[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zawracamy - stwierdził.- Dlaczego?- Beatrix się pali.- Skąd wiesz? To daleko stąd.- Wiem, do cholery! Beatrix płonie! Musimy tam wrócić! - Wskoczył na grzbiet swojego wierzchowca.- Zaczekaj - powiedział Pie.- Zaczekaj, na miłość boską!- Musimy im pomóc.Byli dla nas dobrzy.- Bo chcieli, żebyśmy się wynieśli!- Najgorsze już się wydarzyło.Musimy zrobić co w naszej mocy.- Kiedyś zachowywałeś się bardziej racjonalnie.- Nie znasz mnie, więc nie próbuj mnie oceniać! A jeśli nie chcesz jechać ze mną, to pocałuj mnie w dupę!Gentle'owi udało się obrócić doeki i teraz wbił mu pięty w boki, żeby szybciej ruszył naprzód.Po drodze ścieżka rozwidlała się raptem trzy, może cztery razy i nie miał wątpliwości, że bez trudu wróci do wioski.Jeżeli się nie mylił, jeżeli rzeczywiście Beatrix stało w ogniu, mógł liczyć na słup dymu, który go poprowadzi.Po jakimś czasie dogonił go Pie.Nie miał wyboru.Cieszył się, że ktoś traktował go jak przyjaciela, ale w głębi duszy pozostał niewolnikiem.Nie rozmawiali, co po ostatniej wymianie zdań nie było dziwne.Tylko raz, gdy wjechali na grań, skąd rozpościerał się widok na Beatrix - teraz nie mieli już wątpliwości, że wieś się pali - Pie wymamrotał:- Dlaczego to za każdym razem jest ogień?Gentle nagle zdał sobie sprawę, że zlekceważył niechęć Pie do powrotu.Ogień, który widzieli, musiał być dla mistyfa odbiciem pożaru, w którym zginęła jego przybrana rodzina.Nigdy nie rozmawiali o tamtym wydarzeniu.- Mam dalej jechać sam? - zapytał.Pie pokręcił głową.- Albo ze mną, albo wcale.Droga zrobiła się łatwiejsza.Stoki były łagodniejsze, ścieżka lepiej utrzymana, a w dodatku zaczęło się przejaśniać i wreszcie nadciągał świt.Zanim ujrzeli Beatrix, na niebo wrócił pawi blask.Przy jego wspaniałości scena pożogi wydawała się jeszcze potworniejsza.Wieś wciąż płonęła, chociaż ogień strawił już większość domostw i brzozowo-bambusowych zagajników.Gentle zatrzymał doeki.Po podpalaczach nie było śladu.- Dalej idziemy pieszo? - zasugerował.- Chyba tak.Spętali zwierzęta i zaczęli schodzić do wioski.Dobiegł ich lament mieszkańców.Rozbrzmiewający w kłębach dymu szloch przypomniał Gentle'owi odgłosy, które słyszał w nocy na wzgórzu.Nieszczęście Beatrix w jakiś sposób wiązało się z tym, co wtedy widział.Udało mu się wprawdzie uniknąć wzroku strażnika, ale nie uśmierzył jego podejrzeń.Wystarczyło przypuszczenie, że Gentle jest w wiosce, by mieszkańców spotkała tragedia.- To moja wina - powiedział.- Boże mój.to przeze mnie.Odwrócił się do mistyfa, który stał na środku ulicy.Twarz miał bladą i pozbawioną wyrazu.- Zostań tutaj - polecił mu.- Poszukam Splendidów.Pie nie zareagował, Gentle założył jednak, że zrozumiał jego słowa, i ruszył w stronę domu, w którym znaleźli gościnę.Nie tylko ogień przyniósł Beatrix zagładę.Niektóre domy były przewrócone, chociaż płomienie ich nie tknęły.Drzewa w zagajnikach powyrywano z korzeniami.Nigdzie nie było jednak widać ofiar i w Gentle'u obudziła się nadzieja, że Coaxial Tasko przekonał mieszkańców do ucieczki w góry, zanim intruzi zjawili się we wsi.Nadzieja ta zgasła, gdy znalazł się w miejscu, w którym stał dom Splendidów.Budynek był wypalony, a dym z żarzących się belek długo ukrywał potworny widok.Zwłoki mieszkańców Beatrix zrzucono na wysoki, krwawy stos, wyższy od dorosłego człowieka.Kilku ocalałych z rzezi, zapłakanych wieśniaków szukało swoich bliskich wśród zmasakrowanych ciał.Niektórzy kurczowo chwytali ręce, które - jak im się wydawało - rozpoznali, inni tylko klęczeli w krwawym błocie i szlochali bezradnie.Gentle obszedł stos dookoła, szukając wśród żałobników znajomej twarzy.Jeden z mężczyzn, których widział na przedstawieniu teatru lalek, kołysał w ramionach martwą żonę albo siostrę.Jakaś kobieta grzebała w stosie zwłok, wykrzykując czyjeś imię.Chciał jej pomóc, ale wrzasnęła, by się nie zbliżał.Odsunął się od niej i zobaczył Efreeta.Chłopak leżał na stosie ciał, oczy miał otwarte, usta - które umiały wyrażać tak niepohamowany entuzjazm - zmiażdżone butem lub kolbą karabinu.W tej chwili Gentle oddałby wszystko, nawet życie, byle tylko dorwać skurwiela, który to zrobił.Odwrócił się w poszukiwaniu jakiegokolwiek celu, nawet gdyby nie był nim morderca Efreeta; kogoś w mundurze albo z bronią, człowieka, którego mógłby nazwać wrogiem.Nie przypominał sobie, żeby kiedyś tak się czuł, ale też nigdy przedtem nie miał takiej mocy jak teraz (chyba że, jeśli wierzyć słowom Pie, miał ją zawsze, tylko nie zdawał sobie z tego sprawy).Wiedział, że z płuc, gardła i dłoni może uczynić śmiercionośną broń, która bez wysiłku zgładziłaby winnego.Ruszył dalej, szukając pretekstu do egzekucji.Przeszedł kawałek krętą uliczką i za rogiem natknął się na jedną z machin bojowych.Stanął jak wryty, spodziewając się, że potwór lada chwila zwróci na niego stalowe oczy.Miał przed sobą idealnego siewcę śmierci - pojazd był opancerzony jak krab, z jego kół sterczały na boki zakrwawione kosy, wieżyczka jeżyła się lufami karabinów.Ale i jego śmierć nie oszczędziła.Z wieżyczki buchał dym, kierowca leżał we włazie, gdzie dogonił go ogień.Zwycięstwo nie było może znaczące, ale przynajmniej dowodziło, że maszyny mają swoje słabe punkty.Któregoś dnia ta wiedza mogła rozstrzygnąć o nadziei i rozpaczy.Ktoś zawołał go po imieniu i zza dymiącego wraku wyszedł Żałosny Tasko.Naprawdę wyglądał żałośnie, miał zakrwawioną twarz i utytłane w błocie ubranie.- Za grosz wyczucia czasu, Zacharias - powiedział.- Wyjechałeś za późno i przybywasz też za późno.- Dlaczego to zrobili?- Autarcha nie potrzebuje powodów.- Był tutaj? - Serce zabiło Gentle'owi mocniej, kiedy pomyślał, że rzeźnik z Yzordderrex zjawił się w Beatrix.- Kto wie? Nikt nigdy nie widział jego twarzy.Może był tu wczoraj i nikt nie zwrócił na niego uwagi?- Wiesz, co się stało z matką Splendid?- Jest gdzieś na stosie.- Jezu Chryste!- Nie nadawała się na świadka.Ze smutku pomieszało się jej w głowie.Zostawili przy życiu tych, którzy najlepiej opowiedzą, co się stało.Okrucieństwo potrzebuje świadków, Zacharias, ludzi, którzy poniosą słowo w świat.- To miało być ostrzeżenie?Tasko pokręcił głową.- Nie wiem, jak oni myślą.- Może powinniśmy się tego dowiedzieć, żeby ich powstrzymać.- Wolałbym umrzeć niż zrozumieć takie bagno.Jeżeli cię to pociąga, jedź do Yzordderrex.Tam wszystkiego się dowiesz.- Chciałbym się przydać tutaj.Na pewno mogę coś dla was zrobić.- Zostaw nas, żebyśmy mogli opłakać zmarłych.Trudno o ostrzejsze słowa pożegnania.Gentle chciał Tasko pocieszyć, przeprosić, ale w obliczu tak potwornej tragedii wypadało zachować pełne szacunku milczenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL