[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz ni z tego, ni z owego firma zaczęła dostarczać swoje produkty do miejscowych sklepów, oferując wszystkie pozycje z katalogu.Równie spontanicznie ludzie zaczęli kupować.Nie tylko kolekcjonerzy, nie tylko koneserzy, ale zwykli ludzie.Bez żadnej reklamy, bez akcji promocyjnej nagle powstał popyt na wina Daneam wśród całego społeczeństwa.Nick tego nie rozumiał.Rozmawiał z kilkoma przyjaciółmi, którzy zaopatrywali niektóre najlepsze restauracje w okolicy, i oni również zaczęli kupować wina Daneam.Dwaj nawet przyznali produktom tej winnicy status wina stołowego.Wszystko w ciągu ubiegłego tygodnia.Szaleństwo.Krzepki, brodaty mężczyzna w wystrzępionych dżinsach i koszulce Chicago Cubs wszedł do sklepu, wprawiając w ruch dzwoneczki nad drzwiami.Pomaszerował prosto do lady.–Macie jakieś wina Daneam? – zapytał.Nick pokręcił głową.–Niestety, właśnie sprzedałem ostatnią butelkę.Mężczyzna trzasnął pięścią w kontuar.–Cholera!–Niech pan spróbuje w Liquor Barn na Lincolna.–Właśnie stamtąd jadę, dupku.– Rozejrzał się po sklepie.– Na pewno nie masz nic schowanego na zapleczu?–Nie.Przepraszam.–Gówno prawda! Sam poszukam.–Nie, nie poszuka pan.– Nick sięgnął pod kontuar, dotknął ukrytej broni.– Teraz pan wyjdzie.Zaraz.–Kto tak mówi?–Ja tak mówię.Nick twardo spojrzał mężczyźnie w oczy i próbował go zmusić do spuszczenia wzroku z nadzieją, że nie będzie musiał wyciągać broni, żeby go nastraszyć.–Kurwa – rzucił mężczyzna, kręcąc głową.Przewrócił małą wystawę kosmetyków i ruszył do frontowych drzwi.Dzwoneczki zabrzęczały szaleńczo, kiedy wypadł jak burza na ulicę.Nick odetchnął z ulgą, ale nie zdjął ręki z broni, dopóki nie zobaczył, jak mężczyzna przecina ulicę i znika.Stał jeszcze przez chwilę, pełen rozterki, potem obszedł kontuar, zamknął frontowe drzwi na klucz i przekręcił tabliczkę w oknie z „Otwarte” na „Zamknięte”.Powinien zamknąć sklep dopiero za pół godziny, ale nie chciał dłużej tkwić za ladą.To nie miało sensu.Skończyły mu się wina Daneam.I miał przeczucie, że klienci, którzy zjawią się dziś wieczorem, nie będą pytać o nic innego.31.Dion zbudził się, przeciągnął, przetarł oczy.Kopnięciem zrzucił koc, który zbytnio mu ciążył.Na zewnątrz świeciło słońce, przez szyby wlewały się prostokątne kolumny światła, lecz atmosfera wydawała się mroczna, przytłaczająca.Dion nigdy nie cierpiał na klaustrofobię, teraz jednak odczuwał coś podobnego.Wszystko zdawało się ciasne, zbyt bliskie, jakby pokój i cały świat zamykały się wokół niego.Nawet bielizna za bardzo ograniczała swobodę ruchów, bawełna zbyt mocno obciskała skórę.Zerwał z siebie podkoszulkę, ściągnął szorty, ale wrażenie pozostało.Wstał.Jego ciało wydawało się małe.Dziwne uczucie, ale tylko w ten sposób mógł je opisać.Z pewnością nie skurczył się przez noc, ale z trudem mieścił się w ciele, jakby jego istota zrobiła się za duża w stosunku do fizycznej postaci.Nie, to nie jego ciało się skurczyło.To on urósł wewnętrznie.Ale to nie miało sensu.Skąd mu to przyszło do głowy?Miał sny.Przez całą noc.I chociaż pamiętał tylko fragmenty obrazów, wypełniała go pewność, że wszystkie stanowiły jedność, wiązały się ze sobą, przeplatały i zazębiały, niczym poszczególne odcinki serialu.Z niewiadomych powodów to go przerażało.Równie przerażające były obrazy, które zapamiętał: głowa matki Margaret z wyszczerzonymi zębami, nabita na jego ogromną erekcję, z którą paradował przed liczną orgiastyczną publicznością w amfiteatrze pod gołym niebem; sznureczek mrówek na ziemi nagle rosnących, morfujących, zmieniających się w ludzi, którzy kłaniali mu się i przysięgali dozgonną wierność; martwe kobiety pływające w czarnym jeziorze, z twarzami pustymi i nieruchomymi, ale kopiące nogami, wiosłujące ramionami; pan Holbrook bez koszuli, wtaczający głaz na pochyłe zbocze w ciemnej jaskini; trzy piękne nagie kobiety stojące na szczycie wysokiej skały i śpiewające, podczas gdy mężczyźni na równinie w dole biegli przed siebie jak szaleni i rozbijali sobie głowy o skałę.Nie wiedział, dlaczego te sny budziły w nim taki strach, ale wydawały się bardziej rzeczywiste niż prawdziwe życie.Najbardziej go przerażało, że ten strach zawierał w sobie element oczekiwania.Chociaż się obudził i sny odpłynęły, nieprzyjemne uczucie pozostało, nie jako zanikająca, szczątkowa reakcja na coś, czego doświadczył, lecz jako narastające, pełne grozy wyczekiwanie na coś, co jeszcze się nie wydarzyło.Wszedł do łazienki, przejrzał się w lustrze.Czyżby potrafił przepowiadać przyszłość?Straszna myśl.Szybko wziął prysznic i znowu odniósł wrażenie, że jego ciało już do niego nie pasuje.Odepchnął od siebie tę zwariowaną myśl.Nie powiedział wcześniej mamie, że umówił się z Penelope.Po prysznicu ogolił się, ubrał i wszedł do kuchni, żeby coś przegryźć, a ona go poprosiła, żeby skosił trawnik.Powiedział jej wtedy, że zamierzał wyjść, a ona ku jego zdziwieniu zawahała się przez chwilę, zanim wyraziła zgodę.Spodziewał się z jej strony zrozumienia, życzliwości, pełnego poparcia.Dotąd odnosiła się z entuzjazmem do jego planów, cieszyła się, że wreszcie ma dziewczynę, więc nawet to lekkie wahanie go dotknęło.Mama nie krytykowała Penelope, ale brak całkowitej, stuprocentowej akceptacji równał się negacji i Dion natychmiast się najeżył.Cholera, mama nawet nie znała Penelope.Dlaczego ferowała pochopne wyroki?Może powinien jej przedstawić Penelope.Może.Później o tym pomyśli.Zjadł szybkie śniadanie składające się z kakao i grzanki, po czym pożyczył od mamy dziesięć dolarów, obiecując, że jej zwróci.–Zwrócisz mi? – zapytała.– Jak?–Kiedy zacznę pracować.–Zamierzasz podjąć pracę?Wyszczerzył zęby.–Nie.Ale kiedy zacznę, będziesz pierwszą osobą, którą spłacę.Rzuciła w niego kluczykami od samochodu.–Spadaj.Na szczęście bak okazał się pełny, więc Dion nie musiał marnować pieniędzy na benzynę.Nie pomyślał o tym wcześniej.Gdyby pomyślał, pożyczyłby dwadzieścia dolarów.Wycofał się z podjazdu i wyjechał na ulicę.Zerknął na wschód, w stronę wzgórza, i chociaż ten widok przedtem go denerwował, teraz wydawał się znajomy i krzepiący.Dion już nie pamiętał, dlaczego wcześniej wzgórze budziło w nim taki strach.Chociaż do dziesiątej został jeszcze kwadrans, kiedy Dion zajechał przed bramę wytwórni win, Penelope już na niego czekała, siedząc na ławce obok wjazdu.Ucieszył się, że zastał ją samą, że nie musiał iść do domu i witać się z matkami.Dzisiaj nie miał na to ochoty.Wstała na jego widok, podeszła do samochodu i wsiadła, kiedy przechylił się i otworzył jej drzwi po stronie pasażera.–Cześć – powiedziała.–Cześć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL