[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aż chciało się je brać.Coś o tym wiedział.Norbert raz jeszcze obrzucił spojrzeniem otoczenie.Jak się znalazł w tym miejscu? „Gwiaździsta” znajdowała się na drugim końcu miasta.Tu niczego nie sprzeda.Nie dlatego, że brakowało chętnych – wokół zamieszkiwało wielu jego byłych klientów; jeśli się dobrze nad tym zastanowić, całe ich mrowie – ale wynikało to z prostego faktu, że martwi nie posiadają pieniędzy, a Norbert nie był instytucją charytatywną.Owszem, czasem dawał za darmo, ale tylko nowym.W kapitalizmie to się nazywa marketing.Spróbuj, polub i kupuj zawsze u mnie.Zamiast w knajpie wylądował na cmentarzu.Chciał głośno zakląć, ale głos uwiązł mu w gardle.Z ust wydobyło się tylko chrapliwe rzężenie.Co go tu przywiało? Próbował sięgnąć pamięcią wstecz, ale wielka czarna dziura w jego głowie wessała wszystko.Wszystko prócz bólu, rzecz jasna.Ostatnie, co zapamiętał, to wnętrze „Gwiaździstej”.Interes szedł dobrze i Norbert postanowił w ramach extra premii samemu łyknąć małe co nieco.Tym bardziej że, jak zapewniał go Zupa – co za idiotyczne przezwisko – towar był pierwsza klasa.Ponoć z Ameryki Środkowej.Jamajki, Sramajki, czy skądś tam jeszcze.No więc wziął – niech diabli wezmą Zupę i jego twierdzenie, że to jedynie trucizna dla robactwa, frajerów bez wyobraźni – i poczuł się świetnie.Jak zawsze, zresztą.Jasne, Zupa miał rację, prochy były tylko jeszcze jednym sposobem na wyciągnięcie pieniędzy od idiotów, ale jego to nie dotyczyło.On je sprzedawał.Poza tym wcale nie musiał, brał kiedy chciał.Tak jak teraz.Norbert złapał się za głowę.Co za ból! Zastanawiał się, ile czasu minęło od tamtego teraz do teraz najzupełniej obecnego.Zapewne kilka godzin.Wciąż była noc.Spojrzał na przegub, ale jego omega za sześć tysięcy zniknęła.Mógł tylko zgadywać, która jest godzina.Zadarł głowę i obrzucił wściekłym spojrzeniem migoczące gwiazdy.Słyszał gdzieś, że i z nich można to jakoś odczytać.Kto mu naopowiadał takich bredni? Pewnie Zupa; ten idiota studiował, jakby nie mógł sobie kupić papieru na bazarze.Kretyn.Norbert raz jeszcze zerknął na gwiazdy.Odczytać czas.Tylko jak? Nie był cholernym Kopernikiem!Ruszył w stronę bramy cmentarza.Nieważne, co tu robił i jak się tu znalazł, liczyło się tylko to, by jak najszybciej dotrzeć do domu, położyć się do łóżka i przespać najgorsze.Miał wrażenie, że jego czaszka za moment eksploduje.Właściwie bolało go całe ciało, ale ból głowy był zdecydowanie najgorszy.Zupełnie jakby przejeżdżała przez nią parada wojsk pancernych.Towar pierwsza klasa, dobre sobie! Przy tym świństwie strychnina wydawała się pokarmem bogów!Główna brama była coraz bliżej.Norbert skręcił na prowadzącą ku niej szeroką alejkę.Ledwie szedł.Nie dość, że narkotyk rozrywał mu czaszkę, to jeszcze pozbawił sił.Sprawił, że Norbert się zataczał, z trudem pokonując wyłożoną nierówną kostką drogę.Zatrzymał się, widząc w cieniu oświetlonej daleką latarnią bramy jakąś postać.Przez dłuższą chwilę nie wiedział, jak się ma zachować.Ociężałe myśli nie pozwalały podjąć żadnej decyzji.Czy powinien zostać na miejscu, czy raczej podejść?– Hej, jest tam kto?! – usłyszał mocny głos.Odniósł wrażenie, że mężczyzna przy bramie dostrzegł go.A w każdym razie usłyszał jego nieporadne kroki, gdy szurał nogami, potrącając niezliczone małe kamyki rozrzucone po alejce.– Hej, ty tam, wyłaź!Ruszył przed siebie.Nie dlatego, że postanowił usłuchać wezwania, ale z powodu dziwnego pragnienia, które się nagle w nim obudziło.Nie było mu obce, nie do końca.Czuł je już wcześniej, choć nigdy z taką siłą.Głód.Czy to nie on kazał mu dzisiaj zażyć to świństwo, które dostarczył Zupa? Jeszcze parę godzin temu, w „Gwiaździstej”, zaprzeczyłby.Teraz, na jakimś poziomie podświadomości, zrozumiał, że się oszukiwał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL