[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Karykatury ludzkie, takie znane i takie nieznane.Znane, bo je znamy ze śmiesznej strony, zabłocone i oberwane u dołu, ze strusiemi piórami u góry, z głupawym a chytrym uśmiechem na twarzy; znane z bruku i z przed kratek konfesyonału i z niedzielnej wycieczki tramwajem za miasto.Znamy tysiąc dowcipów na ich temat i fars tysiąc z ich kołtuńskiego żywota, Nie znamy głębi sceny i wnętrza obskurnego domu, gdzie się przepyszne grają tragedyjki; więc nie możemy sobie złożyć sami tego obrazu, na którym ci ludzie z wnętrza czynszowej kamienicy, ustawieni są w tragicznych pozach i nie możemy powstrzymać głośnego śmiechu jeśli go nam kto ukaże.Patrzymy bez współczucia, zaciekawieni, radując się.I jeszcze z jednego powodu, widz, który patrzy na taką stęchłą tragedyjkę, uczuwa zbożną radość; bawi go wściekłość tych ludzi, którym złośliwie wyjęto jedną ścianę domu i zwołano publiczność, aby nie straciła rzadkiego spektaklu.I to jest największa tragedya tych ludzi, zabawna tragedya, że ich schwytano na gorącym uczynku, ich, którzy tak skrzętnie zasłaniają okna, tak niezrówanie uchodzą ludzkim oczom, tak żyć umieją w świętej ze światem zgodzie.Potworna zaiste złośliwość! Spoiła ona farsę tej całej menażeryi z jej marną tragedya i urodziła tragifarsę familii Dulskich, »tragifarsę kołtuńską«.Gdyby dzieje tych marnych prawie ludzi opisywać ze zmarszczonem czołem i miną pastora, byłby gotowy jeszcze jeden melodramat, jeszcze jedno uwiedzione popychadło, jeszcze jedna »nieszczęsna Halka«, Jontka zaś zastąpiłaby praczka z jakiejś zakazanej lwowskiej uliczki.I niktby słuchać nie chciał takich historyi, które można oglądać codziennie z ganku kamienicy u sąsiadów, w porannych godzinach wybierania pierza z rozczochranych włosów, kiedy rodziny rozmaitych Dulskich są jeszcze razem i żrą się na wyschłem łonie matki czcigodnego rodu, naszczekując głośno i jadowicie.Więc była konieczną taka, aż niechrześcijańska złośliwość Zapolskiej, gryząca aż do krwi wśród szerokiego śmiechu, wywlekająca wszystkie brudy rodziny Dulskich gdzieś aż z pierwszego pokolenia, i zwoływanie publiczności na »skandal na froncie«, jak powiada pani Dulska.Była konieczna »tragifarsa«.Spektakl jest wyborny, więcej niż wyborny.Pani Dulska rozpoczyna dzień pracowitego żywota głośno, piskliwie; wywleka z niezupełnie czystej pościeli latorośle rodu i nieużytek: męża, pana Dulskiego.Tak było wczoraj, tak jest dziś, będzie jutro i za lat dziesięć, aż pani Dulska zaklnie poraź ostatni.Nic się w tym domu zmienić nie może.Nikt nie zdejmie chińskiego wachlarza z pieca, nikt nie będzie inny.Tu jest wszystko »zasiedziałe«, tu razem z kurzem osiadło kołtuństwo na ścianach, na jedzonych przez mole meblach, na brudnych szybach,Na taką scenę wypełza w człapiących pantoflach pani Dulska, matka rodu, która dziedziczy po przodkach kamienicę i złodziejski spryt i razem z pierzem z siwiejących, »rzewnych« warkoczyków jakby wyjmowała przykazania rodu Dulskich:»Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział.Rozwłóczyć je po świecie, to ani moralne ani uczciwe.Ja zawsze tak żyłam, aby nikt nie mógł powiedzieć, że byłam powodem skandalu«.Potem kilka kapitalnych zdjęć.Pani Dulskiej robią zarzut, że wynajmuje kokocie mieszkanie.»Ale ja tych pieniędzy nie używam — powiada pani Dulska — płacę niemi podatki! «Lokatorka się truła.Pani Dulska tłómaczy jej wedle zasad odwiecznych:— Zażyła pani zapałek! Taka ordynarna trucizna.Ludzie się śmieli… Gdyby pani przynajmniej była umarła… no! Ale tak…Pod sąd wedle takiego złodziejskiego kodeksu przychodzi tragedya rodu.Młody pan Dulski chce być tem niemoralnem jabłkiem, które udaje, że pada daleko od jabłoni.Kołtuństwo przeżarło go na wskroś, wsiąknęło we wszystkie pory jego ciała, jest niem dziedzicznie obciążony; odbywa się w nim ferment, bo brud, zanim go całego strawi, musi strawić młodą duszę, pełną żywych soków.Każdy chwast jest bujny, młody Dulski ma tysiąc zdolności.Widzi doskonale otoczenie, czuje wstrętną woń i zgniliznę i — robi tragedyjkę.Zgorzkniały, pełen żółci, jadowity, niezdrowy, zniszczony pluje na kołtuństwo, które ocieka ze ścian rodzicielskiego domu, jak wilgoć, nienawidzi wszystkich i wszystkiego, a z oczu przez trzy akty wyziera mu kołtuństwo, które jak szarość u Wyspiańskiego » włazi w uszy, włazi w oczy«, sypie się piaskiem w usta, dławi za gardło, no i zadusi; pani Dulska może ledz spokojnie w grobie, »zdala od samobójców«; Dulski junior uderzy się w czoło, przestanie się »bawić w głupstwa«, a na dowód powrotu do rozsądku i tradycyi rodu podwyższy czynsze w kamienicy drugiego dnia po śmierci pani Dulskiej, na uczczenie jej pamięci, na której nie cięży żaden »szkandal na froncie«.Miódy Dulski zabawił się w Janusza i uwiódł służącą.Nic innego nie robił stary za wczesnych dni swego żywota.Matka rodu doskonale o tem wie, ale to przecież nie jest żadna tragedya, owszem korzyść z tego jest taka, że syn… z domem się zwiąże, po nocach włóczyć się nie będzie i sił nie będzie marnował.Nie w tem więc tragedya, tylko w tem, że grozi »szkandał« i »publika«; na to nie może pozwolić znana i uznana moralność pani Dulskiej.W tem miejscu urządza syn historyę z niesfornem jabłkiem, które przysłowiu chce czynić na złość i w tem miejscu moralność Dulskiej odprawia sądy.Dziewczyna chce pieniędzy, więc się odbywa licytacya cnoty.Tysiąc koron za cnotę prostej dziewki ze wsi? To się pani Dulskiej nie może pomieścić w głowie, zaczynają wirować w niej szybkim ruchem święte zasady i oto z czcigodnych ust dobywa krzyku, którym Dulscy rozwiązują wszelkie filozoficzne problemy kołtuńskiego żywota: »Jezus Marya, szlak mnie trafi!«.Młody Dulski załatwił się ze swoją tragedya »wolnej myśli« i »wolnej duszy«, tak, aby mógł przez resztę żywota spoglądać z podniesionem czołem na landszafty, popstrzone przez muchy, na chiński wachlarz na piecu, na abażur z bibułki i wszystko, co jest wiecznego w wilgotnej kamienicy Dulskich.Już z tego bagna nie wylezie, ani on, ani jego syn, ani syn jego syna.Kiedyś, w trzeciem pokoleniu, jakiś Dulski się ucywilizuje i nie będzie robił świństw ordynarnych, tylko eleganckie, wedle recepty Topolskich Perzyńskiego.Na razie będzie tysiąc »tragedyi« na tylnych schodach kamienicy, którędy chodzą ładne służące i tysiąc tragifars, jeśli kto to wszystko wywlecze »na front«.Nikt ich nie weźmie do serca, nikt się nie wzruszy, nikt ani okiem nie mrugnie, choćby pani Dulska miała naprawdę niefałszowane łzy w oczach, choćby ją kopnął własny syn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL