[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nettlinger, unoszący rękę, by cisnąć piłkę prosto w twarz Schrelli, drganie jego warg, rozdymanie się nozdrzy - zmieniał się w szarą plamę, przypominającą ślad pozostawiony przez pająka.Jakby za pomocą dalekopisu, którego nie potrafiłem umiejscowić, ryły mi się w pamięci wizerunki: Edyta wieczorem po rozgrywce palanta, kiedy poszedłem do Schrelli; twarz Edyty pode mną, na trawie w Parku Blessenfeldzkim; kiedy leżeliśmy tam, twarz Edyty była zwilżona letnim deszcZem, na jej jasnych włosach lśniły kropelki wody, ściekały wzdłuż brwi, wianuszek srebrzystych kropli, który unosił się i opuszczał w rytmie jej oddechu; ten wianuszek pozostał mi w pamięci jak szkielet stworzenia głębinowego, znaleziony na rdzawym piasku i powielony w niezliczone chmurki jednakowej wielkości; linie wokół jej ust, kiedy mówiła do mnie: „Oni cię zabiją”.Edyta.W tym śnie dręczyła mnie utrata teczki - byłem zawsze taki poprawny- wyrwałem z dzioba chudej kury mój zielonoszary tom Owidiusza; targowałem się z bileterką w kinie o wiersz Hólderlina, który wydarła z mego podręcznika literatury, ponieważ tak bardzo jej się podobał: Nieugięte jest wieczyste serce, nawet gdy współczuje.Pani Trischler przyniosła kolację: mleko, jajko, chleb, jabłko; jej ręce stały się młode, kiedy przemywała mi winem poszarpane plecy, ból wybuchał płomieniem, gdy wyciskała gąbkę, a wino spływało ranami.Potem zalała je oliwą, a ja ją spytałem: „Skąd pani wiedziała, że tak się opatruje rany?”.„To można wyczytać z Biblii - powiedziała - i tak samo opatrywałam już raz twego przyjaciela Schrellę! Alojzy przypłynie pojutrze, a w niedzielę wyruszy z Ruhrort do Rotterdamu.Bądź spokojny, już oni sobie z tym dadzą radę.Na rzece ludzie znają się, jakby mieszkali na tej samej ulicy.Chcesz jeszcze trochę mleka, chłopcze?”.„Nie, dziękuję”.„Bądź spokojny.W poniedziałek albo we wtorek znajdziesz się w Rotterdamie.Co się stało, co ci jest?”.Nic.Nic.Wciąż jeszcze nadawano list gończy: czerwona blizna u nasady nosa.Ojciec, matka, Edyta - nie chciałem obliczać różniczek tkliwości, nie chciałem odmawiać litanii bólu; rzeka była pogodna, pogodne były białe statki spacerowe z barwnymi chorągiewkami, a także frachtowce, czerwone, zielone, niebieskie, przewożące węgiel stąd tam, stamtąd tu; na brzegu zielona aleja, śnieżnobiałe tarasy kawiarni „Bellevue”, za nimi wieża katedry św.Seweiyna, ostra, czerwona smuga światła koło hotelu „Książę Henryk”, o sto kroków od domu moich rodziców; właśnie wszyscy siedzą przy kolacji, przy sutym posiłku, któremu ojciec prezyduje jak patriarcha: sobota, obchodzona uroczyście jak sabat; czy czerwone wino nie jest za zimne, a białe dość zimne?„Nie chcesz mleka, chłopcze?”.„Nie, dziękuję pani, naprawdę nie”.Gońcy na motocyklach pędzili przez miasta z obwieszczeniami w czerwonych obwódkach, od słupa do słupa: „Egzekucja! Uczeń Robert Fähmel.”.Ojciec odmówił modlitwę przed kolacją: „.któryś za nas został ubiczowali”, matka nakreśliła pokornie znak krzyża na piersi, zanim wyrzekła: „Świat jest zły, tak mało na nim czystych serc”, a trzewiki Ottona wybijały jeszcze rytm: brat, brat, na posadzce, na kamiennych płytach, na chodniku ulicy w dół, aż do Bramy Modesta.To „Stilte” buczała na rzece, wysokie tony rozdzierały wieczorne niebo, białymi błyskawicami ryły bruzdy w ciemnym granicie.Leżałem na płótnie żaglowym jak człowiek, który zmarł na pełnym morzu i ma być mu oddany; Alojzy podniósł już płótno, aby mnie zawinąć; widziałem wyraźny biały napis, utkany na szarym tle: „Morrien.Ijmuiden”.Pani Trischler pochyliła się z płaczem nade mną, pocałowała mnie, a Alojzy zaczął powoli zwijać płótno, jak gdyby moje zwłoki były szczególnie cenne; przerzucił mnie sobie przez ramię.„Synku - wołał stary - synku, nie zapomnij o nas!”.Wieczorna bryza, jeszcze raz zahuczała „Stilte” z łagodnym upomnieniem, w zagrodzie beczały owce, a lodziarz wykrzykiwał: „Lody, lody!”, potem umilkł - pewno nakładał śmietankowe lody między dwa kruche wafelki.Pomost, przez który niósł mnie Alojzy, uginał się lekko, a czyjś cichy głos zapytał: „To on?”.I Alojzy odpowiedział równie cicho:„Tak, to on”.Na pożegnanie szepnął mi: „Myśl sobie o tym, że we wtorek wieczorem będziemy w Rotterdamie”.Inne ramiona poniosły mnie po schodach w dół, pachniało tu smarami, węglem, potem, drewnem, z dala dochodził przeciągły głos syreny, „Stilte” drgnęła, narastało głuche dudnienie, poczułem, że płyniemy, płyniemy w dół Renu i coraz bardziej oddalamy się od św.Seweryna.Cień katedry św.Seweryna przesunął się bliżej, wypełnił lewe okno sali bilardowej, muskał już prawe; czas, który słońce pchało przed sobą, nadciągał jak groźba, wypełniał duży zegar, który wkrótce będzie go musiał zrzucić i wydać z siebie straszliwe dźwięki; białe na tle zieleni, czerwone na tle zieleni, toczą się kule; lata przecięte na pół, lata spiętrzone jedne na drugich i sekundy, sekundy podobne wieczności, podawane spokojnym głosem.Byle nie musiał teraz biec znów po koniak, byle nie musiał stanąć oko w oko z zegarem ani z kapłanką owiec, ani z owym coś-podobnego-nie-powinno-się-było-urodzić; byle mógł jeszcze raz usłyszeć nakaz Paś baranki moje, usłyszećo kobiecie, która leżała na trawie skropionej letnim deszczem; zakotwiczone barki, kobiety idące po kładkach i piłka podbita przez Roberta, Roberta, który nigdy nie zakosztował sakramentu byka, który w milczeniu grał, wydobywając swoim kijem wciąż nowe figury na powierzchni dwóch metrów kwadratowych.-A ty, Hugo - spytał przyciszonym głosem - nic mi dzisiaj nie opowiesz?-Nie wiem, jak długo to trwało, ale wydaje mi się, że całą wieczność: zawsze po lekcjach bili mnie.Czasem czekałem, póki się nie upewniłem, że wszyscy już poszli na obiad, a kobieta, która przychodziła sprzątać szkołę, spotykała mnie na dole w korytarzu i pytała: „Co tu robisz, chłopcze? Matka z pewnością czeka na ciebie”.Ale ja się bałem, czekałem, aż kobieta wyjdzie i zamknie mnie w szkole; nie zawsze mi się to udawało, przeważnie wyrzucała mnie przed odejściem, ale jeśli mi się udało, jeśli mnie zamknęła w szkole, byłem szczęśliwy.Jedzenia miałem dosyć - znajdowałem je w pulpitach i kubłach, które sprzątaczka ustawiała w sieni na dole do wywiezienia- chleb z mięsem, jabłka, resztki ciasta.Zostawałem więc sam w szkole i nie mogli mi już nic zrobić.Siedziałem skulony w szatni nauczycielskiej, za drzwiami do piwnicy, bałem się, że zajrzą przez okno i dostrzegą mnie.Ale dużo czasu upłynęło, zanim wykryli, że chowam się przed nimi w szkole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL