[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszli na korytarz i zbli¿yli siê do drzwi ubikacji.Niemiec uchyli³ je,zapraszaj¹c do wnêtrza.— Tylko nie zamykaæ, bo ja znam ró¿nych kombinatorów.Stan¹³ w drzwiach obserwuj¹c, czy Dolas istotnie za³atwia potrzebêfizjologiczn¹, a nie knuje wrogich planów przeciwko III Rzeszy, Jeniec,doprowadziwszy do porz¹dku garderobê, wyszed³ z ubikacji na korytarz.Wartownikcofn¹³ siê o krok do ty³u.W tym momencie poci¹g silnie szarpn¹³.Dolasa toszarpniêcie rzuci³o w ty³.Uderzy³ o drzwi i nagle poczu³, ¿e traci oparcie ileci w dó³.„Wypad³em z poci¹gu! Koniec ze mn¹" — pomyœla³.Upad³ na coœ miêkkiego.„Myœlê, a wiêc ¿yjê! Gdzie okulary?"Tkwi³y nieuszkodzone na swoim miejscu.Wygramoli³ siê z potê¿nej zaspyœnie¿nej i stan¹³ na torze.Poci¹gu nie by³o ju¿ widaæ, rozlega³o siê tylkodalekie, g³uche dudnienie.— Pan Dolas ma szczêœcie! — powiedzia³ g³oœno do siebie.Istotnie, mia³ wyj¹tkowe szczêœcie.Drzwi nie by³y zamkniête i gdy poci¹gszarpn¹³, Dolas uderzy³ w nie plecami i wypad³, trafiaj¹c akurat na jedn¹ znielicznych zasp œnie¿nych, a nie na zmarz³¹ ziemiê lub zgo³a na s³up.Ale corobiæ dalej? Jak wykorzystaæ to przypadkowe, nieomal cudowne wydostanie siêspod opieki narodowo-socjalistycznego re¿imu? Nie mia³ pojêcia, gdzie siêznajduje.Zaczyna³ prószyæ œnieg.Postanowi³ oddaliæ siê od toru, bo na pewnobêd¹ go szukali ¿ywego lub zabitego.Do rana jakoœ przetrwa, a potem mo¿e udamu siê nawi¹zaæ kontakt z jeñcami polskimi lub francuskimi i otrzymaæ jak¹œpomoc.To by³o jedyne wyjœcie, jakie widzia³ w tej sytuacji.Inaczej grozi³ mupobyt do koñca wojny w hitlerowskim wiêzieniu.Wzdrygn¹³ siê na myœl o ciemnej,wilgotnej celi.W lewo od toru wyrasta³a skalista, prawie pionowa œciana.Po prawej mia³urwisko, ni¿ej ci¹gnê³a siê dolina, a dalej wysokie wzgórze.Ruszy³ stromymzboczem w dó³.Po godzinnym schodzeniu, dziesi¹tki razy przewracaj¹c siê ikozio³kuj¹c — znalaz³ siê w dolinie.Przed sob¹ mia³ p³aszczyznê pokryt¹œniegiem, a sto metrów dalej rzeczkê.W prawo œwieci³y jakieœ œwiat³a.Nawetzupe³nie blisko.Tam iœæ nie móg³.£¹czka by³a pe³na wertepów, wybojów, spodœniegu wystawa³y kolczaste druty, zardzewia³e ¿elastwo, jakieœ œmieci.Kln¹cpod nosem, dobrn¹³ do rzeczki.Brzegi by³y zamarzniête, ale œrodkiem wartkop³ynê³a woda.Po kamieniach przedosta³ siê na drugi brzeg, stromy i urwisty.Sapi¹c ze zmêczenia wdrapa³ siê na górê.Œnieg przesta³ prószyæ, niebo siêprzetar³o.Kilkadziesi¹t metrów dalej czerni³ siê las.Id¹c skrajem, szuka³drogi lub œcie¿ki, znalaz³ pn¹cy siê pod górê holweg, kamienisty i widoczniema³o uczêszczany.Zasapany i zziajany kanonier Dolas zdobywa³ powoli metr po metrze tejpiekielnej drogi.Straci³ poczucie czasu i nie móg³ sobie uœwiadomiæ, czywspinaczka trwa godzinê, czy piêæ.Wreszcie holweg siê urwa³, dalej ci¹gnê³osiê zbocze poros³e kosodrzewin¹.Przedzieraj¹c siê przez k³uj¹ce krzewy,doszed³ do du¿ej polany.Otar³ pot sp³ywaj¹cy strumieniami z czo³a i pó³¿ywyrzuci³ siê na kupê kamieni.Rozmyœlania „co robiæ dalej?" przerwa³ gwizdparowozu: po torze sun¹³ powoli poci¹g towarowy.Dolas zorientowa³ siê, i¿znajduje siê nieco wy¿ej od nasypu kolejowego.Ale groŸne szczyty przed nimnadal tkwi³y w chmurach.Mia³ wra¿enie, ¿e uszed³ niewielki kawa³ek drogi.Niebo znów zaczyna³o siê zaci¹gaæ.— Dalej, byle dalej!Wiedzia³, czym mu grozi ta wycieczka w góry, ale postanowi³ ryzykowaæ.Droga, któr¹ teraz szed³, tak siê mia³a do holwegu, jak wiejski trakt doautostrady.Ale kanonier Dolas pcha³ siê w górê.Œwit zasta³ go w gêstej,nieprzeniknionej wacie mg³y.W pewnym momencie zauwa¿y³, ¿e po lewej stroniecoœ majaczy.Po chwili rozpozna³, ¿e to druga œcie¿ka skalna.A wiêc jest wrozpadlinie.Id¹c po wydeptanej œcie¿ce, wyszed³ na drug¹ stronê.— A co teraz? W prawo, w lewo, czy pod górê?Przy sobie mia³ jeszcze z wiêzienia kawa³ek chleba z margaryn¹.Postanowi³zjeœæ œniadanie i nieco odpocz¹æ.Po up³ywie godziny ruszy³ w lewo, maj¹czamiar trzymaæ siê równolegle do zbocza.Zacz¹³ padaæ coraz gêstszy œnieg.Wia³silny wiatr.Posuwaj¹c siê prawie po omacku, w pewnej chwili poczu³, ¿e tracigrunt pod nogami i leci w dó³!„Teraz znajdê siê w dolince kilkaset metrów ni¿ej i klops ze mnie."Podró¿ po piargach trwa³a krótko.Zatrzyma³ siê na niedu¿ej pó³ce skalnej.Odetchn¹³.„A wiêc jeszcze nie tym razem!" Wzi¹³ parê kamieni i rzuci³ wprzepaœæ.Nie us³ysza³ ¿adnego odg³osu.Zauwa¿y³, ¿e dalej prowadzi œcie¿ka zeznakami i klamrami.Maszerowa³ wiêc œmielej.Œnie¿yca potêgowa³a siê z minutyna minutê, œcie¿ka bieg³a coraz bardziej w dó³.Wreszcie siê skoñczy³a — by³ nahali.Pod warstw¹ œniegu czu³ zamarzniêt¹ ziemiê.Posuwa³ siê hal¹ równolegledo zbocza.Po dwóch godzinach dobrn¹³ do lasu.Œnie¿yca usta³a, zobaczy³ przed sob¹urwisko.Nie by³o rady, znów musia³ schodziæ w dó³.Zjad³ resztê chleba.Marszleœny wyczerpywa³ si³y.Chcia³o mu siê spaæ i choæ trochê odpocz¹æ.Wiedzia³jednak, ¿e je¿eli usi¹dzie, to ju¿ nigdy nie wstanie, a jedynie id¹c mia³szansê wydostania siê z matni.Przewracaj¹c siê na g³azach i starych pniach,spadaj¹c w dó³.nieraz po parê metrów, wytrwale d¹¿y³ przed siebie.Zapad³mrok.Œnie¿yca znów siê spotêgowa³a.S¹dzi³ ju¿, ¿e ten diabelski las nigdy siênie skoñczy, gdy nagle drzewa siê przerzedzi³y — znajdowa³ siê w dolinie, tu¿przy drodze.Postanowi³ iœæ w prawo.Zapad³a zupe³na ciemnoœæ.Brn¹c przezzaspy szed³ przed siebie na oœlep.Porusza³ nogami, ostatkiem si³.Przed oczymalata³y mu czerwone p³atki.Nagle us³ysza³ jakieœ wo³anie.„Uciekaæ! Jak najszybciej uciekaæ!"Nie mia³ ju¿ si³.Poruszy³ parê razy nogami i pad³ na miêkki, puszysty dywan.Chwilê le¿a³ bez ruchu.W ciemnoœciach zarysowa³y siê przed nim dwie wysokie,barczyste postacie.Poczu³, ¿e go podnosz¹, bior¹ pod pachy.Na pó³ id¹c, napó³ wlok¹c nogami po ziemi, znalaz³ siê w du¿ej izbie o œcianach z sosnowych,nie malowanych desek.Przygl¹da³o mu siê bacznie paru mê¿czyzn w nieznanych mumundurach.Jeden z nich, w futrzanej czapie, poda³ kubek z gor¹c¹ herbat¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL