[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiałam na własne życie, los i sumienie przysiąc, że nie ostrzegłam smoka przed zasadzką.(Mogłam przysięgać, bo przecież sam go ostrzegł, osobiście).– Po prostu smoki są mądrzejsze, niż ci się wydawało – rzekłam niewinnie.Eril porąbał pułapkę, a potem zjedliśmy tego zająca.Mięso poddane obróbce termicznej smakuje trochę dziwnie, ale jest jadalne, zapewniam.Następnie Eril ni stąd ni zowąd, oświadczył ponuro, że teraz pojedzie szukać smoka i zażąda, żeby ten go zjadł, bo już całkowicie mu nie zależy na życiu.No nie, on chyba zwariował!– Masz źle w głowie.Czemu akurat uparłeś się na smoka? – spytałam ze złością.– Czy to nie może być cokolwiek innego? Dzik, jeleń, zombak, lamia.?!– Nie ja się uparłem, tylko ten bałwan z Raveln! I owszem, może być coś innego! Może być worek złota! Z tych dwóch rzeczy smok jest jednak łatwiejszy do zdobycia! – odwrzasnął Eril.– Szkoda, że nie chciał jeszcze pyskatej elfki, bo wtedy oddałbym mu ciebie!Niech mu będzie, że jestem elfem.Widocznie elfa łatwiej mu zaakceptować.Kiedy powiedział o worku złota, raptem zrobiło mi się w głowie takie „pyk” i już wiedziałam, co robić.– Złoto.? – rzekłam z namysłem.– Czemu nie? Wiem, skąd wziąć złoto.– Nie będę rabował na drogach – zastrzegł szybko.– I nie próbuj mi wcisnąć elfiego złota, bo wiem, że znika.– A co powiesz o pewnym niesympatycznym staruchu, który żyje samotnie na pustkowiu, kolekcjonuje złoto i klejnoty, i ma tego bardzo dużo?– Co to za człowiek?– Czy ja powiedziałam, że to jest człowiek? Chciałeś złota albo smoka.Możesz mieć jedno i drugie naraz.No i co ty na to?***Siedziała tam sobie, błyskając tymi wielgachnymi, błękitnymi ślepiami, i niewinnie proponowała ni mniej, ni więcej, tylko wyprawę łupieżczą na smoczy skarbiec.Z jednej strony zdrowy rozsądek stawiał słuszny opór.Z drugiej strony miałem raptem jakby więcej możliwości.Może tamten smok jest głupszy i dałby się zabić z zasadzki; jeśli rzeczywiście spał na klejnotach, to może dałoby się coś z tego ukraść.Do końca terminu pozostało mi dwadzieścia pięć dni.Akurat wystarczy czasu, by zdobyć sławę lub dać się honorowo zeżreć.KolekcjonerNo i znowu jechałem gdzieś na koniec świata, gdzie łatwiej o wilkołaka niż o człowieka i na dodatek, jak sądzę, nie dają tam piwa.Następny smok! Za co mnie tak los doświadczał? Oura siedzi za mną w siodle, wciąż ględzi mi nad uchem o tamtym potworze i jego kolekcji.Kolacji chyba.Na pierwsze danie koń, a na drugie rycerz.Bądź też odwrotnie.Oura upiera się, że ten zbieracz klejnotów mieszka w jakiejś jamie w okolicach Miedzianki.Ale choć po drodze dopytywałem się o niego po wszystkich napotkanych wsiach, jakoś niewiele o nim słyszano.Chłopi rozkładali ręce i odsyłali nas od zagrody do zagrody.Niczego pewnego się nie dowiedziałem, bo i cóż to za mądrość, że wuj dziadka przyrodniej siostry słyszał od wędrownego przekupnia, jakoby „tamój na wychodzie potwora się ulengła”.Miałem coraz więcej wątpliwości.– Skąd możesz wiedzieć, że ten smok siedzi akurat na Miedziance? – spytałem Ourę.– Rok temu jeszcze był – ona na to.– Rok! Do tej pory mógł zdechnąć cztery razy!– No to chyba tym lepiej, nie?Może i lepiej, ale co mi po zdechłym smoku? Gryzmoł nie nabierze się na kość obdziobaną przez kruki.Najlepiej byłoby, gdyby bestia zdechła sobie spokojniutko ze starości tuż przed naszym przybyciem.Oszczędziłoby to fatygi obu stronom.***Erilowi smok z głowy nie wychodził – Wciąż niepokoił się, czy go znajdziemy, czy kolekcja kosztowności aby naprawdę istnieje i czy go przypadkiem nie nabieram.I skąd właściwie wiem o tym „potworze”.(Ciekawe, co on sam by powiedział, jakby ktoś nazwał potworem kogoś z jego rodziny).Oczywiście musiałam łgać.Cały dowcip polegał na tym, że staruch przez wiele lat był moim sąsiadem.Z wiekiem robił się coraz bardziej nietowarzyski.Ze starości rozum mu się mieszał, a może był z gruntu taki wredny.Zamiast zajmować się tak rozsądnymi rzeczami, jak spanie, jedzenie, matematyka i układanie kalamburów, wzorem ludzi zaczął zbierać rozmaite błyszczące śmieci.Uroił sobie, że każdy dybie na jego życie i to bezsensowne zbiorowisko lśniących skorup.Dawno temu wyniósł się z naszej wyspy, ku zadowoleniu wszystkich mieszkańców, bo nikt już z nim nie mógł wytrzymać.Zeszłej wiosny trafiłam na niego kompletnym przypadkiem.Śmieciowisko w jego legowisku rozrosło się do gigantycznych rozmiarów, a on sam był już kompletnie obłąkany.Miałam zamiar uszczuplić kolekcję tego starego wariata.Rzecz jasna, nie wchodziło w rachubę, aby Eril go uśmiercił.Problem leżał w tym, by rozwścieczony staruszek przypadkiem nie zabił Erila.***Całkiem już niedaleko od Miedzianki, w strasznie zapyziałej wiosce, wreszcie trafiliśmy na kogoś, kto tego smoka ponoć widział na własne oczy.Mateczka zawsze mi powtarzała, że dla starszych trzeba mieć szacunek, ale tego dziada miałem ochotę udusić.Zaczęło się całkiem niewinnie.Staruszek był mały, chudy, wokoło łysiny sterczały mu resztki szarego uwłosienia – wyglądał trochę jak gnom, którego piorun trzasnął w środek czaszki.Siedział przed chałupą na pieńku, między kolanami ściskał kostur i miał baczenie na obejście.To znaczy na grzebiące w ziemi kury, chwasty pod obórką i leniwego psa, śpiącego na progu.Na nasz widok czujniej łypnął wyblakłymi oczami i wychrypiał niechętnie:– Cegoj.?– Wiesz coś o smoku? – zapytałem.– Ni ma.– Wiem, że nie ma – odparłem.– Ale był w tej wsi.– Na wszi sok dobry.Ale ni ma – stwierdził stanowczo.Zrozumiałem, że jest trochę głuchy, więc powtórzyłem głośniej:– Smok!– Tozem zekł, co soka ni ma! U Waltów pytajta! – wrzasnął staruszek ze złością.– O smoka chodzi!!! – ryknąłem.– Ja ni mam wszi! Soka ze pokrziwy sami se zróbta!– Był tu potwór?!!! – o mało mi gardło nie pękło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL