[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widział jednak tylko palce ojca, drgające nerwowo, jego usta poruszające się lekko, jakby nie śmiał poprosić pana Tetleya o to, czego pragnął.– Jedno.właśnie.jedno cygaro za dwadzieścia pięć centów.– Mój Boże – westchnął w górze pan Tetley.– Cóż za bogacz.Charles Halloway niespiesznie zsunął z cygara celofan, czekając na jakiś znak, ruch ze strony wszechświata, który pokaże mu, dokąd winien się udać, czemu wrócił w to miejsce po cygaro, którego wcale nie chciał.Wydało mu się, że słyszy, jak ktoś dwukrotnie woła jego nazwisko.Przebiegł wzrokiem po tłumach, dostrzegając rozdających ulotki klownów; następnie zapalił cygaro, na które wcale nie miał ochoty, nachylając się nad błękitnym wiecznym ognikiem, który płonął u wylotu małej srebrzystej rurki na ladzie.Wydmuchując z ust kłąb dymu, upuścił wolną ręką opaskę cygara i patrzył, jak opada na metalową kratę i znika.Jego wzrok podążył głębiej w mrok, gdzie.Opaska spoczęła u stóp Willa Hallowaya, jego syna.Charles Halloway zakrztusił się dymem.Dwa cienie, o tak.I pełne grozy oczy, błyszczące w ciemnej studni pod ulicą.W ostatniej chwili powstrzymał chęć, aby schylić się, złapać kratę i wrzasnąć.Zamiast tego, pełen niedowierzania, spytał cicho, świadom obecności rozbawionego tłumu:– Jim? Will! Co się, do diabła, dzieje?W tym momencie, trzydzieści metrów dalej, Człowiek Ilustrowany wynurzył się z Nocnej Norki Neda.– Panie Halloway.– zaczął Jim.– Wyłaźcie stamtąd! – polecił Charles Halloway.Człowiek Ilustrowany, samotny wśród niezliczonych rzesz ludzi, powoli obrócił się dokoła, po czym ruszył w stronę trafiki.– Tato, nie możemy! Nie patrz na nas!Człowieka Ilustrowanego dzieliło od nich najwyżej dwadzieścia metrów.– Chłopcy – odparł Charles Halloway.– Policja.– Panie Halloway – wtrącił ochryple Jim – jeśli nie podniesie pan wzroku, już jesteśmy martwi! Jeżeli Człowiek Ilustrowany nas znajdzie.– Kto? – spytał pan Halloway.– Ten mężczyzna z tatuażami!Pan Halloway przypomniał sobie nagle patrzącą na niego z kontuaru piątkę czujnych niebieskich oczu.– Tato, patrz na zegar na wieży sądu.My tymczasem opowiemy ci, co się zdarzyło.Pan Halloway wyprostował się.I dokładnie w tej chwili stanął przed nim Człowiek Ilustrowany.Zatrzymał się, obserwując Charlesa Hallowaya.– Proszę pana.– rzucił.– Dokładnie jedenasta piętnaście.Charles Halloway raz jeszcze przyjrzał się zegarowi na wieży i nie wypuszczając z ust cygara ustawił wskazówki własnego zegarka.– Późni się o minutę.– Proszę pana – zagadnął Człowiek Ilustrowany.Will obejmował mocno Jima, Jim Willa, tkwiąc nieruchomo w zasłanej papierkami i tytoniem studni, podczas gdy w górze ze zgrzytem przesuwały się dwie pary butów.– Proszę pana! – powiedział mężczyzna nazwiskiem Dark, badając twarz Charlesa Hallowaya, oceniając jego kości i porównując z innymi podobnymi ludźmi.– Połączone Pandemonia Coogera i Darka wybrały dwóch miejscowych chłopców – tylko dwóch! – na naszych specjalnych gości podczas wizyty w tym mieście!– No cóż, ja.– ojciec Willa z całych sił starał się nie patrzeć na chodnik.– Ci dwaj chłopcy.Will obserwował ostre jak zęby ćwieki w podeszwach Człowieka Ilustrowanego, krzeszące iskry z kraty.– Ci chłopcy będą mogli wypróbować każdą karuzelę, obejrzeć każde przedstawienie, uścisnąć dłonie wszystkich artystów i wrócą do domów z zestawami magicznymi, kijami do baseballa.– Kim – przerwał mu pan Halloway – są ci szczęściarze?– Wybraliśmy tę dwójkę dzieci uwiecznionych na zdjęciach zrobionych wczoraj w lunaparku.Jeśli rozpozna ich pan, będzie pan mógł przyłączyć się do nich.Oto ci chłopcy.Zobaczył nas, pomyślał Will.O Boże!Człowiek Ilustrowany wysunął przed siebie ręce.Ojciec Willa wzdrygnął się lekko.Z prawej dłoni mężczyzny spoglądała na niego twarz Willa, wytatuowana jasnoniebieskim tuszem.Na drugiej dłoni ujrzał wyszytego barwną nicią Jima, niezatarty ślad, który zdawał się naturalny jak samo życie.– Zna ich pan? – Człowiek Ilustrowany widział, jak gardło pana Hallowaya zaciska się, jego powieki opadają, kości wibrują niczym uderzone kowalskim młotem.– Ich nazwiska?Ostrożnie, tato! – pomyślał Will.– Ja nie.– zaczął ojciec Willa.– Zna ich pan.Ręce Człowieka Ilustrowanego zadrżały i wyciągnęły się, prosząc o dar imion.Twarze obu chłopców – te nakreślone na jego ciele i te ukryte w mroku pod ulicą – zadrżały i wykrzywiły się w nagłym spazmie.– Nie chce pan chyba, żeby stracili taką wygraną.?– Nie, ale.– Ale, ale, ale? – pan Dark nachylił się bliżej, wspaniały, pokryty galerią niezliczonych obrazów.Jego oczy, oczy wszystkich bestii i bezradnych stworzeń przenikające przez koszulę, płaszcz i spodnie przygwoździły starego człowieka, parząc go niby ogień.Przez chwilę ojciec Willa znalazł się pod obstrzałem tysięcy spojrzeń.Pan Dark uniósł wyżej obie dłonie.– Ale?Pan Halloway zapragnął nagle zrobić komuś krzywdę.Mocno przygryzł koniuszek cygara.– Przez moment wydało mi się, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL