[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie pozostawało mu więc nic innego, ja tylko wypucować zmatowiałą skórę i niewprawnie usunąć szczotką brudne plamy ze starego ubrania.I do miasta – sobotni wieczór i dobra zabawa, zaraz poczuje się chociaż trochę normalnie, zrobi to, co robią zwykli ludzie.Wąską uliczką, gdzie wszyscy go znają, patrzą na niego bez zdziwienia, czasem pozdrowią – ale nie dzisiaj.Dziwne.Myślał jednak o innych rzeczach i nie zastanawiał się, dlaczego nikt się do niego nie odzywa.Czuł wyraźnie, że ludzie o nim myślą, ale był to przecież absurd, produkt uboczny rozsadzającej go euforii.*Jednak wrażenie to nie opuszczało go.Nawet kiedy wkroczył śmiało na skąpaną w świetle Główną Aleje i szedł z podniesioną głową wśród tłumów obcych ludzi, jego umysł wciąż je odtwarzał.Początkowo było to nawet zabawne, ale po pewnym czasie stało się irytujące.Zrezygnował z kupna biletu na wczesny seans w wybranym uprzednio kinie – nie w tym, do którego normalnie chodził, bo tam wyświetlano film, który już znał, ale w tym, do którego trzeba było dojechać autobusem.Ludzie tego wieczoru byli w dobrych humorach i ktoś pomógł mu wsiąść do autobusu torując drogę przez tłum tarasujący wejście, ale nawet to nie poprawiło jego nastroju.Gorzej – odebrał to jako przykre podkreślenie jego ułomności.W końcu, w półtorej godziny po wyjściu z domu, był już tak roztrzęsiony, że poniechał swoich planów na ten wieczór i postanowił wrócić do domu, zły sam na siebie, przekonany, że to brak odwagi zepsuł mu zabawę i zdecydowany udowodnić samemu sobie, że ulega złudzeniu.W miarę jak zbliżał się do ulicy, przy której mieszkał, prześladujące go uczucie niepokoju, pomimo wysiłków jakie czynił, żeby je ignorować, wzmagało się.Miał wrażenie, że jest obserwowany.Wreszcie, pewien że ktoś go śledzi, zatrzymał się nagle i obejrzał za siebie.W miejscu, na które odruchowo padł jego wzrok, nie było nikogo; patrzył na zamknięte drzwi.Gdy stał tak zakłopotany, drzwi otworzyły się i wyszła przez nie dziewczyna.Przystanęła na chwilę i odwróciła głowę, żeby powiedzieć coś do kogoś w głębi domu.Od tej chwili uczucie niepokoju rozsadzało mu już czaszkę.Szedł dalej oszołomiony, usiłując odpędzić podejrzenia, które wypełzały z ciemnych zakamarków jego mózgu.Nie udawało mu się to.Niepokój przybrał formę ospałych słów.– Tracę rozum.Na pewno tracę rozum.Skręcił za róg i znalazł się na swojej ulicy.Przystanął, opierając się ręką o chropowatą, betonową ścianę, żeby się trochę uspokoić i zaczerpnąć tchu.I wtedy wszystko się wyjaśniło.Przed nim, przy drzwiach jego domu, stał duży, biały samochód.Na jego dachu migało błękitne światło, a na masce widniał napis POLICE.Siedzący w środku kierowca wystawiał niedbale łokieć przez opuszczoną szybę – rozmawiał z dwoma pochylającymi się nad nim umundurowanymi funkcjonariuszami.Słyszał ich.Byli oddaleni od niego o pięćdziesiąt jardów; rozmawiali półgłosem, a on słyszał każde słowo, jakie padało z ich ust, rozmawiali o nim.No nie.Często chodzi do kina.Może robi coś dla Węża.Mało prawdopodobne; jeszcze jeden na jego pensji.Mówią, że.Musiał pierwszy nawiązać z nim kontakt.Wąż nie żebrze o pomoc.Śmiertelny strach zagnieździł się w umyśle Howsona.W ulice skręcił jakiś samochód, co pozwoliło mu czmychnąć, ale te nieprawdopodobne glosy ścigały go dalej.Spytaj w sąsiednim kinie.Szkoda fatygi, prędzej czy później wróci.O ile ktoś go nie ostrzegł.Czekaj w jego pokoju, albo przyjdź go zdjąć po północy.To było o nim – to o mnie.O Geraldzie Howsonie: zupełnie jakby w dniu moich narodzin nad tym miastem zaciążyło przekleństwo.*Ale była to tylko jedna z przyczyn przerażenia, jakie nim zawładnęło.Drugą i ważniejszą była świadomość, kim się stał.Z takiej odległości nie mógł słyszeć o czym policjanci rozmawiali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL