[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu¿ pod powierzchni¹,niczym srebrzyste promienie ksiê¿yca, œmiga³y pstr¹gi.Przy pomoœcie ko³ysa³a siê œwie¿o pomalowana gondola.Weszliœmy na pok³ad.Mójstra¿nik stan¹³ na rufie i zanurzy³ dr¹gw s³odko pachn¹cej wodzie, Martin¹ natomiast zajê³a siê udzielaniem raddotycz¹cych sposobu kontaktowania siê z Jego Œwi¹tobliwoœci¹ Mannym.- Trzeba zacz¹æ od tego, ¿e on mieszka tu przez ca³y rok.-Dla wiêkszoœciob³udników Satirev stanowi³o coœ w rodzaju pied-a--terre albo raczej celuokresowych pielgrzymek, odbywanych by umocniæ wiarê w K³amstwo.- W zwi¹zku ztym jest trochê postrzelony.- Wcale mnie to nie dziwi - odpar³em.Z Jordanu wyskoczy³o zwierz¹tkoprzypominaj¹ce ³asicê i po³knê³o nie spodziewaj¹c¹ siê niczego nakrapian¹ ¿abê,która siedzia³a przy brzegu na wielkim liœciu lilii wodnej.- Po³Ã³¿ nacisk na swoj¹ mi³oœæ do syna.Rozumiesz: ¿e poruszy³byœ niebo iziemiê, i tak dalej.On uwielbia siê rozczulaæ.- Ale nie patrz mu w oczy - wtr¹ci³ siê Franz.- Nie znosi tego -Gondola przybi³a do pomostu z wyszorowanych do bia³oœcidesek, ozdobionego ceramicznymi figurkami pelikanów i mew.Na brzegu sta³budynek o równie czystych, nieskazitelnie bia³ych œcianach: rybacki hangar albosk³ad narzêdzi.Prowadzi³ do niego karmazynowy chodnik, na którym le¿a³owczarek niemiecki.Pies wykonywa³ lekkie koliste ruchy g³ow¹, jakby œledzi³kr¹¿¹c¹ w powietrzu wa¿kê.- Oto nasza Stolica Apostolska - powiedzia³a Martin¹, wskazuj¹c budynek.- Raczej hangar na ³odzie.- Ona mówi prawdê - zapewni³ mnie Franz, przywi¹zuj¹c gondolê do pacho³ka.- Mo¿e nie dysponujemy takim bud¿etem, jakim byœmy chcieli, ale robimy co wnaszej mocy - odezwa³ siê pies.Nawet nie mrugn¹³em powiek¹.Zacz¹³em siê ju¿ przyzwyczajaæ do takich rzeczy.Drzwi otworzy³y siê bezszelestnie na doskonale naoliwionych zawiasach i namiêkki chodnik wyszed³ niedu¿y, nerwowy, oko³o szeœædziesiêcioletni mê¿czyzna zpotê¿nym zezem, w olœniewaj¹co bia³ym garniturze z syntetycznego materia³u ijarmu³ce na g³owie.Poleci³ Martinie i Franzowi, ¿eby zjawili siê po mnie zagodzinê.- Masz ochotê na œwie¿o mielon¹ kawê? — zapyta³ Manny Ginsburg, kiedy weszliœmydo jego nadrzecznej siedziby.Wilczur nie odstêpowa³ nas na krok, skrobi¹cpazurami po drewnianej pod³odze.-Jest dosyæ smaczna.- Chêtnie - odpar³em, rozgl¹daj¹c siê z zaciekawieniem.W œrodku szopa by³arównie czysta jak na zewn¹trz.- Proszê wzi¹æ sobie krzes³o.Nigdzie nie zauwa¿y³em ¿adnego krzes³a, wiêc usiad³em na dywanie.-Jestem Ernst - przedstawi³ siê pies i poda³ mi ³apê.- Jack Sperry.- Uœcisn¹³em poroœniêt¹ sierœci¹ koñczynê.- Ty mówisz -stwierdzi³em.- Dziêki bioelektronicznemu implantowi w krtani.Manny wsun¹³ siê bokiem do maleñkiej wnêki kuchennej, zdj¹³ czajnik z palnikagazowej kuchenki, nala³ wrz¹tku do dwóch kubków, po czym nasypa³ do ka¿dego podwie czubate ³y¿eczki kawy Donaldsona.- Mia³a byæ œwie¿a - zauwa¿y³em z veritazjañsk¹ bezpoœrednioœci¹.- Dla nas jest œwie¿a - odpar³ papie¿.- Chcesz us³yszeæ dowcip o gadaj¹cym psie? - zapyta³ Ernst.- Nie - poinformowa³em go zgodnie z prawd¹.-Aha.- mrukn¹³, najwyraŸniej boleœnie dotkniêty moj¹ szczeroœci¹.Manny wróci³ z firmow¹ tack¹ coca coli, na której sta³y nasze kubki, dzbanuszekze œmietank¹ oraz plastikowy pojemnik opatrzony napisem SÓL.- Tam, na górze, œwiat jest zupe³nie ja³owy.Ja³owy, zanieczyszczony,pozbawiony chêci do ¿ycia.— Manny postawi³ tacê obok mnie na dywanie i zwróci³oczy ku niebu.- Nied³ugo bêdzie nasz.Nie wierzysz mi? Uda³o nam siê ju¿wprowadziæ do w³adz dwudziestu ludzi.Osoba dysponuj¹ca naszymiumiejêtnoœciami nie ma ¿adnych problemów z wygraniem wyborów.- Chce pan powiedzieæ, ¿e zamierzacie podbiæ Veritas? - zapyta³em, staraj¹csiê nie patrzeæ Manny'emu w oczy.Papie¿ zas³oni³ uszy rêkami.- Nie u¿ywaj s³owa „podbiæ" - ostrzeg³ mnie pies.- Zamierzamy zreformowaæ Veritas - powiedzia³ Manny.W dalszym ci¹guwpatrywa³em siê w dywan.- Prawda to piêkno, Wasza Œwi¹tobliwoœæ.- Zacz¹³em odliczaæ na palcach,recytuj¹c wyryt¹ w mojej pamiêci litaniê: - W Epoce K³amstw politycy k³amali,specjaliœci od reklamy mijali siê z prawd¹, duchowni mamili.- Za³o¿yciele Satirev nie mieli nic przeciwko mówieniu prawdy — przerwa³ miManny, poprawiaj¹c jarmu³kê.— Ich sprzeciw wywo³a³o jedynie pozbawienie ludziwyboru.Uczciwoœæ, która nie ma alternatywy, jest jak niewolnictwo okraszoneuœmiechem.— Wskaza³ na sufit.- Prawda tam, na górze.- Postawi³ kubek napod³odze.- Godnoœæ tu, na dole.- Zachichota³ cicho.- W Satirev wy¿ej cenimysobie to drugie.S³odzisz?- Proszê?- Czy s³odzisz kawê?- Owszem, jeœli ma pan cukier.Papie¿ poda³ mi pojemnik z sol¹.Wysypa³em na d³oñ kilka ziarenek, dotkn¹³emjêzykiem: cukier.- Mam z³amane serce - oznajmi³ Manny z rêk¹ przyciœniêt¹ do piersi.-Rozp³aka³em siê, kiedy opowiedziano mi, co przytrafi³o siê twojemu synkowi.- - Naprawdê? - zapyta³em, s³odz¹c kawê sat³reviañsk¹ sol¹.-Jestem zdruzgotany.- Przecie¿ nawet go pan nie zna?-Jak¿e szlachetnie postêpujesz!-Ja te¿ tak myœlê, choæ jestem tylko psem - wtr¹ci³ siê Ernst.- Mam tylko jedno pytanie - ci¹gn¹³ Manny.- Proszê go uwa¿nie wys³uchaæ: Czykochasz swojego syna?- To zale¿y, co.- Nie chodzi mi o to, czy go kochasz, ale czy go naprawdê kochasz szalon¹,irracjonaln¹, nieveritazjañsk¹ mi³oœci¹?Ku memu zaskoczeniu - papie¿ nie wydawa³ siê ani trochê zdziwiony - nie mia³em¿adnych problemów z udzieleniem odpowiedzi.- Kocham go - oœwiadczy³em, patrz¹c Ginsburgowi prosto w oczy.- Kocham goszalon¹, irracjonaln¹, nieveritazjañsk¹ mi³oœci¹.- Wobec tego, witamy na pok³adzie.- Moje gratulacje! - powinszowa³ mi wilczur.- Muszê ciê jednak ostrzec: terapia nie zawsze przynosi zamierzone skutki.-Manny poci¹gn¹³ ³yk kawy.- Radzê ci poœwiêciæ siê bez reszty, ca³¹ dusz¹,nawet jeœli s¹dzisz, ¿e jej nie masz.I proszê nie patrzeæ mi w oczy.Odwróci³em wzrok, nie wiedz¹c, czy powinienem cieszyæ siê z pozytywnej decyzjiJego Œwi¹tobliwoœci, czy martwiæ mo¿liwoœci¹ pora¿ki.-Jak pan ocenia moje szansê?- S¹ ogromne.- Wyœmienite - dorzuci³ Ernst.- Nie zawaha³bym siê postawiæ na ciebie ca³ych oszczêdnoœci - doda³ papie¿.- Rzecz jasna, obaj mo¿emy k³amaæ — zakoñczy³ pies
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL