wtedy, kiedy Byk rusza się pod ziemią.Gdzie dziewczyna?Książę i Lady Amaltea w ciemnościach spotkali się wzrokiem.Stali już obok siebie, choć żadne nie ruszyło się z miejsca.Przerazili się, że król zechce sobie przywłaszczyć to, co zrodziło się między nimi.O kilka schodków w górę zaczynał się podest przyległy do korytarza; odwrócili się i pobiegli ramię w ramię, choć nie sięgali wzrokiem dalej niż na długość oddechu.Kroki Lady Amaltei były bezgłośne jak obietnica, którą złożyła księciu, ale jego buciory łomotały o posadzkę nie inaczej niż te, co dudniły za nimi po schodach.Król Nędzor nie ruszył w pogoń, lecz jego szept popełznął śladem uciekających i zaszeleścił w korytarzach, zagłuszany słowami Szmendryka:– Myszy, jaśnie panie, to na pewno myszy.Ale tak się szczęśliwie składa, że znane mi jest specjalne zaklęcie.– Niech biegną – rzekł król.– Niech sobie pobiegają.W to mi graj.A gdy wreszcie stanęli – gdziekolwiek to było – znów spotkali się wzrokiem.I tak to wlokła się zrzędliwa zima, wcale nie ku wiośnie, lecz ku krótkiemu, żarłocznemu latu – takie bowiem bywało ono w krainie Króla Nędzora.Życie na zamku toczyło się wśród ciszy, jaka panuje w miejscach, gdzie nikt już na nic nie czeka.Molly Grue gotowała i prała, szorowała kamienne posadzki, naprawiała zbroje i ostrzyła miecze; rąbała drwa na opał, mełła mąkę, obrządzała konie i czyściła stajnie, przetapiała kradzione złoto i srebro, żeby je złożyć w królewskich kufrach, gotowała zupę na gwoździu i kręciła bicze z piasku.Przed zaśnięciem czytywała Lady Amaltei nowe wiersze Księcia Lira, chwaliła je i poprawiała pisownię.Szmendryk błaznował, żonglował i szarlatanił na królewski rozkaz, nienawidząc tych wygłupów, a zarazem wiedząc, że Nędzor wyczuwa tę nienawiść i nią się delektuje.Nie próbował już przekonywać Molly, że trzeba uciekać, nim król dowie się, kim jest Lady Amaltea; ale nie szukał też tajemnej drogi do jamy Czerwonego Byka, nawet gdy czasu miałw bród.Wyglądało na to, że się poddał – nie królowi, tylko znacznie starszemu, okrutniejszemu wrogowi, który wreszcie go dopadł w tym zamku, w połowie tej właśnie zimy.Lady Amaltea z każdym dniem piękniała akurat o tyle, o ile sam ten dzień byłciemniejszy i bardziej ponury od poprzedniego.Gdy leciwi knechci schodzili z baszt po skończonej warcie, przemoczeni i zziębnięci, albo wracali z łupem ukradzionym na rozkaz króla i napotykali ją na schodach lub w korytarzach, rozkwitali cicho jak kwiaty.Uśmiechała się do nich i przemawiała łagodnie.Zaledwie ich jednak minęła, zamek mroczniał jak nigdy przedtem, a wiatr za oknami szamotał niebem niby praniem na sznurze, bo jej uroda była ludzka, skazana za zagładę, starcy nie mogli więc czerpać z niej pociechy.Szczelniej otulali się opończami ociekającymi deszczówką i kuśtykali do kuchni, żeby się ogrzać przy wątłym ogniu.Za to Lady Amaltea i Książę Lir przechadzali się, rozmawiali i śpiewali na dwa głosy z taką beztroską, jakby zamek Króla Nędzora przemienił się w dziki zielony las pełen wiosennych cieni.Wspinali się na krzywe wieże jak na wzgórza, urządzali sobie pikniki na kamiennych łąkach pod kamiennym niebem, brodzili po schodach, które stopniały i przedzierzgnęły się w bystre strumienie.Książę mówił ukochanej wszystko, co wiedział, mówił, co w ogóle sądzi o życiu, i dla niej też zmyślił radośnie cały życiorys i poglądy, ona zaś pomogła mu w tym, cierpliwie słuchając.Wcale zresztą nie wprowadziła go w błąd, bo naprawdę nie pamiętała, żeby w jej życiu cokolwiek poprzedzało księcia i zamek.Zaczynała się od Lira i na nim się kończyła.Jedynie jej sny nie miały z nim nic wspólnego, ale wkrótce spełzły i wyblakły, tak jak obiecał.Już tylko z rzadka rozlegał się nocą łowiecki zew Czerwonego Byka, lecz słysząc ten zgłodniały ryk wpadała w trwogę, a wtedy zima znów otaczała ich lodowatym murem, jakby rzekoma wiosna była wyłącznie dziełem Lady Amaltei, nietrwałym podarunkiem, który z radości ofiarowała księciu.A on zawsze pragnął wtedy wziąć ją w ramiona, wiedział jednak, jaką grozę budzi w niej dotyk.Pewnego popołudnia Lady Amaltea stała na najwyższej wieży, oczekując księcia, który wyruszył, żeby stoczyć pojedynek ze szwagrem niedawno zgładzonego potwora, bo zgodnie z obietnicą daną Molly nie całkiem porzucił zajęcie błędnego rycerza.Nad Bramjędzem i resztą doliny piętrzyło się niebo koloru brudnych mydlin, ale deszcz nie padał.Hen, w dole morze sunęło ku zadymionym horyzontom, całe w twardych smugach srebra i zieleni, przetykanych brązem wodorostów.Szkaradne ptaki były tego dnia niespokojne: zrywały się do lotu po dwa, po trzy, przez chwilę szybko krążyły nad wodą i znów siadały na piasku, aby dumnie stąpając zezować w stronę zamku Króla Nędzora i chichotać: „Drwiii, drwiii!” Morze cofnęło się w dal i lada chwila miał nadciągnąć przypływ.Lady Amaltea zaczęła śpiewać.Jej głos wzbił się nad urwiskiem, szybując jak jakiś nietutejszy ptak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL