[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyłam na wszystkie kamienie, które zebraliśmy z Carlem i które poukładałam w ogrodzie krętymi liniami, niczym labirynt.Jakimś dziwnym trafem, jakie zdarzają się tylko w takie noce, wśród setek kamieni zauważyłam kawałek różowego kwarcu, znaleziony w dniu, kiedy zabiłam Peasila.Podniosłam go.Cisnęłam nim tak mocno, jak zdołałam, za ogrodzenie.Dzięki pełni księżyca widziałam, że trafił w opuncję i strącił z niej jeden z bordowych owoców.– Co ty robisz? – spytał Carlo.Nie wiedziałam, że wyszedł za mną, ale teraz nie obchodziło mnie już, że zobaczy, jaką jestem wariatką.To już nie miało znaczenia i poczułam niemal ulgę, że nie potrzebuję udawać normalnej.– Muszę się ich pozbyć – powiedziałam.– Muszę od nich uwolnić to miejsce.– Zaczęłam rzucać.Podniosłam małą skałkę granitu przetykanego miką i wyrzuciłam za płot.Potem poszedł kawałek gnejsu.Potem coś, czego nie umiałam nazwać, coś metamorficznego.Nie byłam wściekła ani oszalała, to nie była żadna teatralna demonstracja.Po prostu bardzo metodycznie oddawałam tę przestrzeń Jane.W tamtym momencie wydawało mi się to dobrym pomysłem.Nie potrafię wam powiedzieć, jak długo to trwało ani jak dużo siebie wywaliłam za ten płot, zanim Carlo nie uznał, że pora mnie powstrzymać.Chwycił mnie za nadgarstek, nie zważając na zaschniętą krew, rozprostował moje palce i zmusił do upuszczenia tego, co akurat trzymałam.– Dużo tych kamieni – powiedział – a jest późno.Resztę wyrzucisz jutro.Usłuchałam go.Po drodze do domu zatrzymałam się przy ogrodowym wężu i spróbowałam go odkręcić, żeby spłukać krew na dworze, ale Carlo wprowadził mnie do domu i pociągnął prosto do łazienki, gdzie rozpiął mi bluzkę i ściągnął w dół przesiąknięte krwią dżinsy, które zesztywniały mi na skórze.Pozwoliłam mu na to.Dla równowagi oparłam się o brzeg szafki, by nie dotykać jego barków, kiedy podnosił moje stopy.Wstawił mnie pod prysznic i odkręcił wodę.Stałam bez ruchu.Mój mózg wysyłał sygnały, że powinnam się myć, ale ciało nie reagowało.Nagle drzwi kabiny otworzyły się i Carlo wszedł do mnie, również nagi.Nie wiem, czemu drgnęłam.– Nie zrobię ci krzywdy – powiedział z oczami błyszczącymi jak kafelki kabiny.W tych ablucjach nie było niczego z kobiety i mężczyzny.Gapiłam się w podłogę, a on mył mnie delikatnie, dwa czy trzy razy pod rząd, zapewne przerażony ilością krwi na moim ciele, a jednak wypełniając jakąś służebną misję.Delikatniej niż inne miejsca przemył myjką różę wytatuowaną na mojej klatce piersiowej, jakby widział ją po raz pierwszy i bał się ją rozmazać.Odchylił mi głowę do tyłu, żeby mydliny nie płynęły mi do oczu przy myciu włosów.Uznał, że wykonał swoją robotę, dopiero kiedy spojrzał pod nasze stopy i przekonał się, że woda nie jest już różowa.Zakręcił kran, otworzył drzwiczki kabiny i wyszedł, by wrócić natychmiast z ręcznikiem, którym wytarł mnie starannie.A ja wpatrywałam się w obcą kobietę w lustrze nad umywalką.Carlo widocznie znalazł miejsca na moich kostkach, które Emery pokaleczył, kiedy rozcinał taśmę.Wziął maść z antybiotykiem i parę plasterków spod umywalki i opatrzył skaleczenia.Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem wyczerpana, dopóki nie ugięły się pode mną nogi.Podtrzymał mnie mimo moich słabych protestów.– Jest ciepła noc – powiedział.– Chyba nie masz nic przeciwko, żeby się położyć z wilgotnymi włosami?Nie odpowiedziałam.Jak manekin dałam się zaprowadzić do łóżka.Odwinął pościel po mojej stronie i pomógł mi się położyć.Wyszedł, ale wrócił z wodą w szklance.Otworzył szufladę mojej nocnej szafki, gdzie trzymałam leki, i przeszukał buteleczki, jakby dobrze je znał.– Nie mogę znaleźć twoich pigułek nasennych – powiedział.To nie była pora na zaprzeczanie.– Zostały tam, gdzie nocowałam – powiedziałam i zadrżałam lekko, kiedy poczułam chłód poduszki na mokrej skórze głowy.– Ale w fiolce po aspirynie powinien być zapasik valium.– Wiem.– Podał mi tabletkę i dołożył drugą, kiedy nie uniosłam od razu dłoni.Na dokładkę przyniósł jeszcze pigułkę na alergię z szafki w łazience i też kazał łyknąć: prawdziwy koktajl nasenny.Valium zaczęło działać.Carlo spojrzał na mnie jeszcze, zanim zgasił światło.Pamiętam, że w ostatniej chwili popatrzyłam na niego, dotykając palcami różowej satyny narzuty Jane i nie wiedzieć czemu pomyślałam: powiedz moje imię.Nie kotku, nie O’Hari.I najlepiej nie Jane.Nawet jeśli żałujesz, że się ze mną ożeniłeś, proszę, powiedz przynajmniej moje imię, żebym wiedziała, kim jestem.Nie zrobił tego.Powiedział coś innego.Nieważne co.Światło zgasło.Nie położył się przy mnie, zanim zasnęłam, a rano, kiedy się obudziłam, poznałam po gładkiej pościeli, że ze mną nie spał.Nieczęsto dostaje się to, czego się chce.Zaskakujące, że na świecie w ogóle jest jakieś szczęście, jeśli zależy od dostawania tego, czego by się chciało.===b19nVjRRNVQxBmVSY1EwU2FWM1VhUGRWMwVjADUBMAg=5319 sierpnia 2011, godzina 8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL