[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lorraine skinęła głową.— Jeśli mam być szczera — rzekła tym samym uprzejmym tanem — to posądzamy o to panią.Rhoda Walker spojrzała po obecnych.— Zaczynam rozumieć — powiedziała wolno.— Jesteście Zespołem i jedziecie na Perryona.W czyimś interesie jest, żebyście się tam nie dostali — jako Zespół oczywiście.— I my doszliśmy do takiego wniosku — zgodziła się z nią Lorraine.— A pani pewnie wraca na Perryona, żeby powtórnie wyjść za mąż?Po raz pierwszy kobieta okazała zdziwienie.— Skąd pani wie? — zapytała.— Potrafimy zgadywać — odparł Dick.— Ile pani ma lat, pani Walker?Spojrzała na kapitana, który stał ze mną w drzwiach.Wszyscy członkowie Zespołu stłoczyli się w niewielkiej kabinie.— Czy ja muszę odpowiadać na te pytania?Kapitan zawahał się.— Radziłbym pani — rzekł w końcu.— Mogę pani powiedzieć…— Nie, nie może pan — przerwał mu spiesznie Dick.— Dobrze — odparła kobieta.Odwróciła głowę, żeby spojrzeć na kręcącego się gdzieś za nią Brenta.— Ale proszę stanąć tak, żebym wszystkich widziała.— Pani wybaczy — rzekł grzecznie Brent i wsunął jej rękę za kombinezon.Nastąpiła krótka walka, z której Brent wyszedł z małym pistolecikiem.Spod rozpiętego kombinezonu Rhody widać było dziwnie masywny stanik.Noszenie stanika w przestrzeni kosmicznej było nieprzyjęte i zbędne.Ale jego rola stała się dla nas oczywista.Pistolet tkwił w maleńkiej pochwie między piersiami kobiety.— Teraz pani odpowie na pytania — rzekł kapitan z niejaką satysfakcją.— Posiadanie broni na pokładzie statku jest niedozwolone.Mam prawo panią z miejsca aresztować.— Proszę bardzo — odparła Rhoda, która odzyskała już zimną krew i spokojnie zapinała kombinezon.— Nie sądzę, żeby pani mówiła to poważnie, pani Walker — powiedział kapitan.— Areszt na pokładzie statku kosmicznego jest bardzo uciążliwy.Lorraine załagodziła sprawę powracając do pytań, jak gdyby nigdy nic.— Dick pytał, ile pani ma lat.— Dwadzieścia osiem.Jest napisane na liście pasażerów, wystarczyło spojrzeć.— Owszem, spojrzeliśmy.Myślę jednak, że pani ma jakieś trzydzieści cztery.Rhoda wzruszyła ramionami.— Pani syn ma około czternastu — zauważyła Lorraine.— A w każdym razie miałby, gdyby żył.Rhoda rzuciła się konwulsyjnie.— Jak wy to robicie? — zapytała.W gruncie rzeczy było jej obojętne.Zadała to pytanie dla odwrócenia ich uwagi od innych spraw.— Czy to pani usiłowała zabić Lorraine?— Nie — odparła Rhoda.Dick zwrócił się do Zespołu.— To prawda — rzekł.— Ona coś ukrywa, ale my tu jeszcze wrócimy, żeby się dowiedzieć co.A tym czasem musimy znaleźć kogoś innego.Chodźmy.Już otworzyłem usta, żeby powiedzieć, że jeśli Rhoda rzeczywiście coś wie, to z wielu powodów lepiej wydobyć to z niej od razu, ale nie powiedziałem nic.Dick wiedział, co robi.Brent spojrzał na kapitana machając pistoletem.— Czy mam to oddać panu, czy jej?— Mnie — odrzekł kapitan oszołomiony.— Dostanie go pani z powrotem na końcu podróży, pani Walker.Kiedy wychodziliśmy, Rhoda powiedziała:— Wpadnijcie do mnie kiedyś pogawędzić!— Nie ma obawy — rzucił Dick przez ramię — na pewno wpadniemy.Rozumiałem z tego wszystkiego nie więcej niż kapitan, ale po trochu zarzynało mi coś świtać.Zwykły człowiek, usiłując coś zgadnąć, opiera się na wielu czynnikach, często nieznanych.Jedne są pożyteczne i mogą mu pomóc, inne, gorzej niż bezużyteczne,, sugerują niewłaściwą odpowiedź.Szczęściarz instynktownie odrzuca błędne rozwiązania, z reguły trafiając w sedno.Pechowiec zawsze znajdzie dość powodów, by zrobić niewłaściwe posunięcie.Doradzisz mu dobrze, i tak wymyśli „roś lepszego” i straci pieniądze, rozbije samochód, obrazi klienta, wyląduje w więzieniu czy złamie nogę.Taki pechowiec ma niejako z gary zaprogramowane niepowodzenia.Sam o tym zresztą mówi: „Cokolwiek zrobię, obraca się na złe”, powtarzając w kółko to albo coś w tym rodzaju.Nie dotyczy to zupełnie Zespołów — nawet kiedy zgadują w ciemno.Pragnienia, nadzieja czy strach nie mają żadnego wpływu na ich wnioski, zawsze oparte na mocnych podstawach, o precyzyjnie określonym stopniu prawdopodobieństwa.W jaki sposób Lorraine doszła do tego, że Rhoda Walker wraca na Perryona, żeby powtórnie wyjść za mąż — nie mam pojęcia.Jej domysł okazał się jednak słuszny, ale nawet gdyby nie był, i tak z pewnością dziewczyna wyciągnęłaby z tego jakąś pożyteczną dla siebie informację.A potem Dick zapytał Rhodę, ile ma lat — prawdopodobnie, by zyskać na czasie — ale z jej reakcji Lorraine domyśliła się, że jest w rzeczywistości starsza.Tymczasem Brent kręcił się od niechcenia, bacznie obserwując ją z bliska; musiała zrobić jakiś nieznaczny ruch w stronę pistoletu.Zaraz potem Lorraine strzeliła ponownie, trochę niedokładnie, ale poprawiła się natychmiast, zgadując właściwie.Lorraine i Dick przypominali wróży — powiedzieli Rhodzie wszystko na podstawie własnych domysłów.Dick wyprowadził nas stamtąd, jak tylko zorientował się, że zamach na Lorraine nie był dziełem Rhody.Ona coś ukrywa, powiedział na odchodnym, a fakt, że nie próbował tego od niej wyciągnąć, świadczył jedynie, że mu na tym nie zależało — w każdym razie jeszcze nie wtedy.Drugie nasze odwiedziny okazały się pomyłką; nie będę się wdawał w szczegóły.Krótko mówiąc, Zespół zadał podejrzanemu wiele pytań i wyciągnął na ich podstawie wiele inteligentnych wniosków, ale nie był to człowiek, którego postukiwaliśmy.Jack Kelman, ostatni podejrzany, zdziwił się na nasz widok, ale przyjął nas uprzejmie.Był to mały, niespokojny człowieczek, tak niespokojny, że nie potrafił odprężyć się nawet w stanie nieważkości.— O co chodzi — powiedział — nie mam nic do ukrycia.Jona węszyła.— Perfumy.Poza nią nikt nic nie poczuł.Jona przed praniem mózgu miała znacznie wrażliwsze powonienie niż inni i to jej pozostało.— Helen! — powiedział ostro Dick.Był to wybieg.Helen poruszyła się, a wtedy na Kelmana rzucił się Brent.I tutaj znalazł się pistolet, ale tym razem padł strzał.Broń została wymierzona w Lorraine, ale zanim wypaliła, Brent, nie wyjmując jej z ręki Kelmana zdołał ją zwrócić przeciwko niemu.Pistolet dosłownie odstrzelił doliną połowę Jacka Kelmana.Kobiety spiesznie opuściły kabinę.Poddane „praniu” znosiły zupełnie dobrze nawet takie sceny, mimo to żadna nie miała ochoty na to patrzeć.— Wracamy do Rhody Walker — zarządził Dick.Kapitan nie protestował.Rhoda Walker unosiła się pośrodku swojej kabiny.Nie zginęła od strzału; została uduszona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL