[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po krótkiej chwili wszyscy poszli za jego przyk³adem.Trzypeospojrza³ na przyjació³, z zak³opotaniem wzruszaj¹c ramionami,Chewie szczekn¹³ zdziwiony, Erdwa zabrzêcza³ domyœlnie.Luke i Han w zdumieniuobserwowali oddzia³ le¿¹cych plackiem Ewoków.Wtedy, na jakiœ niewidoczny sygna³, ma³e stworzonka zaœpiewa³y chórem:— likii whoh, iikii whoh, Rheakii rhiikii whoh.Han z niedowierzaniemspojrza³ na Trzypeo.— Coœ ty im powiedzia³?—Chyba „dzieñ dobry" — odpar³ przepraszaj¹cym tonem robot.— Mogê siê myliæ —doda³ pospiesznie.— U¿ywaj¹ bardzo prymitywnego dialektu.Oni chyba uwa¿aj¹mnie za jakiegoœ boga.Chewbacca i Erdwa uznali to za znakomity dowcip.Przez kilka sekundhisterycznie wyli i piszczeli.Z trudem zdo³ali siê uspokoiæ.Wookie otar³ ³zêz oka.Han tylko pokrêci³ g³ow¹ z wszechogarniaj¹c¹, ogól-nogalaktyczn¹ cierpliwoœci¹.— Mo¿e wykorzystasz swe boskie wp³ywy, ¿eby nas st¹d wyci¹gn¹æ? — zaproponowa³zatroskanym tonem.Trzypeo wyprostowa³ siê na ca³¹ wysokoœæ,— Proszê wybaczyæ, generale Solo — odpar³ ociekaj¹c godnoœci¹.— Ale to nieby³oby w³aœciwe.— W³aœciwe?! — rykn¹³ Han.Zawsze wiedzia³, ¿e pewnego dnia ten napuszony robotposunie siê za daleko.Ten dzieñ w³aœnie nast¹pi³,— Udawanie istoty boskiej jest wbrew mojemu oprogramowaniu — wyjaœni³ android,jakby t³umaczy³ rzeczy oczywiste.Han ruszy³ groŸnie ku niemu.Palce go œwierzbi³y, by wyci¹gn¹æ wtyczkê.— Pos³uchaj, ty worku œrubek.,.Zanim zrobi³ kolejny krok, piêtnaœcie w³Ã³czniEwoków mierzy³o mu prosto w twarz.— ¯artowa³em tylko — uœmiechn¹³ siê grzecznie.Procesja Ewoków kroczy³a wolno przez mroczny las — niewielkie, pe³ne powagistworzenia torowa³y sobie drogê przez gigantyczny labirynt.S³oñce zachodzi³o,a kraina ciszy okryta gêstniej¹cymi cieniamiwywiera³a jeszcze bardziej imponuj¹ce wra¿enie.Ewoki jednak czu³y siê tu jak wdomu, bez wahania skrêcaj¹c w kolejne korytarze wœród listowia.Na ramionach nios³y czwórkê wiêŸniów: Hana, Chewbaccê, Luke'a i Erdwa,przywi¹zanych do d³ugich dr¹gów, owiniêtych lianami tak, ¿e przypominali larwywij¹ce siê w szorstkich kokonach.Za jeñcami jecha³ w lektyce, skleconej z ga³êzi na podobieñstwo tronu, Trzypeoniesiony na barkach pokornych Ewoków.Niby udzielny w³adca spogl¹da³ wokó³siebie, na seledynowy blask zachodz¹cego s³oñca, s¹cz¹cy siê przez ga³êzie, naegzotyczne kwiaty, zamykaj¹ce swe p³atki, na pradawne drzewa i lœni¹ce liœciepaproci.Wiedzia³, ¿e nikt jeszcze nie podziwia³ tych zjawisk w taki sposób.Nikt nie posiada³ jego sensorów, obwodów, programów i bloków pamiêci.awiêc, w rzeczywistoœci, to on stworzy³ ten ma³y wszechœwiat, wszystkie jegoobrazy i barwy.To by³o przyjemne uczucie.VIGwiaŸdziste niebo zawieszone by³o tu¿ nad czubkami drzew — tak przynajmniejzdawa³o siê Lu-ke'owi, gdy Ewoki wnios³y go wraz z przyjació³mi do wioski.Zpocz¹tku nawet siê nie zorientowa³, ¿e to wioska; maleñkie, pomarañczoweiskierki wzi¹³ za gwiazdy.Nietrudno by³o o pomy³kê, podczas gdy zwisa³ zdr¹ga, a œwiate³ka migota³y w górze, miêdzy ga³êziami.Potem jednak zaczêli wchodziæ do góry z³o¿onym systemem schodów i ukrytych rampwiod¹cych dooko³a ogromnych pni.Im wy¿ej siê wspinali, tym wiêksze ibardziej jaskrawe stawa³y siê œwiat³a.Wreszcie Luke zrozumia³, ¿e to ogniska —ogniska na konarach drzew.Stanêli na rozchybotanym, drewnianym pomoœcie, zbyt wysoko nad ziemi¹, bydostrzec w dole cokolwiek poza przepastn¹ otch³ani¹.Luke obawia³ siê, ¿eEwoki zrzuc¹ ich po prostu, by zbadaæ znajomoœæ magii lasu.Lecz stworzonkamia³y inne plany,Pomost urywa³ siê w po³owie drogi miêdzy dwoma drzewami.Pierwsza z istotchwyci³a d³ug¹ lianê i przeskoczy³a na daleki pieñ, w którym — Luke móg³ tozobaczyæ wykrêcaj¹c g³owê do ty³u — otwiera³a siê wielka, podobna do grotydziupla.Nad przepaœci¹ szybko przerzucono liany, buduj¹c z nich coœ w rodzajusiatki.Potem przeci¹gniêto jeñców, wci¹¿ przywi¹zanych do dr¹gów.Luke raztylko spojrza³ w dó³, w pustkê.Nie by³o to mi³e prze¿ycie.Czekali na w¹skiej, chwiejnej platformie, a¿ wszyscy dotr¹ na miejsce.PóŸniejmaleñkie ma³pko-nie-dŸwiadki zwinê³y sieæ i ponios³y wiêŸniów do wnêtrzapnia.Panowa³a tu absolutna ciemnoœæ, Luke jednak odniós³ wra¿enie, ¿e znalaz³siê raczej w tunelu, ni¿ w grocie.Wyczuwa³ wokó³ twarde, solidne œciany, jak wgórskiej sztolni.Kiedy wynurzyli siê znowu, piêædziesi¹t metrów od wejœcia,byli ju¿ na wioskowym placu.Otacza³ ich labirynt platform, pomostów i chodników rozci¹gniêtych w gêstejkêpie olbrzymich drzew.Na tym rusztowaniu sta³y chaty, zbudowane zutwardzonej skóry, wikliny i ga³êzi, z glinianymi klepiskami i dachami krytymistrzech¹.Przed wieloma z nich p³onê³y ogniska.Wymyœlny system lianwychwytywa³ iskry i niby komin wypuszcza³, gdy ju¿ zgas³y.A wszêdzie kr¹¿y³ysetki Ewoków.Kucharze, garbarze, stra¿nicy, starcy.Matki Ewoków, na widok jeñców,chwyta³y piszcz¹ce dzieci i ucieka³y do chat albo mrucz¹c coœ pokazywa³y impalcami.Dym palenisk wype³nia³ powietrze; dzieci bawi³y siê, muzykanci gralidziwne, harmonijne melodie na wydr¹¿onych pniach i trzcinowych piszcza³kach,W dole rozci¹ga³a siê czarna otch³añ, a w górze druga, jeszcze wiêksza, Miêdzynimi znalaz³a siê jedynie ta niedu¿a wioska.Luke wyczuwa³ ciep³o, œwiat³o iszczególny spokój.Grupa myœliwych i jeñcy zatrzymali siê przed najwiêksz¹ chat¹.Luke'a, Chewiei Erdwa oparto, wci¹¿ przywi¹zanych do dr¹gów, o pobliski pieñ, Hana natomiastprzywi¹zano do kija nad jam¹, podejrzanie przypominaj¹c¹ palenisko do ro¿na.Z chaty wyszed³ Teebo.By³ odrobinê tê¿szy od pozosta³ych i z pewnoœci¹bardziej wojowniczy, Futro mia³ w jasne ciemnoszare pasy.Zamiast normalnegoskórzanego'kaptura nosi³ na g³owie górn¹, rogat¹ czêœæ zwierzêcej czaszki,ozdobion¹ dodatkowo piórami.Trzyma³ kamienny topór i nawet jak na kogoœ tak niskiego, wyraŸnie zadziera³nosa.Spojrza³ obojêtnie na grupê, po czym z³o¿y³ jakieœ oœwiadczenie.Wtedy wyst¹pi³jeden z myœliwych — Paploo, Ewok w krótkiej pelerynce, który mia³ bardziejprzyjazny stosunek do jeñców.Teebo rozmawia³ z nim przez chwilê.Dyskusja szybko przekszta³ci³a siê wgor¹cy spór, w którym Paploo wyraŸnie bra³ stronê obcych, a Teebo odrzuca³wszelkie argumenty, przeciwne w³asnej opinii.Reszta szczepu obserwowa³adebatê, z rzadka tylko wykrzykuj¹c jakieœ komentarze czy popiskuj¹c z emocji.Trzypeo, którego lektykê-tron ustawiono na honorowym miejscu, tu¿ obokzwi¹zanego Hana, przys³uchiwa³ siê rozmowom zafascynowany, Raz czy dwa zacz¹³t³umaczyæ, ale przerywa³ po kilku s³owach, gdy¿ dyskutanci mówili tak szybko,¿e ba³ siê straciæ sens ca³ej narady.W rezultacie nie przekaza³ w³aœciwie¿adnych informacji, prócz imion obu Ewoków,Han spogl¹da³ na Luke'a, ze zw¹tpieniem marszcz¹c czo³o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL