[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jednak stan atmosfery był taki, że widzieliśmy bardzo wyraźnie fałdy na stromym licu wydm i postacie ludzi poruszających się na rufie „Lwa”.Zawsze był tam ktoś, kto wyglądał, jak by nas obserwował.Wreszcie z niejakim podnieceniem ujrzeliśmy, jak ściągają grot i spuszczają gig.Cztery wiosła biły o ciemną wodę, wznosząc się i opadając jakby wciąż w tym samym miejscu.Łódź płynęła zda się nieskończenie długo, ale gdy już była blisko, zdumiała mnie jej wielka szybkość.Sebright, który sterował, dobił do nas zgrabnie, a dwóch z jego ludzi przeszło bez słowa do naszej łódki i natychmiast opuścili nasz żagielek.— Przyjechaliśmy zarefować wam żagiel.Trudno by panu było dać sobie z tym radę, mając tylko jednoręką załogę — powiedział młody oficer spokojnym głosem wśród ogromnej ciszy.Jego zdaniem, nie należało teraz oczekiwać żadnego wiatru, dopóki nie zadmie pierwszy szkwał.Ten podmuch, jak go nazwał, zapędzi nas do brzegu, aż się będzie kurzyło; był również przekonany, że pomoże on statkowi dostać się do Hawany w jakieś dwadzieścia cztery godziny.Nie sądził, by od początku był bardzo gwałtowny, a gdy raz znajdziemy się na lądzie, wszystko nam będzie jedno, z jaką siłą dmucha.Podał mi przez burtę manierkę obszytą skórą, z przykręconą srebrną zakrętką w kształcie kubka.Przysyłał ją kapitan; pełna była dobrego rumu.Najpewniej wypadnie nam przemoknąć.Wsunął mi także w ręce szary włóczkowy szal.Pani Williams sądziła, że może przydać się w nocy mojej panience.— Kochana staruszka zamknęła się w ich kajucie i modli się za was w tej chwili — zakończył.— Uwijajcie się, chłopcy.Jego ludzie nie odpowiedzieli, lecz na kilka słów zwróconych do Castra, który siedział na dziobie i patrzył w stronę wybrzeża, ten odpowiedział burkliwie, z nadąsanym zniecierpliwieniem.Jest całkiem pewien, gdzie jest wejście.Wpływał tamtędy i wypływał kilka razy.Tak.Nocą także.Wówczas Sebright zwrócił się do mnie.Ostatecznie, nie będzie to takie trudne.Cieśnina znajduje się na południe od nas, a wiatr przyjdzie ze szczerej północy.Zawsze tak jest przy tych nagłych podmuchach.Muszę tylko mocno się trzymać na pełnym wietrze.— Chmury przyświecą panu na ostatek — dodał znacząco, spoglądając w górę.Dwaj marynarze, uporawszy się z refowaniem, podnieśli, opuścili i znów podnieśli reję, aby sprawdzić, czy dobrze chodzi, po czym, nie spojrzawszy na nas ani razu, wrócili na gig i zasiedli na swoich miejscach.Jeszcze przez chwilę obie łodzie stały obok siebie, dotykając się burtami.Sebright wyciągnął rękę z łodzi do łodzi.— Jest pan teraz pod boską opieką, Kemp — rzekł patrząc na mnie, a w głosie jego zabrzmiała nieoczekiwana głębia uczucia.— Pod żadnym pozorem nie przerzucaj pan żagla na inny hals, a jeśli poczujesz, że napór wiatru jest za duży, popuszczaj żagla i zdaj się na szczęście.Czy mówiłem panu, że dostrzegliśmy szkuner z wysoka? Nie? Ledwo go widać z górnej rei za naszą rufą pod lądem.To już teraz nie ma znaczenia… Seńorito, ręce całuję.— Lubił przewietrzyć swój hiszpański.— Cokolwiek się stanie, zachowajcie zimną krew.Na pełnym wietrze, niech pan pamięta.I liczcie szesnaście dni od jutra.No.To wszystko.Odjazd, chłopcy.Nie obejrzał się ani razu.Widzieliśmy, jak wciągają gig na statek i umocowują.Niedługo potem, kiedy przyglądaliśmy się, jak na „Lwie” skracają żagle, pierwszy deszcz spadł pomiędzy niego a nas niby opuszczająca się zasłona.Przez pewien czas jeszcze widać go było mgliście, jak stał, ciemny i podobny do szkieletu ze swymi obnażonymi rejami.Ulewa chlusnęła ze zdwojoną siłą; statek znikł, a nasze serca zabiły szybciej.Deszcz padał na nas, dokoła nas, bijąc pionowo z niesłabnącą siłą, a grzmot toczył się daleko, jak by dobywał się z morza.Niekiedy stłumiony huk ustawał, pozwalając nam słyszeć wyraźnie lekki syk i tupot kropli padających na rozległym obszarze.Nagle, razem z głośną detonacją tuż nad naszymi głowami, rozbłysk światła ukazał pod wydętym paskiem naszego żagla spiczasty kapelusz Castra spoczywający na kupie czarnego sukna skulonej w dziobie łodzi.Potem ciemność pochłonęła wszystko.Porwałem Serafinę przed siebie i usadowiłem ją nisko na rufie u swoich stóp.Mnóstwo piany zakipiało wokół łodzi i mieliśmy uczucie, że zostaliśmy wystrzeleni z katapulty.Wszystko było czarne — zupełnie czarne.Co jakiś czas strugi deszczu gnane wiatrem przelatywały nam nad głowami.Sądzę, że zachowałem dość zimną krew, lecz w świetle każdej błyskawicy wiatr, morze, chmury, deszcz i łódź zdawały się pędzić razem ku brzegowi.Linia piasków, obrzeżona pasem piany, jaśniała oślepiającym zygzakiem na tle ziemi równie czarnej jak chmury; tylko cypel, ilekroć udało się nam go dostrzec, trwał ciemny i nieruchomy.Wreszcie spiętrzył się tuż przed łodzią.Modre błyskawice rozświetlały szlak skłębionej wody u jego stóp.Czyżby to było wejście? Z niejasną myślą o skróceniu żagla wypuściłem szot z rąk.Szarpnęło, rozległ się trzask pękającego drewna i w następnym błysku ujrzałem Castra wydobywającego się spod szczątków masztu i żagla.Wstał, strząsnął z siebie rumowisko za burtę i nim nastała ciemność, mignął mi jeszcze z ręką wskazującą w lewo.Nacisnąłem odpowiednio rumpel.Po chwili ujrzałem go znowu, jak wyprostowany pokazuje mi w prawo, i usłuchałem jego znaku.Chmury ociekające wodą i ogniem naprawdę oświetlały nam drogę.Za łodzią wezbrała wielka fala, gnająca nas w cieśninę; huśtani przeraźliwie, zobaczyliśmy nieruchome spiętrzenie piany — ławicę piasku — bałwany… To było straszne… Nagle ruch łodzi uległ zmianie i migotliwe światło błyskawic padło na mały, otoczony lądem basenik.Wiatr rył w nim głębokie bruzdy, wyjąc i szamocąc się za wydmami.Kropelki piany polatywały nad powierzchnią, cała rozfalowana zatoczka zdawała się unosić ku górze.Ujrzałem znowu Castra, tym razem zwróconego twarzą do mnie.Wiatr rozwiewał mu czarną pelerynę od samej szyi; usta miał szeroko otwarte; wykrzykiwał jakieś wskazówki, ale w tej samej chwili ciemność przesłoniła mi oczy nieprzeniknioną zaporą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL