[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— A niech to — odezwał się Charley.— Chyba mamy przerąbane.Mae i Charley podbiegli do najbliższego okna, David i Rosie wyjrzeli przez okno nad zlewem.— Nie! — krzyknąłem.— Odsuńcie się od okien!— Dlaczego?— Żeby rój nas nie zobaczył.Nie bardzo mieliśmy się gdzie schować, ale Rosie z Davidem wczołgali się pod zlew, a Charley, nie zważając na ich protesty, wepchnął się obok.Mae wtopiła się w cień w rogu pomieszczenia, w luce między regałami.Można ją było wypatrzyć tylko przez zachodnie okno.— Hej tam! — zatrzeszczało w słuchawkach.Ricky.— Jeden rój już do was leci.O rany! Dwa następne lecą za nim.— Wyłącz się — powiedziałem.— Co?— Cisza radiowa.— Dlaczego?— Wyłącz się, Ricky.Przyklęknąłem za kartonem z zapasami w głównym pomieszczeniu.Nie mogłem się za nim cały ukryć — nogi i tak mi wystawały — ale przynajmniej nie rzucałem się w oczy.Trzeba by spojrzeć przez północne okno, w dół pod ostrym kątem, żeby mnie zobaczyć.Nic lepszego nie mogłem wymyślić.Widziałem trójkę wciśniętą pod zlew żeby dostrzec Mae, musiałem wystawić głowę zza pudła.Wyglądała na spokojną i opanowaną.Schowałem się.— Dlaczego mam się wyłączyć? — zapytał Ricky.— Kurczę.— mruknął pod nosem Charley.Przyłożyłem palec do ust i pokręciłem głową.— Roje słyszą dźwięki, prawda, Ricky? — zapytałem.— Trochę pewnie tak, ale.— Więc zamknij się i rozłącz.— Ale.Wyłączyłem zawieszony na pasku nadajnik i dałem znak siedzącym pod zlewem, żeby zrobili to samo.Posłuchali mnie.Charley poruszył bezgłośnie ustami.Wydawało mi się, że mówi: „Ten skurwiel chce nas zabić", ale nie byłem pewien.Czekaliśmy.Oczekiwanie trwało pewnie dwie, może trzy minuty, ale ciągnęło się w nieskończoność.Od klęczenia na betonie rozbolały mnie kolana.Poruszyłem się ostrożnie, próbując znaleźć sobie wygodniejszą pozycję.Byłem pewien, że pierwszy rój jest już gdzieś blisko.Na razie nie widziałem go w żadnym oknie i zaczynałem się zastanawiać, co go zatrzymało.Może samochody? Ciekawe, co taki rój może pomyśleć o samochodzie; jak zagadkowy musi mu się wydać taki pojazd.Ale dopóki samochody się nie poruszały, rój mógł je potraktować jak ogromne, kolorowe kamienie.Co go w takim razie zatrzymało?Z każdą chwilą nogi bolały mnie coraz bardziej.Oparłem się na rękach i oderwałem kolana od posadzki, jak sprinter w blokach startowych.Tak się zająłem sobą, że nie zauważyłem, kiedy oślepiająco biały prostokąt światła na podłodze pociemniał: najpierw czarny kształt pojawił się na środku, potem rozszedł się na boki, a po chwili cała słoneczna plama zszarzała.Rój znalazł magazyn.Nie wiedziałem, czy mnie słuch nie myli, ale wydawało mi się, że przez szum klimatyzacji przebija się niskie, rytmiczne buczenie.Widziałem, jak za oknem przy zlewie gęstnieje chmura nanomechanizmów, zupełnie jakby na dworze rozszalała się burza piaskowa.W magazynie zapanował półmrok.David Brooks jęknął cicho, ale Charley zasłonił mu usta dłonią.Obaj patrzyli w górę, chociaż krawędź zlewu zasłaniała im okno.Nagle rój się wycofał, równie szybko, jak przedtem się pojawił.Zrobiło się jaśniej.Nikt się nie poruszył.Czekaliśmy.Po chwili tak samo pociemniało zachodnie okno.Zdziwiłem się, że rój nie próbuje się dostać do środka.Okna nie były przecież uszczelnione, nanokamery bez trudu wśliznęłyby się do środka przez szpary.Wyglądało jednak na to, że nawet nie próbują.Być może ich inteligencja zadziałała tym razem na naszą korzyść: może rój nauczył się przy laboratorium, że okna i drzwi są szczelne, i uznał, że nie ma sensu dalej próbować.Nadzieja pozwoliła mi na chwilę zapomnieć o obolałych kolanach.Zachodnie okno było wciąż zaciemnione, kiedy poszarzało także okno północne, to nad zlewem.Dwa roje jednocześnie zaglądały do środka.Ricky mówił o trzech, o czwartym nie wspomniał.Zastanawiałem się, co się stało z trzecim rojem.Chwilę potem już wiedziałem.Niczym czarna mgła rój zaczął się przesączać do pomieszczenia przez szparę pod zachodnimi drzwiami.Stopniowo coraz więcej nanomechanizmów przenikało do środka, już nie tylko dołem, ale przez wszystkie szczeliny w futrynie.Unosiły się bezładnie w powietrzu, ale wiedziałem, że za kilka sekund odtworzą rój.Drugi rój zaczął się wciskać przez szpary w północnym oknie z umieszczonych na suficie wylotów klimatyzacji sączyła się czarna struga nanocząstek.Nie było sensu dłużej czekać.Zerwałem się na nogi i wyszedłem z ukrycia.Zawołałem pozostałych.— Ustawcie się w dwóch szeregach!Charley chwycił spryskiwacz z roztworem glukozy.— Jak oceniasz nasze szansę? — mruknął.— Lepszej okazji nie będzie.Pamiętacie zasady Reynoldsa? Trzymajcie się blisko mnie.Zaczynamy.Gdyby nie paraliżujący strach, czulibyśmy się pewnie jak ostatni idioci: powłócząc nogami, posuwaliśmy się rytmicznie przez pokój, w ciasnym szyku, próbując złapać wspólny rytm i udawać zbite w stado ptaki.Serce waliło mi jak młotem, krew dudniła w uszach.Zdawałem sobie sprawę, że poruszamy się niezdarnie, ale szybko nabieraliśmy wprawy.Pod ścianą zawróciliśmy i w zgodnym rytmie ruszyliśmy z powrotem.Zacząłem klaskać przy każdym kroku, inni podchwycili mój pomysł w ten sposób łatwiej było utrzymać rytm i zapomnieć o strachu.Uprawialiśmy, jak to później powiedziała Mae, „piekielny aerobik".Nie odrywaliśmy przy tym wzroku od przedostających się do pomieszczenia czarnych obłoków.Wydawało się nam, że trwa to bardzo długo, ale myślę, że po trzydziestu czy czterdziestu sekundach wszystkie nanomechanizmy znalazły się w środku.Pomieszczenie wypełniła ciemna, jednorodna mgła.Czułem lekkie ukłucia na całym ciele i wiedziałem, że pozostali też je czują.David znów jęknął rozpaczliwie, ale idąca tuż obok niego Rosie, nie szczędziła mu słów zachęty.Nagle mgła się rozwiała i nanocząstki zebrały się w dwie pionowe kolumny, które zawisły w powietrzu na wprost nas.Po ich powierzchni w górę i w dół przebiegały regularne zmarszczki.Z bliska roje wydawały się nie tylko groźne, ale wręcz złośliwe.Słyszeliśmy wyraźnie ich basowe buczenie, od czasu do czasu przerywane wściekłym wężowym sykiem.Ale nie zaatakowały.Tak jak miałem nadzieję, luki w programie działały na naszą korzyść.W obliczu skoordynowanego stada ofiar drapieżnik zgłupiał.Roje znieruchomiały.Przynajmniej na razie.— Nie do wiary.takie kretyństwo.— mówił Charley między kolejnymi klaśnięciami.— Ale działa!— Działa, ale nie wystarczy na długo — odparłem.Bałem się, że David nie wytrzyma tego napięcia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL