[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet pokazałem mu wyprostowane palce w geście, jaki zaobserwowałem kiedyś na koncertach metalowych.Skrzywił się z pogardą.– To jaki powinien być według ciebie? – zapytał znów.– Czerwony – odparłem, modląc się, by gliniarz wreszcie wrócił.– Ech! – stęknął czarnuch.– Cholerne podróby.– Niby jakie?– Z Coca-Coli.Pogięło cię, bracie? – wysyczał.– Ho, ho, ho! Ten czerwony pajac to zastrzeżony znak towarowy.Korporacyjne gówno, które daliście sobie wcisnąć.– Jasne, a prawdziwy święty Mikołaj zawsze był czarny.Jak kominiarz.– Machnąłem ręką, wskazując raczej kolor jego twarzy niż ubioru.– Trzynasty apostoł się znalazł.– Srali, mazgali – odparł enigmatycznie.– Sam się przekonasz.– Nie ma mowy!– Człowieku, skasowałeś mnie w połowie roboty.Musisz mnie zastąpić.– Nie muszę.– Musisz i zastąpisz.Czy ci się to podoba, czy nie.– Swoją starą możesz straszyć, nie mnie.Siedzisz, człowieku, po uszy w gównie – odparłem, myśląc o rysach na moim nowym ram-ie.– W wyjątkowo śmierdzącym, gorącym jak smoła.– Razem siedzimy – odparł spokojnie.Za spokojnie.– Doprawdy? – zdziwiłem się.– Nachyl się – poprosił.Rozejrzałem się wokoło, ale nikt nie zwracał na nas uwagi.Więc się nachyliłem.Patrzyłem w jego pobladłą twarz, ale ruchem oczu kazał mi spojrzeć niżej.Przejechałem wzrokiem po czarnym stroju aż do pasa.– Rozchyl – wyszeptał.– Co mam rozchylać? – obruszyłem się.– Kubrak – odparł.Wahałem się przez chwilę, ale sięgnąłem do lamowanej poły, rozsupłałem szeroki pas, potem jakieś sznurki.Wreszcie odchyliłem gruby materiał na tyle, by zobaczyć białą koszulę.Była biała tylko na klatce piersiowej, poniżej czerń mieszała się z rubinową czerwienią.Wokół postrzępionej dziury na brzuchu.– Co to.jest? – wyszeptałem, blednąc, i natychmiast zakryłem tę plamę.– Rana postrzałowa – odpowiedział i zaraz dodał: – Wybieraj.Albo mnie zastąpisz, albo ten postrzał idzie na twoje konto.– Nikt ci nie uwierzy.– Doprawdy?– Przecież to ja cię tu przywiozłem.– W sumie masz rację.– przyznał.– Ale zanim gliny do tego dojdą, posiedzisz z miesiąc.Miał skurwiel rację.Jeśli mnie oskarży, sporo czasu minie, zanim zobaczę swój dom.– W co ty grasz, czarny chujku? – spróbowałem po raz ostatni.– Przywiozłem cię tutaj, dupsko uratowałem, chociaż nie musiałem, na wiosnę by znaleźli twój zewłok, o ile wilki nie byłyby pierwsze.A ty tak mi się odpłacasz?– To nic osobistego – odparł, nie zważając na obelgi.– Ktoś musi tę robotę wykonać.Zrozum to wreszcie.Gliniarz wyszedł zza załomu korytarza, niosąc nową gazetę i kubek aromatycznej kawy.Jej zapach wyprzedzał go o kilka jardów.– Decyduj, człowieku – szepnął facet w czerni.No i zdecydowałem.A co innego mogłem zrobić?* * *Nic się nie martw, powiedział Ed.To prostsze niż budowa cepa.Masz tu palmtopa, mówi, i wciska mi jakieś elektroniczne cacko.Aktywujesz go, przykładając kciuk do ekranu.Zrób to przy mnie.Dobrze.Masz w nim wszystkie zasady i protokoły.Jest jakiś problem, sprawdzasz.Zresztą co tu dużo gadać? Cała robota to dwa przyciski, jak na Jetsonach.Naciskasz i jedziesz.Naciskasz i kończysz.Akurat.Wyciągnąłem palmtopa z kieszeni.Włączyłem i czytam.„Jeśli jesteś nowym pracownikiem, naciśnij jeden”.Aha! Jak na infolinii.Wiedziałem, że wcale nie będzie prosto.Wiedziałem! Ale nic to, naciskam jedynkę.„Wpisz rozmiar noszonego ubrania i naciśnij krzyżyk”.Wpisałem, nacisnąłem.Z tyłu sań rozległ się cichy syk.Spojrzałem zaciekawiony na ekran.„Załóż strój roboczy i naciśnij krzyżyk”.Obszedłem zaprzęg i podniosłem ze śniegu zamkniętą próżniowo torbę foliową wypełnioną idealnie czarnym materiałem.Dokładnie taki sam zestaw, jaki miał na sobie Ed.Zważyłem w dłoni palmtopa.Przecież to jakaś paranoja.Mikołajowie w czerni, hi-techowe sanie i do tego renifery.To się kupy nie trzyma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL