[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Równie¿ i ten cz³owiek, który zgin¹³ przeze mnie, ba³ siê deszczu, gdy¿pochodzi³ ze wsi i jak ka¿dy cz³owiek ze wsi by³ przesadny, i ba³ siê, ¿edeszcz go zabije, jak zabija³ zawsze tych wszystkich chorych na gruŸlicê, a jadyktowa³em te listy jego ¿onie i prosi³em go, aby nie bal siê deszczu i aby niemyœla³ wcale o tym, gdy¿ teraz ju¿ medycyna posz³a tak daleko naprzód, i¿bêdzie móg³ œmia³o ¿yæ, nawet gdyby deszcz pada³ ka¿dego dnia; i prosi³em go,aby myœla³ tylko o tym, jak pierwszy raz by³ razem z ¿onê w ³Ã³¿ku; i o tym, jakbardzo by³a z nim szczêœliwa, i jak bardzo zawsze bêdzie z nim szczêœliwa,kiedy ju¿ wróci ze szpitala.I o tym, co ona czu³a; a potem przerywaliœmypisanie i kochaliœmy siê znowu; a potem to wesz³o ju¿ nam w przyzwyczajenie.Ateraz nie ma ju¿ ani Barbary, ani Jana; teraz czeka³em ju¿ sam na deszcz,którego on sil ba³.My wszyscy byliœmy biednymi ludŸmi; i on, i ja, i Barbara.I nasz kraj by³biedny; i tylko dlatego jego lekarz wpad³ na ten pomys³ z listami, gdy¿ niemieli telefonu.Wiêc lekarz powiedzia³ do Barbary, aby pisa³a do niegocodziennie, gdy¿ stan psychiczny gruŸlikówjest czasem decyduj¹cy, jeœli chodzi o ich stan fizyczny; i tak Barbara zaczê³apisaæ te listy, a ja kiedyœ spotka³em j¹ id¹c¹ do domu i ona powiedzia³a mi, ¿eka¿dego dnia musi pisaæ jeden cholerny list, i ¿e ma tego dosyæ, a wtedy jajej powiedzia³em, i¿ jej pomogê, i ona smia³a sil ze mnie; a pewnego dniazacz¹³em jej dyktowaæ list i mówi³em o tym, co ona czu³a, id¹c po raz pierwszyz nim spaæ, i patrzy³em na jej pe³ne usta, które zrobi³y siê nagle suche, i takto siê zaczê³o.Samsonow wróci³ i poda³ mi butelkê.- Pan ma dziwne poczucie humoru - rzek³.- Wiem.Ja jeszcze w grobie bêdê bawiæ siê grzechotk¹.- I có¿ pan zamierza?- Nic nie zamierzam.Po có¿ panu broñ? Nie trzyma³by pan tego, gdyby pan niemia³ pozwolenia.- Jeœli siê ma broñ i wie siê, jak jej u¿ywaæ, to nic trzeba pozwolenia.- Nie moja rzecz - powiedzia³em.- Ja siê wyprê w razie czego.Ale pan siê niewyprze.Ten gara¿ nale¿y do pana.- Staliœmy przez chwilê w milczeniu, a jas³ucha³em wci¹¿ tej piosenki o pilotach dobiegaj¹cej z otwartego okna;pomyœla³em sobie, i¿ to nic by³o radio, a tylko p³yta gramofonowa.Powiedzia³emdo Samsonowa: - Zapomnielœmy siê tr¹ciæ.- I wyci¹gn¹³em ku niemu swoj¹butelkê.- To nie moja broñ - powiedzia³ Samsonow.- To broñ mojego kolegi.Pami¹tka zwojny.Pan tego nie zrozumie.Pan nie by³ na wojnie.1 nic jest pan oficerem.- A on panu powiedzia³: „nie komuniœci mi dali broñ, i nie komunistom j¹oddam."- Tak by³o.- Dlaczego nie trzyma jej u siebie? - Nie wzi¹³ ze sob¹ walizki.- Oddaj mu pan to, kiedy wróci.- Nie wierza w duchy - powiedzia³ Samsonow.- I panu bym tak¿e nic radzi³.- Dlaczego pan go chce pamiêtaæ? - By³ dla mnie jak brat.- Pan go a¿ tak kocha³?- Pan mnie nic zrozumia³ - powiedzia³ Samsonow.- Nic zna pan tej opowieœci odwóch braciach, z których potem jeden musia³ nosiæ piêtno na czole?- Ale który z was jest Kainem?- On.- Przecie¿ go ju¿ nie ma - powiedzia³em.- Sam pan to oœwiadczy³.A mo¿e pananie zrozumia³em dobrze?- Pan mnie dobrze zrozumia³ - powiedzia³ Samsonow.Dobranoc.Odszed³; wróci³em do swego pokoju i rozpakowa³em walizko.Mia³em tam obrazMadonny, na którym Wuj Józef napisa³ kiedyœ: „Kochanemu Grzegorzowi na pami¹tkowspólnie spêdzonych nory i dni w Górnej Galilei - Maria." Dedykacji nie da³osiê niczym zmyæ.Powiesi³em obraz na œcianie i po³o¿y³em siê, lecz d³ugojeszczenie mog³em usn¹æ.Wci¹¿ jeszcze by³o gor¹co i s³ysza³em tê pieœñ o pilotachdochodz¹c¹ do mnie przez okno, a kiedy je zamkn¹³em, nie by³o wcale lepiej; apotem nagle spad³ deszcz i usn¹³em.Obudzi³em siê nastêpnego dnia doœæ póŸno, szybko dokona³em ablucji i wyszed³emna podwórze.Samsonow sta³ w cieniu drzewa i patrzy³ w niebo, a poszed³szy zawzrokiem jego, zobaczy³em klucz odchodz¹cych na po³udnie ptaków.- Odlatuj¹ ju¿ - powiedzia³ Samsonow.- Za miesi¹c nie bêdzie ani jednego.- Nie - powiedzia³em.- Tym razem potrwa to d³u¿ej.Myœlê, ¿e a¿ dopaŸdziernika.Lato by³o gor¹ce.Samsonow nala³ sobie herbaty, po czym poda³ mi kartkê wydart¹ z notatnika.- Zna pan dobrze Wroc³aw? - zapyta³.- Mieszka³em tutaj.- Pojedzie pan na Parkow¹ dwa.Tu jest nazwisko tej osoby.Przeczyta³em:Weronika Rackmann.- Niemieckie nazwisko - powiedzia³em.- Zabawne.Pan ma rosyjskie, ta paniniemieckie, moje tak¿e nie jest polskie.- Proszê uwa¿aæ na pani¹ Rackmann.Pije za du¿o.- Czy to ona bêdzie prowadziæwóz?- Pan.Mimo to proszê uwa¿aæ.Ona bêdzie chcia³a z panem piæ.- Sk¹d pan to wie? Pani Rackmann nie widzia³a mnie nigdy na oczy.- Bêdzie tak, jak ja mówiê.Czy pan wie, gdzie jest miasto B.? - Znam drogê.- Wieczorem pan wróci.I proszê powiedzieæ pani Rackmann, ¿e od dzisiaj pan j¹bêdzie woziæ, o ile ona sobie tego ¿yczy.Z tym, ¿e oczywiœcie ja bêdê panup³aci³.Wsiad³em do samochodu i pal¹c papierosa czeka³em, a¿ rozgrzeje siê silnik.Samsonow patrzy³ na mnie uœmiechaj¹c siê tym swoim dziwnym uœmiechem.- Dlaczego pan chcia³ zostaæ aktorem? - zapyta³ nagle.- ¯eby siê ukryæ miêdzyludŸmi.- By³by pan chyba niez³ym aktorem.- Mam z³y g³os.Tego siê nie da³o naprawiæ.- Proszê ju¿ jechaæ.Dzieñ jest ³adny, szkoda czasu.I proszêjej koniecznie powiedzieæ, ¿e od dzisiaj pan j¹ bêdzie woziæ, a nie ja.Tobardzo wa¿ne.Nie zapomni pan?- Nie - powiedzia³em.Wyjecha³em; jad¹c powoli, patrzy³em na drzewa, które by³y jeszcze zielone, ioczywiœcie zab³¹ka³em siê; tak, i¿ musia³em przystan¹æ i spytaæ o drogê.Wreszcie znalaz³em ulicê Parkow¹.W naro¿nym kiosku kupi³em parê gazet i id¹cpoprzez ulicê zobaczy³em zabawn¹ scenê; chodnikiem naprzeciw siebie sz³o dwóchœlepców i zderzyli siê ze sob¹, ale ¿aden z nich nie powiedzia³ ani s³owa;poczêli siê tylko ostukiwaæ laskami i rozeszli siê bez s³owa.Znalaz³szy dom, wszed³em po schodach i zadzwoni³em; nikt jednak nieodpowiada³.Musia³em zmru¿yæ oczy, gdy¿ œwiat³o padaj¹ce przez okno klatkischodowej oœlepia³o mnie.Czeka³em przez d³ug¹ chwilê; wreszcie zadzwoni³em poraz drugi.Wtedy nagle otworzono drzwi s¹siedniego mieszkania; jakiœ staruszekpopatrzy³ na mnie i szepn¹³:- To pan? To pan?- Tak, to ja - powiedzia³em
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL