[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koledzy moi twierdzili, iż funkcja nocnego wachtowego na statku uwięzionym (choć otoczonym szacunkiem) to głupie zajęcie, odpowiednie tylko dla starców.I zwykle najstarszy z marynarzy załogi dostaje tę funkcję.Ale czasem nie ma pod ręką ani najstarszego, ani też jakiegokolwiek innego z odpowiedzialnych marynarzy.W owych czasach załogi miały zwyczaj ulatniać się szybko.Tedy przypuszczalnie ze względu na moją młodość, niewinność i zamiłowanie do rozmyślań (które sprawiało, że guzdrałem się czasem przy pracy koło takielunku) pan B., nasz pierwszy oficer, mianował mię nagle na owo godne zazdrości stanowisko, oświadczając mi to w najbardziej ironiczny swój sposób.Nie żałuję związanych z tym przeżyć.Nocne wybryki miasta przedostawały się z ulic na wybrzeże podczas tych cichych wacht; łobuzy zbiegały w dół gromadkami, aby rozstrzygnąć jakąś kłótnię bójką na pięści z dala od policji, na ciemnej arenie na wpół ukrytej przez stosy ładunku; słychać było odgłosy uderzeń, jęk od czasu do czasu, tupot nóg i okrzyk: „Dość!”, wznoszący się nagle nad złowróżbnymi i gorączkowymi szeptami.Nocne ćmy, ścigające lub ścigane, wydawały niekiedy zduszone krzyki, po których zapadało głuche milczenie; inne skradały się jak duchy nabrzeżem wzdłuż statku zwracając się do mnie tajemniczo z niezrozumiałymi propozycjami.Dorożkarze byli także na swój sposób bardzo zabawni; dwa razy na tydzień w nocy, kiedy statek pasażerski A.S.N.Company miał przybyć, ustawiali naprzeciw cały szereg jaśniejących lamp.Schodzili z kozłów i soczystym językiem opowiadali sobie nawzajem nieprzyzwoite kawały, z których każde słowo dochodziło mnie wyraźnie, gdy siedziałem z papierosem na luku śródokręcia.Raz prowadziłem przez jaką godzinę rozmowę na wskroś intelektualną z człowiekiem, którego nie mogłem dojrzeć wyraźnie; miał głos kulturalny i powiedział mi, że mieszka w Anglii; ja mówiłem do niego z pokładu, a on siedział na nabrzeżu na pace od pianina (wyładowanego z naszej ładowni tegoż popołudnia) i palił cygaro pachnące bardzo ładnie.Poruszaliśmy różne tematy, naukę, politykę, historię naturalną, mówiliśmy też o śpiewaczkach operowych.Wreszcie rozmówca mój zauważył nagle: „Wydajesz mi się dość inteligentny, mój człowieku”, i powiadomił mię z naciskiem, że nazwisko jego brzmi Senior, po czym odszedł — zapewne do hotelu.Wszystko to cienie! Cienie! W chwili gdy skręcał pod latarnią, wydało mi się, że dostrzegam białe bokobrody.To jest naprawdę wstrząsające, gdy pomyślę, że naturalnym biegiem rzeczy ów człowiek pewnie już teraz nie żyje.Nic nie można było zarzucić jego inteligencji, chyba może trochę dogmatyzmu.I nazywał się Senior! Pan Senior!Moje stanowisko miało jednak strony ujemne.Raz w zimną, ciemną, wietrzną noc lipcową, gdy stałem sennie na rufie w miejscu osłoniętym od deszczu, coś podobnego do strusia wbiegło po trapie.Mówię, że to stworzenie było podobne do strusia, gdyż biegło na dwóch nogach i machało krótkimi skrzydłami, jakby sobie pomagając.Był to jednak człowiek, tylko że kaftan jego, rozdarty na plecach i powiewający w dwóch połach koło ramion, nadawał mu ten dziwaczny ptasi wygląd.Przynajmniej domyślam się, że to był kaftan, bo niepodobna było coś dojrzeć wyraźnie.Jak się temu człowiekowi udało wpaść na mnie od razu z taką szybkością i nie potknąć się na obcym pokładzie, tego zrozumieć nie mogę.Musiał widzieć po ciemku lepiej niż kot.Chwytając oddech zasypał mię prośbami, abym mu pozwolił schronić się do rana w naszym kubryku.Stosownie do surowych rozkazów dowództwa odmówiłem, z początku łagodnie, a potem tonem ostrzejszym, gdy nalegał ze wzrastającą bezczelnością.— Na miłość boską, niechże mnie pan wpuści! Gonią za mną — a ja zwędziłem zegarek!— Proszę się stąd wynosić! — rzekłem.— Niechże się pan nie znęca nad biedakiem, panie kolego! — zaskomlał żałośnie.— No, marsz na ląd natychmiast.Słyszano?Milczenie.Zdawało mi się, że się skulił, jakby mu zabrakło słów ze zmartwienia; potem — łup! poczułem wstrząs i ujrzałem olśniewający błysk, w którym natręt znikł zostawiając mię leżącego na wznak na pokładzie z najokropniej podbitym okiem; chyba jeszcze nikt nie oberwał takiego sińca podczas wiernego pełnienia obowiązków.Wszystko to cienie! Cienie! Mam nadzieję, że uszedł swym wrogom, że do dziś dnia żyje i prosperuje.Ale jego pięść była niezwykle twarda, a cios świetnie wymierzony w ciemnościach.Miewałem tam i inne przeżycia, na ogół mniej bolesne i zabawniejsze, a jedno zakrawało na dramat, lecz najważniejsze z nich dotyczyło samego pana B., naszego pierwszego oficera.Co noc wychodził na ląd, aby się spotkać w gabinecie jakiegoś hotelu ze swym starym kompanem, oficerem barku „Cicero” zacumowanego po drugiej stronie Circular Quay.Późną nocą słyszałem z daleka ich chwiejne kroki i podniesione głosy rozprawiające o czymś bez końca.Oficer barku „Cicero” odprowadzał swego kamrata.Bardzo przyjacielskim tonem dyskutowali mętnie bez ładu i składu przez jakieś pół godziny na nabrzeżu tuż przy naszym trapie, a potem słyszałem, jak pan B.nalegał, aby odprowadzić kolegę na jego statek.I odchodzili, a ich głosy rozmawiające wciąż z czułą przyjaźnią rozlegały się stopniowo coraz dalej naokoło portu.Nieraz się zdarzało, że wędrowali tak trzy albo cztery razy tam i z powrotem odprowadzając się nawzajem z czystej i bezinteresownej przyjaźni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL