[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Williams wiedział to wszystko i czuł aż nadto wyraźnie.To w jakiś sposób objawiło mu się, wypływając z głębin umysłu za sprawą alkoholu, lecz nie był w stanie do tego dotrzeć, dystans, jaki go od tego dzielił, był dla niego nie do przebycia.Rozumiał doskonale, że Hensig czeka na dogodny moment do działania, że nie podejmie żadnych brutalnych kroków, lecz zrealizuje swój plan w tak niewinny sposób, aby jego ofiara niczego nie podejrzewała, a gdy już zorientuje się, że została zakażona.Och! A co to takiego? Coś się zmieniło.Coś się stało.To było jak dźwięk gongu, a trawiący reportera lęk wzmógł się jeszcze bardziej.Plan Hensiga wszedł w kolejną fazę.Rzecz jasna nie towarzyszył temu żaden dźwięk, lecz jego zmysły zwarły szeregi, łącząc się w jedną całość, i z jakiegoś powodu odebrał tę zmianę jako wrażenie słuchowe.Poziom strachu w jego wnętrzu był bliski kulminacji.Jednakże chwila działania jeszcze nie nadeszła, a on zaśmiał się Hensigowi prosto w twarz.Oczyma duszy ujrzał Białasa Fife’a chwytającego kieliszki strącane z brzegu stolika w barze Steve’a Brodiego.Śmiech był bez wątpienia ochrypły i pijacki, ale Niemiec na ten dźwięk drgnął nerwowo i podejrzliwie uniósł wzrok.Nie spodziewał się tego, a Williams spod półprzymkniętych powiek ujrzał wyraz niepewności malujący się przez chwilę na jego bladym obliczu, jakby doktor zrozumiał, że nie panował nad sytuacją w takim stopniu, jak mu się zdawało.- Pomyślałem nagle o Białasie Fajfie strącającym ze stolika kieliszki mające symbolizować Stevabrodiego - wyjaśnił mu Williams bełkotliwym tonem.- Pan ssna oczywiście Białassssa, co? Jasssne, że tak, ha, ha!Nic nie mogło bardziej zmylić Hensiga.Na jego twarzy znów pojawił się wyraz okrutnej, zimnej determinacji.Kelner, obudzony hałasem, poruszył się niepewnie na krześle, a potężny osobnik siedzący w kącie ze spuszczoną głową upił tak duży haust drinka, że omal się nie zadławił.Poza tym jednak w sali panowała niezmącona cisza.Niemiec odzyskał pewność siebie i - jak przypuszczał - pełną kontrolę nad sytuacją.Williams, w jego mniemaniu, był dostatecznie pijany, aby z łatwością mógł wciągnąć go w swą sieć.A więc jednak reporter wcale się nie pomylił.Faktycznie coś się zmieniło, Hensig zamierzał coś zrobić i zastanawiał się usilnie nad realizacją swego planu.Ofiara, będąca obecnie o krok od apogeum swych możliwości, punktu, w którym strach przestanie oddziaływać na reportera, alkohol zaś popchnie go do zdecydowanego i nieomylnego działania, przejrzała zamiary mordercy.Do tej kulminacji doprowadziły Williamsa niezliczone drobne szczegóły - pustoszejący lokal, świadomość, że bar zostanie wkrótce zamknięty, szarówka za oknem i złowrogi wyraz twarzy jego towarzysza, widocznej w bladym świetle lampy gazowej.Uch! W powietrzu unosiła się zatęchła woń alkoholu i tytoniowego dymu, i tanich perfum, których używały nieobecne już w knajpie kobiety.Podłoga usłana była kartkami papieru, pokrytymi niemożliwymi do odczytania bazgrołami.Na blacie stolika widać było mokre ślady i popiół z papierosów.Dłonie i stopy Williamsa były lodowate, w jego oczach płonął ogień.Serce biło jak młotem.Ton głosu Hensiga zmienił się.Od kilku godzin czekał na tę chwilę.W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby cokolwiek zauważyć, o ile to, co się stanie, w ogóle będzie dostrzegalne.Postawny osobnik znowu chrapał, podobnie jak kelner.W drugiej sali panowała głucha cisza, w tej zaś cisza stała się wręcz grobowa.- A terasz, panie reporterze z Vulture’a, pokaszę panu to, co przez czały ten czasz próbowałem panu wyjasznicz - rzekł Hensig zimnym, me talicznym głosem.Przesunął czystą kartkę papieru należącą do reportera w stronę Williamsa, starannie omijając mokre miejsca.- Czy mógłby pan pożyczycz mi na chwilę swój ołóweg? Williams, udając, że jest bliski całkowitej utraty kontaktu ze światem, upuścił ołówek na blat i popchnął go po gładkim, polerowanym drewnie, jakby nie był w stanie wykonać innego ruchu.Z głową zwieszoną na piersi patrzył tępym wzrokiem na Niemca.Hensig zaczął coś rysować, mocno dociskał koniec ołówka do kartki, a na jego ustach wykwitł delikatny uśmieszek.- To jest, widzi pan, ludzkie ramię - rzekł, rysując pospiesznie - a tu szą główne nerwy, tu arteria.Moje odkrycze, jak już mówiłem, pole ga na tym, że.- Wdał się w długi, pełen naukowych zwrotów, komplet nie bezsensowny monolog, podczas gdy reporter rozmyślnie położył luźno rękę na blacie stołu, wiedząc doskonale, że za chwilę Hensig ujmie jego dłoń.by na tym przykładzie opisać mu swoje odkrycie.Zgroza, jaką czuł, była tak silna, że po raz pierwszy tej upiornej nocy tylko krok dzielił go od zdecydowanego, konkretnego działania.Był bliski kulminacji.Jego emocje osiągnęły punkt wrzenia.Choć miał nieźle w czubie, jego umysł pozostał wyjątkowo trzeźwy, mógł myśleć logicznie, dokonywać osądów i podejmować świadome decyzje, a za chwilę - kiedy Hensig spróbuje wykonać swe ostatnie posunięcie i przejdzie do bezpośredniego ataku - on pokona w sobie barierę strachu i będzie w stanie zrobić jedną, jedyną rzecz, od której jak podejrzewał, zależało teraz jego życie.Nie miał pojęcia, co będzie musiał zrobić ani czy w ogóle zdoła tego dokonać, wszystko będzie zależało od potrzeby chwili, wiedział tylko, że sił starczy mu tylko na ten jeden desperacki zryw, po którym zwali się bez przytomności pod stół.Nagle Hensig upuścił ołówek, który potoczył się z cichym grzechotem w kąt pomieszczenia, co mogło sugerować, że uczynił to energicznie i ze znaczną siłą.Zrobił to celowo i bynajmniej nie próbował go podnieść.Williams, pragnąc przejrzeć jego zamiary, wykonał ruch, jakby chciał schylić się po upuszczony przez Niemca przedmiot, jednak doktor, zgodnie z jego przewidywaniami, nie pozwolił mu na to.- Mam drugi - rzucił pospiesznie, sięgając do wewnętrznej kieszeni i wyjmując długi, czarny ołówek.Williams w okamgnieniu, patrząc spod półprzymkniętych powiek, zauważył, że ołówek był z jednej strony ostro zatemperowany, zaś jego drugi koniec zdobiła ochronna nasadka zrobiona z jakiejś przezroczystej, przypominającej szkło substancji, długa na jedną trzecią cala.Usłyszał, jak brzęknęła, uderzając w guzik płaszcza doktora, dostrzegł także niezauważalny dla osoby pijanej, nie spodziewającej się niczego złego, delikatny ruch ręki Hensiga, który wprawnie usunął nasadkę z ołówka, odsłaniając jego drugi koniec.Coś na nim błysnęło, coś ostrego i metalicznego, jak koniuszek szpilki.- Proszę dacz mi na chwilę rękę, a wszkażę panu nerw, o którym przed chwilą mówiłem - ciągnął doktor lodowatym tonem, nie okazując nawet cienia zdenerwowania, choć przecież za chwilę miał popełnić morderstwo z zimną krwią.- Chczałbym, aby lepiej zrozumiał pan, o czym mowa.Bez chwili wahania, gdyż pora na działanie jeszcze nie nadeszła, wychylił się ciężko do przodu i niezdarnym ruchem położył wyciągniętą rękę na blacie stołu.Hensig ujął jego palce w swoje i odwrócił jego dłoń wnętrzem do góry.Drugą ręką przyłożył koniec ołówka do jego przegubu i zaczął przesuwać ołówek w stronę stawu łokciowego, podwijając przy tym rękaw koszuli reportera.Jego dotyk był jak dotknięcie śmierci.Williams wiedział, że ostry metalowy szpic sterczący z drugiego końca ołówka był pokryty jakąś substancją zawierającą bakterie należące do wyjątkowo zjadliwego szczepu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL