[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyszedłem, żeby zdobyć informacje, i odpowiadał mi każdy sposób.Czasami wrażenia, jakie odbieram po dotknięciu czyjeś skóry, są ulotne i niewyraźne.Ale czasem bywają ostre i błyskawiczne jak film z dźwiękiem w dolby.Vincent Chesney nie miał żadnych znaczących barier psychicznych i jego emocje pojawiły się w mojej głowie bez wysiłku, niemal boleśnie wyraźne.Uśmiech był tylko przykrywką, pod spodem Chesney się bał.Przede wszystkim mnie.Ale nie tylko tego, co mógłbym mu zrobić fizycznie.W głębi jego umysłu kryło się coś jeszcze - coś zupełnie innego.Wypuściłem jego dłoń, a on cofnął ją szybko, podejrzliwy i nieco oburzony.- No dobra - mruknął.- Tak, chciałem najpierw ci się przyjrzeć.Co w tym złego, stary? Zadzwoniłeś do mnie w nocy; to mógł być, kurna, każdy.Muszę bardzo uważać.Moja pozycja jest dość delikatna.- Naprawdę? - spytałem uprzejmie.- A czemuż to, Vincencie?- Vince.- Ponawiam pytanie.- No dobra - powtórzył niechętnie, z nieszczęśliwą miną.- Przyszedłeś po rzeczy, tak? - Położył na to słowo ten sam ciężki, aluzyjny nacisk, jak kasjer w aptece mówiący „coś na weekend”.- Rzeczy, który zostawił u ciebie John? - zaryzykowałem.Chesney przytaknął z jeszcze bardziej ponurą miną.- To jeden z powodów, dla których przyszedłem - skłamałem.- No dobra.Tak.Tak też myślałem.To jest tuż za rogiem.Zmiana z liczby mnogiej na pojedynczą zaskoczyła mnie.- Co takiego? - spytałem.- Miejsce, w którym pracuję.Dam ci te rzeczy, jasne? To tuż za rogiem.Ale będziesz musiał zaczekać, aż.- Urwał, bo z mojej miny jasno odczytał, że tego nie kupuję.- No, dobra, jeśli pójdziesz ze mną - warknął nadąsany - będziesz robił to co ja, jasne? Cokolwiek powiem, potwierdzisz.I tak nie będzie to wyglądało najlepiej.Nie chcę stracić pierdzielonej roboty, kumasz?- Będę cię słuchał - obiecałem.Odsunąłem się, wypuszczając go na ulicę, a potem poszedłem za nim - nie w stronę Bridge Place, lecz dalej na południe.Powoli mój oddech zwalniał, a Chesney odzyskiwał część zadziornej pewności siebie, którą usłyszałem w jego głosie, kiedy za pierwszym razem odebrał telefon.- Kim właściwie jesteś? - spytał po drodze.- Mówiłeś, że pracowałeś z Gittingsem.Czy to znaczy, że też jesteś duchołapem? Precz maro i te rzeczy? Ja tam nic do was nie mam, trochę to macho, trochę paternalistyczne.Nie moja broszka, ale ktoś musi to robić.Ten ktoś to ty?- Tak - potwierdziłem, kiedy w końcu rozszyfrowałem co mówi.- Ten ktoś to ja.- No dobra.I dorabiasz sobie, czytając w herbacianych fusach.Kumam.Z początku to brzmiało jak wariactwo.Ale potem człowiek przegląda dowody i myśli sobie: o kurwa, to straszne.Te same schematy w trzecim i czwartym pokoleniu i tak dalej.A potem umarł i zacząłem się zastanawiać.- Zastanawiać nad czym? - spytałem beznadziejnie, nie licząc na choć jedno spójne zdanie.- Czy może nie zanadto zbliżył się do ognia - rozwinął, gestykulując niewyraźnie i pokazując lecącą ćmę.- No wiesz, jeśli dalej w tym węszył i dotarł do źródła, ktoś mógł potraktować to osobiście.Tego właśnie się bałem.To dlatego, kiedy zadzwoniłeś, rozłączyłem się.Bo przecież nie wiedziałem, mogłeś być każdym.Mogłeś być jednym z tych zimnych, starych drani, mających najwięcej do stracenia.Nagle zjawia się ktoś i chce kupić coś z twoimi odciskami palców.Co sobie pomyślisz? Może po prostu wyjmiesz spluwę i bum.Może zaczniesz obserwować fora, nasłuchiwać wieści.Co za koleś grzebie w moich rzeczach? Czego chce? Sprowadźcie tu jego ciało.Najpewniej nie, ale hej, chwytasz co mówię?Skinąłem głową, ale tylko z uprzejmości.Gość albo zakładał, że wiem znacznie więcej niż wiedziałem, albo też zawsze tak gadał - a w takim przypadku uznałem, że będę musiał pobić go na śmierć jego własnym iPodem.Zatrzymaliśmy się przed anonimowym budynkiem z początku wieku, niegdyś czyimś domem, obecnie mieszczącym trzy różne biura.Mówię trzy, bo na ścianie obok drzwi wisiały trzy niewielkie tabliczki: „Klinika Patologii Weterynaryjnej Nexus”, „Wydawnictwo Edukacyjne Deacon Lloyd”, „Vitastar Films”.Drzwi nie były zamknięte na klucz, ale prowadziły jedynie do małego westybulu.Drzwi wewnętrzne wyposażono w zamek na kartę, jedna z nich dyndała na łańcuszku u pasa Chesneya.Przesunął ją przez czytnik i pokazał dwa palce zamontowanej na framudze kamerze ochrony.- Nikogo tam nie ma - rzekł lekceważąco.Faktycznie, stanowisko ochrony w holu było puste.- Nocami przychodzi strażnik, ale nigdy nie sprawdza materiału z kamer.To tylko pour encourager les cretins.Jak większość tego syfu.Gdybym chciał oszukać ten zamek, mógłbym to zrobić starą kartą autobusową.Wspinaliśmy się na schody, Chesney prowadził.Na pierwszym piętrze mieściły się Vitastar Pictures, ale my szliśmy dalej.- Porno - oświadczył Chesney, najwyraźniej przyjmując na siebie rolę przewodnika.- W każdy poniedziałek rano czeka tu jedna dziewczyna i dziesięciu facetów.Mam wrażenie, że kręcą tu mnóstwo tytułów bukkake.Słowo bukkake wymówił jak „bukke”, dzięki czemu zabrzmiało jakby przyzwoiciej.Przez moment pomyślałem o Muminkach.Potem bardzo szybko przegnałem tę wizję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL